Havran, Ostré, Šíp
Pamiętam, że pomysł zrobienia tej trasy zrodził się w głowie Asi na mocnym spontanie. W pierwotnych planach były Liptovské Revúce i Zvolenie, ale pogoda nie przedstawiała się najlepiej, więc wybraliśmy się gdzieś bliżej czyli właśnie na najdalej na północ wysuniętą część Wielkiej Fatry która zwie się Szypską Fatrą.
Zaparkowaliśmy auto w pobliżu cmentarza w miejscowości Stankovany i udaliśmy się na stację kolejową. Cieszyliśmy się niezmiernie, że zdążyliśmy na pociąg, bo jadąc samochodem mieliśmy co do tego pewne obawy. Ten miał nas zabrać do sąsiedniej wioski – Ľubochňi – i to właśnie stamtąd mieliśmy wyruszyć na naszą górską wyprawę. Pomimo obaw wszystko pięknie się udało i już po paru minutach jazdy słowackim pociągiem znaleźliśmy się w Ľubochňi.
Początkowo zaciekawił mnie kolejowy budynek stacyjny, przy którym zaczynał się nasz żółty szlak. Następnie dłuższą chwilę (ok. 650 metrów) szliśmy wzdłuż torów kolejowych, by w końcu je przekroczyć i rozpocząć wspinaczkę w kierunku Havrania. Przed przekroczeniem torów zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę na śniadanie – liczyłem że zobaczę jakiś pędzący słowacki pociąg, ale niestety nic akurat wtedy nie przejeżdżało. 😉
Po pokonaniu torów chwilę zajęło nam znalezienie dalszej części żółtego szlaku, ale w końcu odkryliśmy tę niewielką dziurę w gąszczu młodych drzew i krzewów. Kolejne metry to było dosyć konkretne podejście w postaci zygzaka (na dystansie 1,2 km), które ostatecznie doprowadziło nas na wysokość 610 m. npm.
Kolejny etap wyjścia na Havran był jeszcze bardziej wymagający od tego poprzedniego. Szczyt ten pomimo iż nie jest wysoki, bo mierzy zaledwie 882 m npm to w tym drugim etapie wyjściowym na dystansie kilometra trzeba było zrobić ponad 260 metrów różnicy wysokości. To też nie jest jakiś bardzo zabójczy wynik, ale tego dnia akurat średnio mi się szło pod górę. Fakt że było bardzo parno i pomimo braku słońca bardzo mi to doskwierało. Miałem problem z odprowadzeniem nadmiaru ciepła z organizmu i czułem się jakbym wychodził na Havrania po trzech piwach. 🙂
A szlak poza tym, że był stosunkowo stromy, to był bardzo ciekawy i mocno urozmaicony – drzewa, skałki, turniczki skalne, lufy – choć te ostatnie zaczęły pojawiać się bardziej po przejściu Havrania. Trochę mi on przypominał nasze Pieniny szczególnie te z okolic Czertezika, Sokolicy i Trzech Koron.
Na szczycie Havrania zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę w miejscu w którym znajdował się nadajnik. Był tam też budynek z którego buchało powietrze, a że było bezwietrznie, to można było tam poczuć lekki wiatr. Ze szczytu rozciągał się też ciekawy widok na Dolinę Wagu oraz na miejscowości Hubová i Švošov.
15 minut przerwy dobrze nam zrobiło i teraz mogliśmy bez problemu kontynuować nasz marsz po grani Havrania, której zostało nam jeszcze blisko 2 km. Tutaj klimat był bardzo podobny do tego wcześniejszego, jednak na plus przemawiał fakt, że było to przejście po w miarę równym terenie – tzn. były mikro podejścia i zejścia, ale to było nic w porównaniu z głównym wychodzeniem na ten szczyt.
Równie ogromnym plusem, jak nie największym było to że byliśmy na tej grani sami i od samego dołu nikogo nie spotkaliśmy – w Polsce takie sytuacje są raczej niemożliwe, ale na Słowacji często się zdarzają. Ludzie często wybierają te bardzo popularne pasma górskie jak Tatry czy Małą Fatrę, natomiast w takich unikatowych miejscach można spotkać jedynie tubylców.
Pół godziny później czyli o 11:05 znaleźliśmy się już na przełęczy (Sedlo pod Ostrým) na której mieliśmy odbić na szlak prowadzący na tę górę (Ostré). Przyznam szczerze, że trochę nie chciało mi się tam iść, bo po tym wyrównanym grzbiecie Havrana szło się tam bardzo przyjemnie, a tu znowu trzeba było 180 metrów cisnąć pod górę.
To co też było ciężkie podczas tej wspinaczki to, że na grzbiecie Havrania pojawił się w końcu jakiś ruch powietrza, który nas zaczął chłodzić, a tutaj podczas podejście znowu zrobiła się cisza. No ale około godziny 11:30 stanęliśmy na szczycie Ostré. Pod koniec podejście było już tak ostre, że pojawił się tam nawet łańcuch. 🙂
Góra była bardzo przyjemna i cieszyłem się że jednak się na nią wdrapaliśmy. Na szczycie było dużo miejsca i było kilka ławeczek – na górze oraz na galerii. Na niej znajdował się profesjonalny stół z ławkami, zapas drewna przykryty plandeką oraz skrzynka z zeszytem do wpisywania się. Najlepiej z góry prezentował się pobliski Šíp, którego tego dnia również mieliśmy zdobyć oraz górujący na wschodzie Veľký Choč.
Kolejne 15 minut odpoczynku w zupełności wystarczyło by odpocząć. Schodząc ze szczytu spotkaliśmy parę pierwszych turystów, którzy tego dnia również zapragnęli zdobyć tę górę.
