Titow Wrw

Kiedy poprzedniego dnia wieczorem dotarliśmy do Popovej Shapki to nie do końca mogliśmy sprawdzić w jakim terenie się znaleźliśmy, bo szybko zrobiło się ciemno. Dopiero następnego dnia, kiedy przyszła pora na zdobywanie najwyższej szczytu Szar Płaniny – Titov vrv-a mogliśmy popodziwiać piękne krajobrazy tego pasma górskiego.

Trasa na Titov Vrv miała być najdłuższą, którą mieliśmy odbyć z tej bazy górskiej. Tyle, że Alek zaplanował zdobycie tej najwyższej góry trasą, która nie do końca nam odpowiadała – bo wg niej większość trasa wiodła dolinami, a dopiero na końcu miało się wychodzić na przełęcz położoną tuż przez Titov vrv-em. Nam się marzyło przejście granią i pozaliczanie na niej wszystkich szczytów po kolei. Na szczęście nie mieliśmy problemów z uzyskaniem od niego pozwolenia i kiedy jego grupa ruszała płaską drogą omijając Anteni, my już wspinaliśmy się na szczyt go poprzedzający.

Górka ta wydawała się na lekką i przyjemną, ale kiedy zaczęliśmy na nią wychodzić, nie wiedzieliśmy kiedy się to podejście zakończy – bo co osiągaliśmy jakiś poziom to otwierały się dalsze łąki prowadzące nas pod górę.

Przez moment szliśmy wzdłuż wyciągu narciarskiego, których w tym miejscu nie brakuje, bo okolice Popovej Shapki są znane dla fanów białego szaleństwa. Dopiero po półtorej godzinie marszu czyli o 9:30 dotarliśmy do przyjemnej trawiasto-skałkowej szerokiej grani, z której pomimo jeszcze nie tak dużej wysokości roztaczały się piękne widoki. Szczególne wrażenie robiły szczyty położone na grani macedońsko-kosowskiej, jak np. Vërtop, Treskavec, Kobilica i Jovin Kamen. Tamte szczyty były widoczne na północy, natomiast od północnego-zachodu oprócz położonych bliżej Sredniego Kamena i Plata widoczne były również graniczne szczyty: Ezerski Vrv, Brinja e Sahit i Kleç.

Po zdobyciu grani wiedzieliśmy, że największy wysiłek związany z nabywaniem wysokości mamy już za sobą i że teraz po grzbiecie będzie nam się szło dużo bardziej komfortowo. Nie pomyliliśmy się – można powiedzieć, że to był relaks okraszony wspaniałymi widokami, bo tego dnia pogoda ponownie nam dopisała i było praktycznie bezchmurne niebo.



Kolejny szczyt na naszej trasie padł bardzo szybko, bo już po 20 minutach (ok. 1,2 km) od wyjścia na tą pierwszą nienazwaną przez nikogo górę. Na wierzchołku góry Anteni znajdowały się jakieś nadajniki lub pozostałości po nich, które wyglądały jakby były w kiepskiej formie i nie działały. Chwilę tam postaliśmy zanim ruszyliśmy w stronę Sin Vrv, który jako następny rysował się na naszej drodze. Odległość, którą musieliśmy pokonać również nie byłą zniewalająca, bo wynosiła zaledwie nieco ponad kilometr.


Na Sin Vrhu meldujemy się około godziny 10:20 i robimy tam krótką przerwę. Mamy dobry czas, graniówka idzie nam bardzo dobrze, więc nie mam się gdzie spieszyć – tak wówczas myśleliśmy. 15 minut później ruszamy w kierunku Karabunara, który to mierzy już 2600 m n.p.m. – choć nie wygląda na taką wysoką górą, przypomina bardziej trawiasty stół, na którym można zjeść obfitą ucztę.

Od czasu do czasu spoglądaliśmy w stronę doliny, którą miała wędrować główna część naszej grupy, ale jakoś nie mogliśmy ich początkowo dostrzec. Możliwe, że główną przyczyną takiego stanu rzeczy była nieznajomość dokładnego przebiegu dolinowego szlaku oraz oślepiające nas słońca, które uniemożliwiło swobodną obserwację.

Ogólnie ta część pasma Szar Płaniny pomimo swojej wysokości ponad 2600 i 2700 metrów w bardzo małym stopniu przypomina nasze Tatry Wysokie. Za mało tutaj skał, turni i urwisk, bardziej te góry przypominają mi Bieszczady lub Tatry Zachodnie.
W drodze na Karabunar czekał nas jeszcze łagodny trawiasty trawers kolejnego nienazwanego szczytu poprzedzającego oraz ponad 100 metrowe dosyć strome podejście na nasz „stół obfitości”. 🙂 To właśnie w tym miejscu po raz pierwszy z naszej grani dostrzegliśmy naszą grupę wędrującą z Alkiem na czele.




Za to z Karabunara pokazał się nam już bardzo wyraźnie nasz cel czyli Titov Vrv z poprzedzającym go Bakardanem. Z kolei z tylu malował się niemrawo wyglądający Mal Turčin, którego również tego dnia chcieliśmy zdobyć. Także nasz cel był mocno rozbudowany i pomimo iż Bakardan znajdował się na grani i był jakby celem pośrednim, to patrząc na niego z Karabunara chcieliśmy by był tym głównym – bo wyglądał stąd bardzo wybitnie. 🙂

Przed nim również najbardziej przestrzegał nas Alek, mówiąc że sporo na nim jest luźnym kamieni, po których nie do końca dobrze się idzie. Ale my jesteśmy całkiem dobrze doświadczeni jeśli chodzi o chodzenie po takim terenie i dla nas jest to bardziej frajda niż utrudnienie.


