Rakoń i Grześ
Ostatnie listopadowe chwile pięknej „złotej polskiej jesieni” chcieliśmy spędzić w Tatrach. Plan mieliśmy ambitny, ponieważ zamierzaliśmy zrobić całkiem sporą pętlę wokół Doliny Chochołowskiej. Mieliśmy zamiar wyjść na Zawracie (przełęcz pod Wołowcem), nastepnie przez niego oraz szczyty takie jak Łopata, Jarząbczy Wierch, Kończysty Wierch i Trzydniowiański Wierch ponownie powrócić na dno doliny.
Byliśmy w trójkę, bo wybrał się z nami Marcin. Tym razem jednak jechaliśmy naszym autem, co było rewanżem za majowy wypad na Sławkowski. Po zaparkowaniu i kupieniu biletów do Tatrzańskiego Parku Narodowego ruszyliśmy asfaltowym szlakiem w kierunku schroniska na Polanie Chochołowskiej. Trasa przebiegła nam bardzo sprawnie, bo w zasadzie się nie zatrzymywaliśmy, poza krótkim postojem na Polanie Huciska.
Na drodze było sporo turystów, ale w niczym nie przypominała ona tej z sezonu letniego. Trochę się więc zdziwiliśmy kiedy weszliśmy do schroniskowego bufetu, a tam nie było ani jednego miejsca wolnego. Całe szczęście, że poza główną jadalnią coś się znalazło, bo tak to musielibyśmy stołować się na zewnątrz. 🙂
Przy schronisku wiatr, którego lekkie podmuchy były już odczuwalne podczas przejścia doliną, stał się nieco mocniejszy, co nie wróżyło niczego dobrego. Poza tym spoglądając w niebo widzieliśmy bardzo szybko przesuwające się chmury.
Po około pół godzinnym odpoczynku wyruszyliśmy w dalszą drogę. Stanowił ją zielony szlak prowadzący przez Dolinę Wyżnią Chochołowską na Zawracie. W okolicy schroniska szlak nie prowadzi już przez piękny las – zostało po nim jedynie leśne cmentarzysko. Jedyny plus z tego faktu jest taki, że nieco osłonił się widok na schronisko. Po drodzę minęliśmy równie, a może nawet piękniejszą Wyżnią Polanę Chochołowską.
W pewnym momencie doszliśmy do miejsca, w których szlak zaczął mocniej prowadzić pod górę. W zasadzie od samego schroniska nabieraliśmy wysokości, ale na początku było to stopniowe. Coraz częściej spotykaliśmy też mocno przyodzianych ludzi schodzących z góry. Niektórzy z nich mówili nam o bardzo mocno wiejącym wietrze na Wołowcu. Kiedy opuściliśmy las i pomiędzy kosodrzewiną wędrowaliśmy ku przełęczy zarówno południowe zbocze Łopaty, jak i Wołowiec spowite były grubymi chmurami. Właśnie mniej więcej w tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że wyłażenie na Wołowiec mija się z sensem.
Ogólnie doszedłem do wniosku, że to jeden z najgorszych szlaków w Tatrach pod względem trudności w pokonywaniu go szybko. Parę lat temu kiedy pokonywałem go razem z Przemkiem też na przełęczy byłem mega wyrąbany. Wynika to z faktu, że bardzo mało na nim występuje serpentyn, które tak bardzo ułatwiają wspinaczkę. 🙂
Na Zawraciu byliśmy tylko na chwilę, by ocenić siłę z jaką wieje wiatr. Potem zeszliśmy nieco niżej i tam na chwilę siedzieliśmy mocno zapatuleni. W drodzę na Rakoń próbowałem nakręcić film, by pokazał wiatr i przelewające się chmury ze strony słowackiej na polską, ale nie wyszedł tak jakbym sobie wymarzył.
[youtube movie=https://www.youtube.com/embed/1IxnW-9Y00A?rel=0]
Na Rakoniu byliśmy jakieś 10 sekund, po czym zaczęliśmy z niego schodzić. Jak się okazało na tym zejściu były jeszcze większe porywy aniżeli na przełęczy i podczas zdobywania Rakonia. Trzeba było się mocno zapierać, ale i tak znosiło nas przy mocniejszych podmuchach – szliśmy więc na mocno ugiętych nogach. W końcu zacząłem zbiegać z tego Rakonia. 🙂
Na Długim Upłazie w miejscu gdzie jest zrobiony skrót idący słowacką częścią grzbietu na chwilę stanęliśmy, bo odpocząć od tych wietrznych tańców. Kolejny raz zatrzymaliśmy się na wierzchołku Grzesia. Tam też wiało, ale nie tak silnie jak wcześniej. Zejście zółtym szlakiem zajęło nam mało czasu i znów byliśmy w schronisku. Gdyby udało nam się zrobić zaplanowaną wcześniej trasy – nie pojawilibyśmy się tutaj drugi raz.
Krótki odpoczynek i powrót asfaltem na parking przy Siwej Polanie – tak właśnie zakończyła się ostatnia tatrzańska wyprawa przez śniegami, który były zapowiadane na kolejne dni.