Patria, Mała Baszta

Dzień po burzy przeżytej przez nas w Dolinie Furkotnej przyszła jeszcze bardziej burzowa środa, którą spędziliśmy na odpoczynku, suszeniu i praniu ciuchów oraz na uzupełnieniu zapasów w białczańskiej biedronce.
Tego też dnia poznaliśmy kolegę Adama, który również mieszkał w Gościńcu nad Potokiem. Adam przyjechał pod Tatry z centralnej Polski i miał zamiar zostać w Jurgowie przez tydzień. Pomimo iż robił dużo bardziej ambitne tatrzańskie cele od nas, to i tak dał się namówić na wycieczkę na Grań Baszt.
W środowy poranek pojechaliśmy więc we trójkę jego autem do Szczyrbskiego Jeziora i nauczeni doświadczeniem poprzedniego dnia – zaparkowaliśmy blisko wylotu Doliny Młynickiej. 🙂
Pogoda tego dnia od rana była bardzo kiepska – bardzo dużo chmur i stosunkowo chłodno jak na drugą połowę lipca. Na potwierdzenie tych słów mogę pokazać zdjęcie, jak marnie prezentowała się wieża widokowa w tym tatrzańskim kurorcie.

Wszędzie było bardzo mgliście i wilgotno. Dopiero kiedy zbliżaliśmy się do wodospadu Skok to chmury zostały trochę za naszymi plecami i nad nimi ukazało się bezchmurne niebo. Oprócz samego wodospadu bardzo dobrze prezentowały się szczyty Skrajnego i Młynickiego Soliska. Patria również była dobrze widoczna, jednak tutaj nieco słońce zakłócało widok w kierunku tego szczytu. Dobrze za to było widać naszą drogę, która miała nas zaprowadzić w jej kierunku.

Wydawała się ona bardzo prosta i nawet nie taka stroma, ale jak się z czasem okazało były to tylko mocne złudzenia optyczne. Na początku musieliśmy pokonać niewielki potok (Młynice), by przedostać się na zachodnie zbocze Patrii, którym to przez większy dystans biegła droga na ten szczyt.

Od razu na prowadzenie wysunął się Adam, który pokazał że ma bardzo dobrą kondycję. My z Asią trochę zdychaliśmy, bo było tam bardzo stromo – czego zupełnie nie było widać z dołu. Z tego miejsca w dolinie na wierzchołek Patrii jest około 500 metrów różnicy wysokości na około kilometrze podejścia.
Nie szło się źle, ale tak nie za szybko. Dodatkowym i dużym minusem było to że poranne trawy były bardzo śliskie i moje buty nie dość że się na nich bardzo ślizgały, to jeszcze podjeżdżały mi na zwykłych kamieniach. A to mi nie dodawało za bardzo pewności – co prawda teren był łatwy, ale my w planach mieliśmy przejść Granią Baszt na Szatana – a tam już tak łatwo nie miało być.

Jednak w tym właśnie momencie skupialiśmy się by wdrapać się na Patrię, która nie ukrywam, już od dawna mi się marzyła. Niby niepozorna górka na skraju Grani Baszt, ale bardzo ładna i nietrudna do zdobycia.
Mniej więcej w połowie wejścia, kiedy już zaczynaliśmy powoli zagłębiać się w żleb opadający z Przełęczy nad Skokiem zdecydowałem, że odbije nieco na prawo by wchodzić bezpośrednio na szczyt, a nie tak jak prowadziła nas ścieżka w stronę przełęczy.

Po 20 minutach zameldujemy się na grani, ale aby zdobyć wierzchołek Patrii musimy jeszcze kawałek podejść. Zostawiamy to jednak na później i wpierw robimy dłuższą przerwę, by odpocząć po tym dosyć męczącym podejściu.

Już z tego miejsca rozciągają się ciekawe widoki nie tylko w kierunku północnej części Grani Baszt, ale także na poniższe doliny, które przykryte są morzem chmur. Jest pięknie i cieszymy się, że pogoda na tej wysokości jest dużo lepsza od tej w dolinach.

Po około 20 minutach przerwy ruszamy dalej w kierunku szczytu Patrii i zdobywamy go w parę minut. Prowadzi na niego bardzo przyjemna ścieżka graniowa. Jednak zejście jest już bardziej kamieniste i trzeba trochę używać rąk, by nie zjechać na niewielkich, niestabilnych kamieniach.





Po pokonaniu Przełęczy nad Skokiem musimy podejść ponad 100 metrów by zdobyć Małą Basztę. Udaje nam się to w kilkanaście minut i z niej roztacza się kapitalny widok na Pośrednią Basztę – szczyt który stanowi największe wyzwanie w naszej drodze w kierunku Szatana.

Kiedy stajemy na wierzchołku Małej Baszta, ja podchodzę nieco dalej by zobaczyć jak wygląda z niej zejście. Po kilku sekundach orientuje się, że już z tej góry nie będzie tak łatwo zejść. Na szczęście mamy ze sobą Adama, który bardzo dobrze czuję się na takich graniach i odszukuje całkiem niezłą drogę zejściową na przełęcz.

