Pradziad
czyli wycieczka na najwyższy szczyt Jesioników
Majowy długi weekend 2023 roku postanowiliśmy spędzić w Górach Opawskich i w Jesionikach. W tym celu załatwiliśmy sobie noclegi w Głuchołazach, które znajdują się w pobliżu jednego i drugiego pasma górskiego. Ogółem na górskie wyprawy mieliśmy przeznaczonych aż cztery dni, więc liczyliśmy na konkretnie długie wycieczki górskie. Jednak jak to często bywa w długie weekendy pogoda nie zawsze jest idealna do chodzenia po górach. O sobocie 29 kwietnia nawet nie ma co pisać, bo podczas pierwszej próby zdobywania Biskupiej Kopy tak nas zlało, że już niewiele nam się tego dnia chciało robić. Natomiast niedziela zapowiadała się na dużo lepszą… wówczas zaplanowaliśmy wycieczkę na Pradziada, który jest najwyższym szczytem Jesioników.
Teraz chciałbym napisać, że wszystko co mieliśmy zaplanowane udało się w 100 procentach, ale tak nie było. Pobudka i pakowanko wyszło bez zarzutu, ale gdy wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy przez Głuchołazy do Czech, to nie dojechaliśmy nawet do centrum Jesionika (miasta). Okazało się że Czesi remontują tam krajówkę i nie da się wogóle przejechać. A droga miały być banalnie prosta, bo zamierzaliśmy jechać szosą nr 44, która to miała nas zaprowadzić na Przełęcz Czerwonogórską lub do miejscowości: Kouty nad Desnou. Musieliśmy więc kluczyć i kombinować, jak dojechać do miejsca docelowego. Na szczęście Asia z pomocą mapy.cz znalazła odpowiedni objazd i przejechaliśmy drogą nr 369 przez Ostružná’ą i Branná’ą do Nové’ych Losin i stamtąd lokalną drogą górską do Koutów.
Także pomimo porannych drogowych perturbacji, udało nam się dojechać przed godziną 9 na dziki (bezpłatny) parking w Koutach nad Desnou (50.1031547N, 17.1373364E), na którym było jeszcze trochę wolnego miejsca. Teraz mogliśmy wreszcie uruchomić nasze nogi, które były mocno spragnione dłuższej trasy górskiej.
Wyruszyliśmy więc zielonym szlakiem turystycznym w kierunku chaty górskiej (Turistická chata Švýcárna), do której wg znaków mieliśmy około 10 km. Pierwsze 500 metrów szlak prowadził prostą asfaltową drogą, ale potem zaczęły się „schody”. Do kolejnego punktu szlakowego (Pod Hřbety) do którego mieliśmy około kilometra dystansu pokonaliśmy pod górę 180 metrów. Była to wręcz idealna rozgrzewka przed dalszą częścią wycieczki.
Jeśli chodzi o pogodę to tego dnia również nie była ona idealna. Na niebie było dużo chmur, które mocno przysłaniały słońca, my jednak cieszyliśmy się z faktu że nie pada. 🙂
Ruch turystyczny na naszym szlaku też był praktycznie zerowy. Ludzie pewnie woleli na Pradziada udawać się z Przełęczy Czerwonogórskiej, by nie musieć tak dużo podchodzić. Nam to jednak pasowało, ba nawet o tym marzyliśmy. 🙂
Kolejnym etapem naszej wędrówki było dojście do kolejnego wypłaszczenia na naszej trasie, na którym stała niewielka wiatka Petrovka. Było ono bardzo przydatne, bo wcześniej na dystansie 1,3 km zwiększyliśmy nasz poziom o prawie 250 metrów. Tym samym przekroczyliśmy magiczną granicę 1000 m n.p.m. i mogliśmy się cieszyć, że do Pradziada zostało poniżej 500 metrów różnicy wysokości.
