Samotnia i Przełęcz Karkonoska
W piątek 16 lipca wstaliśmy bardzo wcześnie rano, bo już o godzinie 4:10. Wszystko za sprawą prognozy pogody, która na rano zapowiadała się dużo lepiej od tej popołudniowej. Z kwatery udało nam się wyjść o 50 minut później czyli o równej piątej.
Od samego rana na niebie królowały chmury, ale były też takie miejsca, w których widać było działanie słońca. Rano na termometrze słupek rtęci wskazywał 12 stopni Celsjusza. Poranek był więc trochę rześki, ale nas to jednak nie zniechęciło do wyruszenia w Karkonosze.
Plan na ten dzień był jak zwykle bardzo ambitny i zakładał przejście trasy na takim dystansie: Karpacz (kwatera) – Ruiny Schroniska im. Bronka Czecha – Polana – Samotnia – Rozdroże koło Spalonej Strażnicy – Kopa nad Moreną – Słonecznik – Przełęcz Karkonoska – Pielgrzymy – Ruiny Schroniska im. Bronka Czecha – Rówienka – Świątynia Wang – Karpacz (kwatera).
Z naszych pobieżnych analiz wychodziło ok. 22 km, więc zapowiadał się kolejny konkretnie wycieczkowy dzień w Karkonoszach. Po opuszczeniu kwatery udaliśmy się tą samą trasą w górę Karpacza w miejsce, w którym poprzedniego dnia wchodziliśmy do Karkonoskiego Parku Narodowego udając się w kierunku Śnieżki. Tym razem jednak poszukiwaliśmy zielonej ścieżki nazywającej się Drogą Bronka Czecha, która miała nas podprowadzić w stronę Samotni.
Przed wejściem na zielony szlak podziwialiśmy jeszcze okazały Dziki Wodospad na Łomnicy. Wejście nie było oznaczone żadną budką z KPN, więc nie mieliśmy za bardzo gdzie kupić biletów do parku – weszliśmy więc do niego nielegalnie i liczyliśmy, że nie spotkają nas za to żadne nieprzyjemne konsekwencje.
Od samego początku Droga Bronka Czecha pięła się systematycznie do góry, więc szybko nabieraliśmy wysokości. Po 25 minutach dotarliśmy do pierwszej atrakcji, którą był dosyć mocno zarośnięty punkt widokowy. 🙂
10 minut później dotarliśmy do szerokiego jak „autostrada” niebieskiego szlaku prowadzącego z Karpacza Górnego w stronę Samotni. 300 metrów później siedzieliśmy już na wygodnych ławkach przy ruinach schroniska im. Bronka Czecha i jedliśmy śniadanie. W tym czasie mijało nas niewielu turystów – wszak było dopiero po godzinie 6 i większość z nich jeszcze sobie smacznie spała.
O godzinie 6:25 wyruszyliśmy w dalszą drogę kierując się cały czas drogą znaczoną na niebiesko, która do Koziego Mostku była tak samo szeroka, jak przy ruinach schroniskach Bronka Czecha. Potem jednak szlak skręcał w prawo w stronę Kotłów Wielkiego i Małego Stawu i tam było już zdecydowanie bardziej wąsko, ale i bardziej tatrzańsko.
Początkowo tylko chodnik przypominał mi nasze najwyższe góry, ale potem kiedy wyszliśmy z lasu i pokazały się widoki, to również i otoczenie zaczęło mi je przypominać. Strome zerwy Kotła Małego Stawu, wyjście na próg stawu, jak i sam Mały Staw oraz wszędobylskie kosodrzewiny kojarzyły mi się z Czarnym Stawem Gąsienicowym lub Zielonym Stawem Kieżmarskim.
Samotnię osiągnęliśmy o godzinie 7:10 czyli 45 minut po opuszczenia węzła szlakowego koło ruin schroniska. Będąc tam o tej porze miałem wrażenie, że wiem skąd wzięła się nazwa tego miejsca, bo wokół nie było ani jednej żywej duszy. 🙂
Nie planowaliśmy tutaj postoju, więc ruszyliśmy pod górę w stronę następnego schroniska – Strzechy Akademickiej. Po kwadrancie byliśmy już w kolejnym schronisku. Liczyliśmy na jakąś kawę, ale niestety byliśmy w nim o pół godziny za wcześnie. 🙂 W tej okolicy pojawiło się więcej turystów, którzy podobnie jak my również wędrowali w stronę Rozdroża koło Spalonej Strażnicy.
Warunki pogodowe miały się nijak w stosunku do prognoz i pogoda zamiast być lepsza, była coraz gorsza. Im wyżej tym więcej było chmur, które niemalże już całkowicie wszystko przysłaniały. Gdy dotarliśmy do Rozdroża koło Spalonej Strażnicy to zakres widoczności wynosił nie więcej niż 150 metrów, usiedliśmy więc na pobliskich ławkach i zastanawialiśmy się co robić dalej. Tyle że za wiele nie mieliśmy możliwości, bo schodzić było szkoda, tam samo jak iść w stronę Śnieżki. Pozostało nam więc to co mieliśmy zaplanowane na ten dzień czyli marsz w kierunku Przełęczy Karkonoskiej.
