Plat

Czwartek 14 września przywitał nas bardzo słoneczną pogodą. Tego dnia mieliśmy udać się kolejny raz w pasmo Szar Płaniny, na szczyt położony około 2,5 km od grani, którą poprzedniego dnia wędrowaliśmy z Asią na Titow Wrw. Plat, bo tak nazywał się owy szczyt, mierzył 2396 m n.p.m. i był sporo niższy od szczytów, które ostatnio zdobywaliśmy idąc tamtą granią. Można więc było zaryzykować, że wycieczka ta miała być dużo lżejszą od długiej wyprawy na Titow Wrw.
Jednak kiedy już wcześniej rozmawialiśmy z Alkiem na jej temat, on opowiedział nam o ciekawej dolinie, która znajduję się pomiędzy Platem, a Srednim Kamenem. Mając na uwagę fakt, że to była nasza ostatnia górska wycieczka podczas tego pobytu w Macedonii Północnej, to zdecydowaliśmy się odwiedzić to wspomniane przez Alka miejsce.

Tym samym już od samego początku mogliśmy iść sobie sami, by mieć więcej czasu na spokojne zaliczenie szczytu oraz obejście go od zachodu, północy i wschodu. Naszą trasę rozpoczęliśmy około godziny 8 rano kierując się z naszego hotelu Scardus na zachód. Była tam wygodna górska droga obchodząca szczyt, na którym poprzedniego dnia wychodziły z nas siódme poty.
Kiedy przewinęliśmy się przez jego północno-wschodnie ramię to otworzyły się bardzo ciekawe widoki, na góry które również podziwialiśmy zeszłego dnia. Jednak teraz z nieco niższej perspektywy wyglądały one równie ciekawie.


Kawałek dalej naszym oczom ukazał się nasz cel, który w tej odległości wyglądał bardzo przystępnie. Po drodze minęło nas auto, którego kierowca pozdrowił nas uniesioną ręką. Wówczas przypuszczaliśmy, że gdzieś dalej znajdują się jeszcze jakieś domostwa. Chwilę później to się potwierdziło i dotarliśmy w pobliże zabudowań, przy których pasły się konie.

Mniej więcej w tym miejscu nasz szlak opuszczał bardzo wygodną drogę i skierował nas na południe. Musieliśmy teraz pokonać większe podejście, by po chwili znaleźć się pośrodku stada krów. 🙂


Z początku trochę obawialiśmy się tym poczciwych zwierząt, ale one poza chwilowym zainteresowaniem, całkowicie nas zlały i się rozstępowały jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Teren, którym teraz się poruszaliśmy był zadziwiająco płaski. Problem był tylko trochę z odnajdywaniem właściwej opcji ścieżki, bo było ich tam co niemiara i ciężko się było w nich połapać.

Tuż przed godziną 10 dotarliśmy do przełęczy, na której chcieliśmy zrobić sobie zasłużony odpoczynek. Niestety szybko porzuciliśmy ten pomysł, kiedy stwierdziliśmy, że podłoże zostało skutecznie zaminowane krowimi plackami. 🙂

Stopień zaminowania trawy nie wpłynął jednak na widoki, które z tego miejsca prezentowały się wyśmienicie. Szczególnie pięknie było widać Titow Wrw z charakterystyczną wieżą na szczycie oraz wschodnie, pofałdowane zbocze Sredniego Kamena.

Po chwili odpoczynku ruszyliśmy pod górę. Czekało nas trochę podejścia a dokładnie około 230 metrów. Ale wychodziło się tam bardzo wygodnie, co prawda na początku nie widzieliśmy żadnej wydeptanej ścieżki – dopiero później zauważyliśmy jej wyraźnie zygzakujący ślad.



Na szczycie spędziliśmy około pół godziny, to mniej więcej po tym czasie dołączył do nas jeden z psów, które wędrowały z resztą grupy. 🙂 Chwilę potem schodziliśmy już południową granią Plata, którą wcześniej udało mi się sprawdzić czy jest możliwa do przejścia.


Po drodze minęliśmy naszą główną grupę w odległości około 100 metrów. To właśnie mniej więcej w tym miejscu nasz pies nas „zdradził” i wrócił do tego drugiego idącego wśród uczestników głównej grupy.

My natomiast schodziliśmy cały czas granią do momentu, w którym to było możliwe. Zachodnie zbocza Plata kończą się stromymi urwiskami, więc nie mieliśmy zamiaru za dużo ryzykować. Z kolei powrót na przełęcz też nie wydawał nam się za mądry, więc postanowiliśmy przetrawersować zbocze w nadziei dotarcia do szlaku.

Ten zabieg nam się udał, choć trawers ten nie był dla mnie za przyjemny. Dużo dzikich krzaków, traw, uskoków, a tu trzeba było jeszcze uważać na żmije i inne zwierzaki. Kiedy jednak dotarliśmy do wygodnej ścieżki to zrobiliśmy sobie krótką przerwę.
Gdy tak siedzieliśmy usłyszeliśmy z góry jakieś nawoływania i dźwięki dzwonków – to „nasze” krowy ruszyły w naszym kierunku. 🙂 Zebraliśmy się więc żwawo i kontynuowaliśmy zejście do alkowej doliny. Schodząc widzieliśmy w oddali ciekawy wodospad (Gorna Leshnica), do którego prowadziła nawet ścieżka, ale nie mieliśmy za bardzo czasu by się tam wybrać.

Już od pewnego czasu pogoda zaczynała się zmieniać i na niebie pojawiło się zdecydowanie więcej chmur, a my mieliśmy jeszcze całe obejście Plata przed sobą.

O godzinie 12:30 zeszliśmy na górne piętro trawiastej doliny, na której znajdowały się jakieś pasterskie zabudowania. Nikogo w nich jednak nie było i nie można było sobie tam kupić piwa lub coli, jak to bywało w katunach w czarnogórskim Durmitorze. Z łąki tej jednak bardzo ciekawie wyglądały zarówno zbocza Sredniego Kamena, jak i Plata.





I to w zasadzie był koniec atrakcji podczas tej wycieczki. Od szałasów musieliśmy obniżyć się jeszcze o prawie 280 metrów. Następie dotarliśmy do drogi, która miała nas z powrotem wyprowadzić w miejscu, gdzie znajdowało się to gospodarsko gdzie pasły się konie. Tak też się stało jednak trwało to około 1,5 godziny (ponad 7 km dystansu). Po drodze odpoczywaliśmy jeszcze przy fajnym źródełku, jednak to co było w tym miejscu nie fajne to masa przeróżnych śmieci.





Kiedy dochodziliśmy do „naszego końskiego” gospodarstwa to niestety, ale zaczęło padać. Na szczęście był to tylko lekki deszcz, a nie wielka ulewa z burzą, ale i tak lekki deszcz i wiatr nas zaczął trochę wyziębiać. Na szczęście to były nasze ostatnie kilometry (ponad 5 km) przed hotelem, więc nie było obaw o tym że nie damy rady.

Daliśmy i jeszcze po powrocie do hotelu na lekko wyskoczyliśmy na Popovą Sapkę – górkę która znajdowała się nad naszą wioską. I tym miłym akcentem zakończyliśmy górską cześć wycieczek po Macedonii Północnej. Powiem tak – chętnie bym tam jeszcze wrócił, bo wbrew pozorom Macedonia Północna niewiele odstaje od Czarnogóry jeśli chodzi o ilość pasm górskich. 🙂