Od Petrovki w kierunku kolejnej wiaty turystycznej (Kamzika) poszliśmy nieco dziką ścieżką, która po około kilometrze marszu wpadła na niebieski szlak prowadzący z Przełęczy Czerwonogórskiej. Przy niej również pierwszy raz tego dnia znaleźliśmy ostatnie ślady zimy. 500 metrów dalej znajdowała się wspomniana wiatka, która na pierwszy rzut oka wyglądała na nową. W jej okolicy spotkaliśmy dużą grupę turystów z Polski, która szła w przeciwnym kierunku – nie spodziewaliśmy się w tych górach za wielu Polaków, a tu takie zaskoczenie. 🙂
Koło Kamzika postanowiliśmy zmienić szlak z zielonego na czerwony i w tym celu weszliśmy zboczem góry Malý Jezerník na grzbiet, którym przebiegał czerwony trakt. Blisko 1,5 km wygodnego wędrowania po drewnianych pokładach, które widzieliśmy już w Karkonoszach i Górach Izerskich, minęło bardzo szybko i tuż przed godziną 11 znaleźliśmy się na węźle Slatě, który był oddalony o nieco ponad 300 metrów od Švýcárni.
Tą chatę górską będziemy miło wspominać, bo napiliśmy się w niej pysznej kawy i zjedliśmy po dużym kawałku ciasta z dużo ilością borówek. 🙂 Jak ja się wtedy cieszyłem, że mam czeskie korony, bo coś mi się przypomina, że w bufecie nie chcieli byśmy płacili kartą.
Pół godziny sjesty szybko minęło i teraz mieliśmy już naprawdę blisko do naszego głównego celu. Jednak gdy jeszcze siedzieliśmy w chacie, to Asia wymyśliła by jeszcze zahaczyć o wierzchołek Malý’ego Děd’a. Próbowaliśmy to nawet zrobić, ale szybko się wycofaliśmy, bo drzewa mocno ograniczały widoki. Teraz pozostał nam tylko 3,5 kilometrowy dystans do zdobycia Pradziada.
Asfaltową drogą, która miejscami była biała, szło nam się wygodnie nawet pomimo dużej ilości turystów. Choć dużo turystów to było na szczycie, a konkretnie w środku wieży nadajnika. Jak i wielu z nich my również skusiliśmy się na wyjazd na platformę widokową, ale widoki z niej były tego dnia kiepskawe.
Na górze byliśmy około 20 minut, ale jak się potem okazało wyjechaliśmy tam za wcześnie, bo potem się rozpogodziło i wówczas na pewno z góry widoki były bardziej okazałe. My jednak napawaliśmy się nimi z dołu, jednak z racji nieznajomości tych gór jedynym szczytem który udało nam się poznać był majaczący w oddali ośnieżony jeszcze Śnieżnik z blenderem. 🙂
Zejście z Pradziada zrobiliśmy z innej strony niż wyjście, bo już mieliśmy trochę dosyć tych ludzkich tłumów. Schodziliśmy więc w kierunku szczytu Petrovy kameny, do momentu kiedy ujrzeliśmy chatę turystyczną Barborkę. Wówczas odbiliśmy na południowy-zachód i szybko dotarliśmy do czerwonego szlaku.
Kawałek dalej od miejsca w którym weszliśmy na ten szlak znajdował się węzeł Pod Pradědem. To właśnie na nim mieliśmy skręcił na ścieżkę znakowaną na niebieską, który miała nas z powrotem sprowadzić na parking w Koutach.
Szlak ten jednak był dosyć wymagający, jak na drogę zejściową i musieliśmy nim iść dosyć wolno i uważnie by nie wpaść do płynącego obok górskiego strumyka. Oprócz tego trasa ta też była trochę oblegana przez turystów, a nie było za bardzo miejsca by ich na niej wyprzedzać.
Około godziny zajęło nam zejście tym niebieskim szlakiem do drogi. Tu niestety też się pomyliliśmy i zamiast najpierw skręcić w lewo, a potem w prawo, my od razu skręciliśmy w prawo. Nagle droga zaczęła się podnosić i coś nam zaczęło tutaj nie grać. Asia nawet zeszła kawałek po zboczu, by przekonać się czy tędy damy razem wrócić, ale woleliśmy nie ryzykować i się wrócić do wcześniejszego skrzyżowania dróg.
Ogólnie się to nam opłacało, bo mogliśmy podziwiać z drogi ciekawy zbiornik wodny: Dolní nádrž Dlouhé Stráně. Na koniec czekała nas już tylko wędrówka równym jak stół asfaltem, która skończyła się około godziny 17.
To była bardzo przyjemna wycieczka i piękne zapoznanie się z nowym czeskim pasmem, które trafi do naszej kolekcji na wysoką półkę. 🙂