Po zejściu na odwiedzone wcześniej siodlo, skierowaliśmy się na północ zielonym szlakiem w stronę kolejnej przełęczy – Žaškovské sedlo. Do przejścia mieliśmy prawie 2 km, ale była to bardzo przyjemna wędrówka w porównanie to tego co nas miało czekać tuż za nią.
Sama okolica przełęczy to bardzo ciekawe miejsce. Znajdują się tam wielka ambona, która przypomina dom, kawałek dalej jest kamieniołom/kopalnia jakiegoś surowca, a kolejne 150 metrów dalej znajdują się 2 duże jamy/kratery, które również były dla mnie nie lada atrakcją.
Z kolei na samej przełęczy znajduję się zadaszona wiatka, z której z miłą chęcią skorzystaliśmy. Tam też spotkaliśmy ludzi, jednego na quadzie który przejechał w dalszej odległości, ale był też turysta który również przyszedł posiedzieć z nami do wiatki.
Oj nie chciałem by ta przerwa się kończyła, bo wiedziałem co nas teraz będzie czekać – ostre podejście na Šípa. Niecałe 2,5 km, podczas których trzeba zrobić ponad 430 metrów różnicy wysokości – może nie brzmi to ciężko, ale to nie były pierwsze setki metrów pod górę tego dnia, a upał nie zmalał, a na dodatek zaczęło wychodzić słońce.
Było ciężko, ale z wieloma postojami po ponad godzinnej wspinaczce, podczas której Asia zaliczała wszystkie widokowe turniczki, stanęliśmy wreszcie na wierzchołku tej góry. O dziwo było tam spokojnie, bo na szczycie spotkaliśmy tylko jednego turystę.
Pamiętam jak tu byliśmy wcześniej w kwietniu 2016 roku z PTT Bielsko i jak nic nie było widać, poza ogromną ilością ludzi z naszej wycieczki. 🙂 Teraz było z tym dużo lepiej, a na dodatek poprawiła się pogoda i już nie było niebo tak zapylone jak na Havraniu.
Na Šípie znów mieliśmy około 15 minut na podziwianie widoków i po tym czasie udaliśmy się w stronę Zadný’ego Šípa. Jednak aby tam dotrzeć trzeba najpierw trochę zejść, a potem przecisnąć się przez wąskie skalne wrota. Po osiągnięciu najniższego punktu w grani Šípów, trzeba znów podejść około 40 metrów na wierzchołek Zadný’ego Šípa.
Ze szczytu mniejszego z Šípów rozpoczęliśmy zejście zachodnią granią tak jak prowadził nas żółty szlak. Jednak po przejściu około 0,5 km Asia znalazła ciekawy skrót, którym moglibyśmy dotrzeć szybciej w okolice Podšípa. Po chwili namysłu jednak się na ten krok nie zdecydowaliśmy i kontynuowaliśmy grzecznie nasze zejście żółtym szlakiem.
Podšíp osiągnęliśmy o godzinie 15:15 i niemal od razu rozpoczęliśmy zejście, ale tym razem zielonym szlakiem w kierunku Stankovan. Musieliśmy w tym miejscu trochę uważać, by nie iść dalej żółtą trasą, bo ta by nas zaprowadziła do Kraľovan – a wówczas mielibyśmy duży problem z powrotem do auta.
Na szczęście byliśmy uważni, dobrze skręciliśmy i już po niecałych 30 minutach dotarliśmy do wygodnej drogi i węzła szlakowego nazwanego Rybka. 🙂 Z tego miejsca mieliśmy około kilometra do centrum Stankovan. Szukaliśmy miejsca w którym można by było się napić kofoli – na szczęście się udało takie znaleźć i po obaleniu ponad litra tego pysznego napoju ruszyliśmy w stronę cmentarza.
A że nie chciało nam się iść na około to obok kościoła Asia wyczaiła ścieżkę która miała nas zaprowadzić na skróty. I tak było, choć niestety musieliśmy przejść na dziko przez tory na zakręcie – co było mega słabym pomysłem – po tej dwutorówce pociągi naprawdę prędko jeżdżą i wiem, że to było bardzo nieodpowiedzialne. Cieszę się że nic akurat tamtędy nie jechało i mogliśmy w całości dotrzeć do cmentarza, przy którym czekało na nas nasze auto.
To było piękna, choć wymagająca szczególnie dla mnie, wycieczka dzięki której poznaliśmy nowe zakątki Wielkiej (Szypskiej) Fatry, odczarowaliśmy pogodowo Šípa oraz przejechaliśmy się słowackim pociągiem. 🙂
Fajnie pomyślana trasa .Przeszedłem tylko połowę ale w połowie października a to najlepsza porą na ten szlak zwłaszcza dla tych co lubią robić fotki.Ciekawe czy Asia wdrapała się do kultowego skalnego okna?Na you tube jest film z naszego wejścia. TiX Reborn Sip. Pozdrawiam
No tak, to Asia ją wymyśliła… trasa fajna i jeszcze przejazd ładnym pociągiem. 🙂 Noo na pewno w październiku musi tam być bardzo fotograficznie. Myśmy trafili na trochę przypylone niebo, myślałem że w ogóle nie będę robił z tego relacji – ale z racji, że chcę tutaj opisywać nie takie oczywiste miejsca – to ją zrobiłem. Chyba się tam nie wdrapała, choć na 100% nie wiem, bo ona tam łaziła po bokach, a ja zdychałem z ciepła. 🙂 Filmik dobry, fajne ujęcia szczególnie z drona i ciekawa muzyka. 🙂 Pozdro
Gdzie tam było kultowe skalne okno? Chyba minęłam bo nie kojarzę żadnego okna…Pozdrawiam!