Wołowcowa Przełęcz
Na ostatnią tatrzańską wycieczkę podczas naszego urlopu wybraliśmy się na Wołowcową Przełęcz. Oczywiście wstępny plan zakładał dodatkowe zdobycie Wołowca Mięguszowieckiego oraz Żabiej Mięguszowieckiej Turni, ale nie wypalił on do końca.
Do parkingu przy stacji elektriczki w Popradzkim Plesie dojechaliśmy około 7:30. Było tam już sporo samochodów, ale na szczęście tamtejszy parking rozlokowany po obydwóch stronach drogi potrafi przyjąć bardzo dużą ich ilość.
Od samego początku naszej wędrówce towarzyszył duży, jak na stosunkowo wczesną porę, ruch turystyczny. Najwięcej ludzi spotkaliśmy na drodze do Popradzkiego Stawu, ale potem w kierunku Koprowego i Rysów turyści równie licznie okupowali szlak.
Około 9 zdobyliśmy próg Żabiej Doliny Mięguszowieckiej, za którym znajdował się Wielki Żabi Staw Mięguszowiecki – ten z charakterystyczną wyspą na środku. Właśnie w tym miejscu mieliśmy tego dnia opuścić szlak i skręcić w stronę Wołowca Mięguszowieckiego.
Naszym celem pośrednim było dostanie się do Wołowej Kotlinki, z której mogliśmy wspiąć się na każdy z zaplanowanych tego dnia szczytów. Najpierw jednak musieliśmy przejść jakby taką groblę biegnącą wzdłuż Wielkiego i Małego Żabiego Stawu Mięguszowieckiego. Trwało to około 20 minut i po tym czasie stanęliśmy już pod trawiasto-piarżystym północno-zachodnim zboczem opadającym z Wołowej Kotlinki.
W okolicy Małego Żabiego Stawu rosła ogromna ilość fioletowych kwiatów nazwanych chyba a cześć miłośników gór 🙂 – miłosna górska. Fioletowa roślinność doskonale komponowała się ze stawami, jak i okolicznymi grzbietami górskimi. Około 9:30 rozpoczęliśmy dziką wspinaczkę zboczem, bo nie widzieliśmy żadnej wydeptanej ścieżki. Co ciekawe kilkaset metrów przez nami pod górę również wychodziła dwójka innych turystów. Tak więc bacznie ich obserwując wychodziliśmy zboczem spokojnie za nimi. Z tym, że oni również nie szli pod górę jakąś konkretną ścieżką, tylko też tak jak my – wybierając najdogodniejszy do tego teren.
Tuż przed 10 zameldowaliśmy się nad Wyżnim Żabim Stawem Mięguszowieckim. Tuż obok stało chyba jakieś pogodowe urządzenie pomiarowe zasilane światłem słonecznym. Nasza „dwójka” gdzieś zniknęła pomiędzy większymi głazami, które licznie występowały w otoczeniu stawu.
My również nie schodziliśmy nad taflę jeziora tylko po około 10 minutach siedzenia na kamieniach ruszyliśmy, no właśnie… nie wiedzieliśmy dokładnie gdzie mamy iść.
Z okolic stawu nie widać Wołowcowej Przełęczy. Jest ona przysłonięta przez południowe ramię odchodzące z Wołowego Grzbietu. Wołowiec Mięguszowiecki jest w całości również niewidoczny, ale widać jego południową część. Toteż trzeba się chwilę zastanowić gdzie trzeba iść.
Myśmy wymyślili, że wyjdziemy na ten trawiasty grzbiet, który znajdował się przed nami… i o dziwo po kilkunastu metrach odnaleźliśmy kopczyki, które prowadziły właśnie w tym kierunku. Kawałek dalej maszerowaliśmy już mocno wyrobioną ścieżką na wspomniane wcześniej południowe ramię Wołowego Grzbietu.
Gdy go osiągnęliśmy, a zajęło nam to tylko 10 minut, to naszym oczom ukazała się Wołowcowa Przełęcz. Na górze grzbietu teren się mocno wypłaszczył, a dalsza droga również przestawiała się zachęcająco, bo prowadziła w dół na dno kotliny.
Gdy je osiągnęliśmy musieliśmy przejść jeszcze dosyć kawałek po piargach do miejsca w którym inne piargi opadają z przełęczy. Tak przestawiała się najprostsza droga, którą ja wybrałem i którą podążałem. Asia natomiast „jak zwykle” się wyłamała i trochę wcześniej skręciła w stronę Wołowcowej Przełęczy. Dzięki temu trafiła na nie do końca przyjemny trawiasty teren, na którym musiała zachować czujność.
