Zawrat – Skrajny Granat
Wszystko zaczęło się około 6:20 w Kuźnicach. Mimo, iż było jeszcze dosyć wcześnie, to na szlaku było już trochę ludzi. Szybko pokonaliśmy Dolinę Jaworzynki i około 7:20 zameldowaliśmy się na Przełęczy między Kopami. Przy Murowańcu nawet się zatrzymywaliśmy tylko od razu nacieraliśmy na Czarny Staw Gąsienicowy.
Z racji tego, że przez ostatnie dwa dni dosyć obficie lało to staw trochę się rozlał na szlak i przejście wokół niego wyzwoliło w Asi dodatkowe emocje. 🙂
Pokonaliśmy jednak tą przeszkodę bez żadnych strat i rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę na Zawrat. Miejscami już tworzyły się korki. Na szczęście jedna duża grupa nie szła na Orlą, a jedynie do Doliny Pięciu Stawów.
Po krótkim odpoczynku na przełęczy postanowiliśmy szybko przemieszczać się w kierunku Małego Koziego Wierchu, bo ludzi na Zawracie przybywało z każdą minutą. 🙂
Wędrówka granią w jego kierunku przebiegała bardzo płynnie. Szybko doszliśmy na jego wierzchołek.
Na nim przepuściliśmy zdecydowanie szybszą od nas parę i rozpoczęliśmy schodzenie do Żlebu Honoratka – to było pierwsze bardziej niebezpieczne miejsce na naszej trasie. Lufa może nie była zbyt wielka, ale mocno wyślizgane skały bardzo starannie zwiększały naszą czujność.
W okolicach Zmarzłych Czub nieco emocje opadły, bo szlak stał się dużo łatwiejszy.
Niebawem jednak czekał nas kolejny kominek, kolejne zejście tym razem ze Zmarzłych Czub na Zmarzłą Przełęcz.
Szlak od Zmarzłej Przełęczy do Koziej Przełęczy jest prosty i bardzo komfortowo i wygodnie się nim maszeruje. Mija się na nim słynny głaz, który nieco obala prawa fizyki. :))
Po obejściu od północy Zamarłej Turni, szlak ponownie ostro nabiera wysokości. Sporo jest tutaj żelastwa, na początku łańcuchy potem dochodzą do tego także klamry, z których tworzy się mała drabinka. Po jej pokonaniu czekała nas jeszcze lekka wspinaczka i doszliśmy do słynnej drabinki zawieszonej nad Kozią Przełęczą. Mnie urzekł jednak widok na ściany Kozich Czubów – strome i zimne, niby tak blisko, a jednak tak daleko. 🙂
Wpierw na drabinkę weszła Asia, dzięki czemu ja mogłem jej zrobić poniższe zdjęcie.
Ogólnie drabinka nie zrodziła we mnie jakiś strasznych emocji, może w drugiej części bardziej, bo składa się ona z dwóch połączonych ze sobą drabin. Jednak to łączenie nie jest aż tak stabilne, dzięki czemu druga drabinka lekko się rusza. 😉
Zdecydowanie większe emocje wywołał u mnie szlak w obrębie Koziej Przełęczy, który wydawał mi się strasznie śliski. Byłem bardzo ucieszony kiedy wreszcie zaczęliśmy wspinaczkę na Kozie Czuby, bo tam jakoś ta śliskość mi mniej doskwierała.
Podczas wychodzenia na pierwszy wierzchołek Kozich Czubów, były takie miejsca, że trzeba było się podciągać na samych rękach, bo tarcie było bardzo słabe. 🙂 W międzyczasie nad Zamarłą Turnią zaczął kursować helikopter, potęgując tym samym nasze emocje. 🙂
Z Kozich Czub pięknie było widać morze chmur rozciągające się nad całym Podhalem.
Po dojściu na ostatni szczyt Kozich Czubów oczom naszym okazała się piękna ściana Koziego Wierchu, przez którą prowadził szlak Orlej Perci. Jednak, aby się na nią dostać trzeba było jeszcze zejść na Wyżnią Kozią Przełęcz.
Zejście było przeprowadzone bardzo ciekawym kominkiem i lekkim trawersem nad lekką lufą. Kominek nie był taki łatwy, jak wygląda na zdjęciach. Niekiedy trzeba było stawiać ogromne kroki, by trafić na bezpieczne oparcie dla stóp. To chyba drugie najbardziej wymagające miejsce na tym fragmencie Orlej Perci.
Wyjście wspomnianą wcześniej ścianą na Kozi było zadziwiająco proste… ściana ta nie jest taka pionowa, jaka się wydaje z Kozich Czubów.
Na Kozim Wierchu zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, bo teoretycznie pokonaliśmy najtrudniejszy fragment naszego odcinka Orlej Perci.
Później ruszyliśmy już znanym nam fragmentem z Koziego do Żlebu Kulczyńskiego. Jest to bardzo przyjemny szlak, który pozwala na regeneracje sił wspinaczkowych. 🙂
Po zejściu kawałkiem Żlebu Kulczyńskiego czekał nas ostatni kominek na naszej trasie. Mimo, że wygląda dosyć trudno, nie jest aż taki trudny, ale na samej górze, trzeba się trochę po podciągać na rękach. 😉
Na Zadnim Granacie udało nas się jeszcze skorzystać z pogody, która już znacząco się pogarszała. Pośredni Granat również jeszcze widzieliśmy, ale kiedy się na nim znaleźliśmy, nastało mleko. 🙂
Mleko mlekiem, a tu czekała na nas ostatnia, jak się okazało najtrudniejsza, atrakcja. Już samo zejście na Skrajną Sieczkową Przełączkę nie należy do najłatwiejszych, to jeszcze ta dziura.
Na zdjęciu ta szczelina wygląda nijak, jednak jeśli ją się pokonuje od strony Pośredniego Granatu jest ona dosyć trudna do przejścia, bo drugi jej koniec jest nieco niżej od pierwszego i musimy jakby ją przejść schodząc. Asia ją pokonała przodem, a ja przeszedłem ją tyłem. :))
Na szczycie Skrajnego Granatu zrobiono nam zdjęcie, na którym jesteśmy szczęśliwi, że udało nam się pokonać najtrudniejszy szlak w Tatrach.