Ruszyliśmy więc w dalszą wędrówkę, która przypominała bardziej „błądzenie we mgle”. Oczywiście to przenośnia, bo tam szlaki są doskonale przygotowane i ciężko się zgubić, jednak przy widoczności do 50 metrów człowiek idzie jak na zatracenie. 🙂
Maszerując w stronę Kopy nad Moreną spotykaliśmy sporo ludzi idących w stronę Śnieżki, którzy mieli podobne miny do naszych – chyba spodziewali się lepszych warunków pogodowych i okazalszych widoków, szczególnie w kierunku Małego i Wielkiego Kotła. Bo te były praktycznie niewidoczne, a tylko ostrzeżenia o możliwości spadnięcia sprawiały, że mniej więcej wiedzieliśmy gdzie się aktualnie znajdujemy. 🙂
Kolejnym ciekawym miejscem w którym się znaleźliśmy były Ruiny Schroniska im. Księcia Henryka, choć nazwanie ich ruinami jest nieco na wyrost, ponieważ tam była w zasadzie jedynie „podłoga” tego schroniska, a wszystko inne przestało istnieć. Wcześniej myślałem, że to właśnie te ruiny widać z centrum Karpacza, ale byłem w błędzie.
Obiekt widoczny z Karpacza to Słonecznik, do którego doszliśmy krótko po odwiedzeniu ruin schroniska. Słonecznik jest formacją skalną liczącą sobie około 12,5 metra wysokości. Skała jest silnie spękana, zbudowana z granitowych ostańców, a swoim wyglądem od wschodu przypomina ludzką postać. Mnie się osobiście Słonecznik bardzo spodobał i chętnie bym go jeszcze raz odwiedził – może przy lepszej pogodzie.
Narzekam na pogodę, a muszę przyznać, że tak mniej więcej w okolicy Słonecznika uległa ona znacznej poprawie. Pojawiło się słońce, chmury się przerzedziły i wreszcie można było coś dostrzec. Przede wszystkim było widać Tępy Szczyt, który to stanowił nasz kolejny punkt programu oraz Mały Szyszak, którego północne zbocze mieliśmy trawersować.
Wraz z poprawą pogody znacznie powiększyła się ilość turystów na szlaku i to głównie Czechów, którzy podążali od Przełęczy Karkonoskiej w kierunku Śnieżki. Wcale mnie to nie dziwi, ponieważ od strony czeskiej na przełęcz można wyjechać samochodem (jest tam duży parking) i stamtąd sobie wędrować grzbietem Karkonoszy.
Schodząc na Przełęcz Karkonoską gdzieś pomiędzy chmurami przebijają się takie szczyty jak: Ptasi Kamień, Śląskie Kamienie i Czeskie Kamienie. Na przełęczy jest dużo zabudowań, ale my do nich nie dotarliśmy ponieważ Schronisko Odrodzenie znajduje się nieco powyżej siodła, na północno-zachodnich zboczach Małego Szyszaka.
Pomimo, iż z wyglądu z zewnątrz budynek schroniska nie wygląda może zbyt zachęcająco, to już wnętrze jest bardzo przyjemne – tak samo jak kawa i jajecznica, na którą się zdecydowałem. Przerwę spędziliśmy na tarasie przypatrując się harcerzom, którzy zgromadzili się przed schroniskiem. Ponad pół godziny odpoczywaliśmy, by nabrać sił na drogę powrotną, która wcale nie była taka krótka. Na pewno plusem była pogoda, która uległa mocnej poprawie i podczas trawersu Małego Szyszaka, Tępego Szczytu czy Smogorni coraz częściej dogrzewało nam słońce.
Szlak zielony zwany inaczej Ścieżką nad Reglami (jak w Tatrach) był bardzo malowniczy i kolorowy i znów przypominał mi trochę szlak tatrzański. Jedynie co go od niego odróżniało to te drewniane podesty, które w Tatrach występują bardzo rzadko, a w Karkonoszach czy Górach Izerskich zdarzają się dużo częściej.
Po prawie 5 km drogi dotarliśmy około godziny 12:45 do Pielgrzymów. Pielgrzymy to około 25-metrowe formy skał granitowych, które położone są na wysokości 1204 m n.p.m. na północnym zboczu Smogorni (zresztą podobnie jak wyżej położony Słonecznik). Do Pielgrzymów zaliczają się trzy duże grupy skalne i wiele mniejszych pojedynczych bloków.
Stanowią one nie lada atrakcję turystyczną, bo gdy tam byliśmy, wokół roiło się od turystów. Więc za długo tam nie zabawiliśmy – po krótkiej przerwie skierowaliśmy się żółtym szlakiem do Polany, na której to już tego dnia byliśmy.
Tam mieliśmy kupę szczęścia, bo akurat w tym miejscu dwie panie z Karkonoskiego Parku Narodowego wyrywkowo kontrolowały bilety. Dobrze, że akurat my wyglądaliśmy na takich co je mają. 🙂
Potem zaczęło solidnie padać, ale nam deszcz nie był straszny i kontynuowaliśmy zejście żółtym szlakiem w kierunku Kościoła Wang. Przy nim znaleźliśmy się około godziny 14 i tam na ławeczce spędziliśmy chwilę, by napawać się widokiem tej norweskiej ewangelickiej świątyni. Po jakimś czasie ruszyliśmy z okolic Karpacza Górnego do naszej kwatery kończąc wycieczkę tuż przed godziną 15.
Tak się złożyło, że było to nasza ostatnia wyprawa w tych okolicach. Następnego dnia nie było już pogody, by gdziekolwiek udać się w góry, a w niedzielę planowaliśmy już niestety powrót do domu. Piszę niestety, bo przez ten tydzień pomimo iż konkretnie pochodziliśmy i to zarówno po Karkonoszach, jak i Górach Izerskich, to i tak nie odwiedziliśmy wszystkich ciekawych miejsc. Były też takie miejsca jak chociażby Śnieżne Kotły czy Samotnia, które odwiedzaliśmy przy kiepskiej pogodzie, przez co nie mogliśmy ich odpowiednio uwiecznić na fotografiach. Mam jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś zawitamy w te strony, by odwiedzić te piękne, a jeszcze do niedawna niedoceniane przeze mnie góry. 🙂