Co prawda on większość tego zejścia pokonał ściśle granią, ale my bez problemu odnajdywaliśmy skuteczne obejścia mocno zakamuflowane pomiędzy bardzo nieregularnymi skałami. Niestety podczas kilku z takich przejść bardzo ślizgają mi się mocno zmoczone podeszwy butów i nie mając za dużej pewności kroku mocno pomagam sobie łapami.


Gdy w końcu udaje nam się wszystkim zejść na Przełęcz nad Szerokim Żlebem, ja już wiem że nie chce dalej iść tą granią. Przed sobą widzę dużo bardziej wymagającą Pośrednią Basztę z dużo bardziej nachylonymi ku dolinom zboczami. Nie mam ochoty ryzykować poślizgnięcia przy tych trawach, którymi trzeba by było obchodzić trudniejsze fragmenty grani. W tym miejscu więc się rozdzielamy – Adam z Asią idą dalej w stronę Pośredniej Grani i Szatana, ja natomiast schodzę z przełęczy w stronę Doliny Młynickiej.

Tuż po naszym rozdzieleniu dolinowe chmury opanowują tę część grani i niewiele co widać – ani Asi podążającej za Adamem, który poszedł pierwszy by obadać teren, ani mojego zejścia z przełęczy. Chwilę później się na chwilę przejaśnia, by po chwili znów kolejny atak przypuściły te dobrze kryjące chmury.

A ja idę, schodzę, powoli, z nogi na nogę, co chwilę patrząc na moją pozycję gps na mapach cz. Nigdzie się nie spieszę, bo jak zejdę za szybko, to będę musiał na nich dłużej czekać. Ale spieszyć się nie da, bo piargi się mocno ruszają i trzeba na nich zachować dużą czujność. Często używam rąk, by zmniejszyć siłę nacisku i bym nie zjechał kamienną lawiną, jak na rumaku w dolinę. 🙂

W pewnym momencie jakoś kiepsko dają nogę, podjeżdżam i walę piszczelą w większy głaz… robi się trochę czerwieni, ale nic poważnego się nie dzieje więc lezę dalej. Początkowo schodziłem kierując się mocno na zachód, jednak w pewnym momencie uświadamiam sobie, że nie chce wylądować przy Skoku – odbijam więc bardziej na północny-zachód by zejść na Zadnią Polanę Młynicką.

Jeszcze długo nic nie widać, ale powoli coraz bardziej odsłaniają się widoki ukazujące mi jak daleko jeszcze mam do szlaku. W końcu docieram do dna Doliny Młynickiej i przechodząc przez gigantyczne trawy muszę jeszcze pokonać potok Młynica.

Gdy się mi to udaje siadam gdzieś w pobliżu szlaku i robię przerwę na jedzenie i odpoczynek. Po jakimś czasie stwierdzam, że pójdę im na spotkanie i ruszam w kierunku Wyżniego Wołowego Stawu. Tuż przed dojściem do stawku nagle robi się widok na wierzchołek Szatana i wypatruje tam swoich towarzyszy. Widzę tam jakieś osoby, ale później okaże się że to jednak nie oni. Siadam koło stawku i czekam. Po około 20 minutach robi mi się na tyle zimno, że ruszam w kierunku Szatana. 🙂


Po wyjściu na najbliższy kopiec robi mi się ciepło, ale idę dalej i dochodzę do niewielkiego progu, przy którym postanawiam na nich zaczekać. Po około 5 minutach pojawiają się zdobywcy Szatana i jak się okazuje również i Pośredniej Baszty. 🙂 Narzekają jednak że z Szatana nic nie widzieli, bo było totalne mleko i głoszą też, że było tam sporo osób – które prawdopodobnie właśnie widziałem z dna doliny.


Schodzimy więc spokojnie wszyscy w stronę Skoku, potem ja przyspieszam i wyprzedzam te gromady rodzin z dziećmi i pierwszy melduje się w Szczyrbskim Jeziorze – przynajmniej tutaj sobie trochę dałem czadu 🙂
Wycieczka była bardzo ciekawa, jednak przez dosyć kapryśną lipcową pogodą, dużą wilgotność i mokre trawy nie czułem się na siłach by zrobić tę grań aż do Szatana, jednak myślę że jeszcze kiedyś tam wrócę i osobiście przekonam się jak wygląda zachodnie obejście Pośredniej Baszty, a może i jej wierzchołek. 🙂
Oj trzeba będzie poprosić Asię żeby nas poprowadziła na tą Pośrednia Basztę. Kilka fotek z chmurami bardzo ładne. Ta grań bardzo fajna a w dodatku bliziutko to duży plus .pozdrawiam .
Noo koniecznie tylko przy ładnej pogodzie 🙂 Dzięki, pozdro 🙂
Najlepiej przy ładnej pogodzie powtórzyć wędrówkę, bo ta grań jest bardzo widokowa. Szkoda, że tym razem się nie udało, ale najważniejsze, że bezpiecznie.
No dokładnie, zeszłoroczny lipiec był nieco kapryśny jeśli chodzi o pogodę.