Nie powiem, że wyjście nas nie zmęczyło, bo było inaczej… Wszak ta góra miała już 2700 m n.p.m. co było czuć podczas mozolnej wspinaczki jej północno-wschodnim ramieniem. Ale było warto, bo nie zawsze tak łatwo można zdobyć górkę, która ma taką wysokość. Na szczycie mieliśmy też kilkominutową przerwę podczas której oprócz oglądania Titov Vrva i Mal Turčina rozglądaliśmy się za grupą, która miała właśnie wyjść na grań pomiędzy Bakardan a Titov Vrvem. Długo ich nie widzieliśmy, ale kiedy się pojawili to musieliśmy szybko ruszać, bo chcieliśmy być pierwsi na przełęczy.



Zejście z Bakardanu było trochę strome i sypkie, ale nie było dramatu i już po 10 minutach byliśmy na przełęczy. Zatrzymaliśmy się nieco dalej niż grupa, ale z racji faktu, że jeszcze chcieliśmy iść na Mal Turčina, to Asia poszła to zakomunikować Alkowi. On zgodził się bez problemu, a do tego na nasz pomysł przystał również kolega Andrzej.


Po chwili odpoczynku ruszyliśmy we trójkę w stronę południowego, trawiastego trawersu Titov Vrva, którym prowadziła mocno wydeptana ścieżka – widać, że ta trasa jest również często uczęszczana przez turystów.



Mniej więcej 15 minut zajęło nam dojście do przełęczy rozpiętej pomiędzy Titov Vrvem, a Mal Turčinem. Po drugiej stronie grani była głęboka dolina z położonym w jej centralnym punkcie stawem Krivoshijsko Ezero. Z siodła skierowaliśmy się na południe w stronę pierwszego z dwóch wypiętrzeń, z których składa się ten szczyt. To była miła wspinaczka po nie za stromym terenie skalno-trawiastym.

Niecałe 20 minut od wspomnianej przełęczy zameldowaliśmy się na głównym wierzchołku Mal Turčina. Chwilę tam posiedzieliśmy, ale wiedząc, że zostało nam jeszcze jedno większe podejście na Titov Vrv, w końcu ruszyliśmy w jego stronę.


Wspinaczka była trochę bardziej wymagająca od Mal Turčina, ale i tak gładko to wszystko poszło i już o godzinie 13:20 staliśmy na wierzchołku Titov Vrva wraz z pozostałą częścią grupy. 🙂 Może i trochę było tam tłoczno, ale jest tam dużo miejsca i wszyscy się bez problemu zmieściliśmy.



Ba na wierzchołku musi być dużo miejsca, bo na nim znajduję się sporej wielkości wieża, która pełni rolę schronu turystycznego. Jest bardzo ładna, można do niej wejść i schronić się w niej w razie niepogody. Weszliśmy do środka by sprawdzić jak tam to wszystko wygląda i dla zwykłych turystów dostępne są tam dwa poziomy, na których można przebywać. Kolejny jest już zamknięty, ale i tak jest tam kupę miejsca i może się tam schronić mnóstwo osób.
W sumie przeżyć jakąś ostrą nawałnicę w takim miejscu to była by to niezła przygoda 🙂 …, ale tego dnia nam coś takiego nie groziło, bo pogoda cały czas utrzymywała się na tym pięknym, porannym poziomie.

Po 40 minutach szczytowej posiadówy rozpoczęliśmy zejście kierując się tym razem południowo-wschodnim zboczem góry – tym samym którym ponad godzinę wcześniej wychodziła ekipa Alka. Oni natomiast schodzili drogą, którą wychodziła nasza trójka. Tym samym ponownie spotkaliśmy się na przełęczy – tej samej co wcześniej (pomiedzy Bakardanem a Titov Vrvem).

Tam już mieliśmy więcej luzu i Alek pozwolił nam schodzić samemu, ale ponownie szliśmy we trójkę, bo tym razem dołączyła do nas koleżanka Basia. Trasa zejściowa była również bardzo widokowo, jak zresztą cała nasza wycieczka, ale jednak gorsza od naszej grani, którą zdecydowaliśmy się iść rano. 🙂





Około 2 godziny zajęło nam dotarcie z powrotem do Popovej Shapki – tzn. ja do hotelu dotarłem mniej więcej w tym czasie, natomiast dziewczyny trochę później. Asi nie chciało się schodzić okrężną drogą i wybrała tę na skróty, która wcale nie była taka przyjemna, bo prowadziła stromym stokiem narciarskim. No ale ogólnie pomimo iż dotarły później do hotelu, to udało im się szczęśliwe zejść bez żadnych szwanków – z czego można się tylko cieszyć.

Tuż przed godziną 17 zakończyliśmy naszą najdłuższą i najbardziej wymagającą wycieczkę z bazy górskiej Popova Shapka. Nazajutrz w planach był Plat, który położony jest dużo bliżej od Titov Vrva, więc ta trasa nie wyglądała na tak poważną wyprawę, jak ta dzisiejsza. 🙂
Przepiękna trasa! Niektóre fotki jakby z czerwonych wierchów.No i zaskakująco wysoko jak na takie krajobrazy.Idealne pasmo na długie wędrówki. Pozdrawiam.
No dokładnie, piękne miejsca tam są. To pasmo Szar Płanina ciągnie się ponoć przez 4 państwa i tam jest 100 km łażenia. Pozdro 🙂