O 10:30 zdobyłem Wołowcową Przełecz i usiadłem sobie na głazach. Asia na grań Wołowca wyszła zdecydowanie bliżej jego wierzchołka niż ja. Czekała na mnie i liczyła, że do niej dojdę i razem pójdziemy na szczyt. Ale mnie się jakoś nie chciało i dobrze mi się tam siedziało. 🙂
Otrawowanie Wołowca Mięguszowieckiego doskonale przypomniało mi trawki pod Hawranią Przełęczą, którymi sobie zjechałem w 2019 roku. Na to nałożyły się też jeszcze traumatyczne przeżycia z poprzedniego dnia, kiedy próbowaliśmy zdobyć Drobną Turnię. I jakoś tak nie chciało mi się za bardzo zdobywać tego Wołowca.
Asia za to na niego poszła, wspięła się na jego wierzchołek, choć jak mówiła końcowa wspinaczka nie była tak łatwa jak grań na niego prowadząca. Swoje wejście udokumentowała komórką, a ja jej jeszcze porobiłem kilka zdjęć z przełęczy… była więc w miarę zadowolona. 🙂
Ja również na zły humor nie narzekałem, bo pomimo że zdobyłem tylko tą przełęcz to i tak byłem z siebie zadowolony. Pierwszym powodem były wspaniałe widoki – szczególnie w stronę Doliny Hińczowej (z Koprowym, Cubryną i Mięguszami na czele). Równie wspaniale było widać Grań Baszt, Szczyrbski oraz Hruby Wierch. A od wschodu – Rysy, Ciężki z Wysoką oraz Kopy Popradzkie. Najsłabsze widoki panowały od północy, ale tam akurat Wołowy Grzbiet skutecznie je ograniczał. Potem trochę żałowałem, że na niego nie poszliśmy, bo fajnie by było z niego widać najpopularniejsze polskie tatrzańskie stawy – Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami. Natomiast drugim powodem mojej radości, był fakt, że zdobyliśmy nowy tatrzański teren, w którym nigdy wcześniej nas nie było. Takie odkrycia mnie bardzo cieszą – czasami nawet bardziej od zdobytych szczytów. 🙂
O 11:30 rozpoczęliśmy zejście z Wołowcowej Przełęczy. Gdy byliśmy w mocno kamienistej części Wołowej Kotlinki to spostrzegliśmy świstaka, który na nasz widok rzucił się w szaleńczą ucieczkę. Z kolei schodząc z trawiastego zbocza południowego ramienia Wołowego Grzbietu zauważyliśmy liczne stado kozic ulokowane w pobliżu naszej ścieżki zejściowej. Staraliśmy się schodzić na tyle spokojnie, by ich nie spłoszyć. W miarę nam się to udało, na końcu odeszliśmy nieco od ścieżki, by kozice nie czuły się zagrożone.
Tuż przed 12 ponownie znaleźliśmy się przy Wyżnim Żabim Stawie. Asia jeszcze rano miała ochotę na wyjście na Żabią Turnię Mięguszowiecką, ale teraz już było trochę za późno na taką wyprawę. Ja oczywiście widząc trawki pod Żabią Mięguszowiecką Przełęczą już nie chciałem tam iść. Choć z drugiej strony kiedyś trzeba spróbować, bo bardzo możliwe, że pod przełęcz pomiędzy trawkami prowadzi całkiem nieźle utrzymana ścieżka – tak jak to było w przypadku Dwoistej Turni. 🙂
Gdy ruszyliśmy na dół skierowaliśmy się w trochę inną stronę niż rano i natrafiliśmy na bardzo wyraźną ścieżkę, która momentami wyglądała jak szlak turystyczny. Szło się nam nią bardzo przyjemnie i bardzo szybko (o 12:20 byliśmy już nad Małym Żabim Stawem – tym z kwiatami).
Tym razem nie wracaliśmy do szlaku na Rysy poranną groblą, a przespacerowaliśmy się tuż obok stawów. Na Rysach tego dnia były wielkie tłumy no i niestety musieliśmy z częścią z nich schodzić w stronę Popradzkiego Stawu.
Wychodząc z Żabiej Doliny Asia pożegnała swojego Wołowca i ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed 15 dotarliśmy do rozgrzanej fury i ruszyliśmy w stronę Polski i Jurgowa. 🙂