Mały Lodowy Szczyt
czyli Široká veža górująca nad Czerwoną Ławką
Wtorek, 8 sierpnia w prognozach pogody zapowiadał się bardzo ładnie. Po dwudniowych opadach deszczu znów mogliśmy ruszyć na ciekawą wyprawę. Tym razem pojechaliśmy do Starego Smokowca, bo w planach mieliśmy zrobić Czerwoną Ławkę. Przełęcz była naszym podstawowym planem, natomiast górujący nad nią Mały Lodowy planem dodatkowym, który miał się ziścić w przypadku pewnych warunków atmosferycznych. 🙂
Wyruszyliśmy około godziny 7:30 z okolic parkingu przy kolejce na Hrebienok. Około pół godziny zajęło nam dotarcie do górnej stacji. Po wytrzepaniu kamieni z butów i napiciu się soku ruszyliśmy w dalszą drogę.
O dziwo pogoda była średnia, niskie chmury przysłaniały całą okolicę, dało się czuć wilgoć i zdawało się że również i dziś nie będzie pogody nad tą częścią Tatr.
Szybko znaleźliśmy się przy skrzyżowaniu szlaków, przy którym skręca się do Doliny Staroleśnej. Stamtąd było już blisko do Schroniska Zamkowskiego, gdzie kończyliśmy nasz marsz Tatrzańską Magistralą. Po drodze minęliśmy jeszcze, znany już nam Wodospad Olbrzymi. 🙂
Przy schronisku na chwilę usiedliśmy, ale nic nie kupowaliśmy bo ceny nam się wydawały trochę za wysokie. 🙂 Chmury nadal kotłowały się ponad naszymi głowami, toteż szybko się stamtąd ewakuowaliśmy.
Po 10 może 15 minutach od opuszczenia schroniska w chmurach zaczęły pojawiać się dziury. 🙂 Zaczęło się przejaśniać i momentami świecić słońce. Idąc Doliną Małej Zimnej Wody szybko dostrzegliśmy Chatę Tery’ego. Wyglądała jakby była zawieszona na skale, w rzeczywistości było to złudzenie. 🙂
Gdy dochodziliśmy do Schroniska Tery’ego, w okolicach Żółtej Ściany nad nami rozpościerał się już tylko błękit, a w dolinach pozostały te gęste, białe chmurki. Jak się jednak potem okazało to nie było ich ostatnie słowo. 🙂
Szlak zgrabnie ominął zerwy Złotych Spadów, z których ochoczo spływała Mała Zimna Woda. Mniej więc w tych okolicach zaczęli nas doganiać turyści z Niemiec (tzn. nie wiem czy to byli Niemcy, ale szprechali po niemiecku). Pozwoliliśmy im się dać wyprzedzić tuż przed ostatnim wzniesieniem, na którym stało schronisko.
Przy schronisku panował spory tłok, udaliśmy się więc z dala od niego, do najbliższego stawu. Tam się nasmarowaliśmy olejkiem z filtrem słonecznym, bo już byliśmy tak zjarani po tym pierwszym tygodniu tatrzańskich wędrówek, że nie chcieliśmy by się to skończyło jakimiś poparzeniami. Nie wiem ile tam siedzieliśmy, nie za długo, ani też za krótko. W pewnym momencie po prostu ruszyliśmy dalej. 🙂
A wracając do chmur… Myślałem, że jak chmury są w dolinach, to tam pozostaną. Nic bardziej mylnego… Te zaczęły powoli się podnosić, powoli ogarniając próg doliny, na których położone jest schronisko. My to już widzieliśmy z większej wysokości, bo już wdrapywaliśmy się na północno-wschodnie zboczę Pięciostawskiej Kopy. Były tam nawet łańcuchy, ale praktycznie ich nie dotykaliśmy. 🙂
Obchodząc tak tę Kopę kapitalnie było widać drogę na Pośrednią Grań. Tzn. drogę to może za dużo powiedziane… było widać: Przełęcz pod Żółtą Ścianą, grańkę oraz Ławkę Dubkego. Ogólnie to droga I-owa, więc… można pomarzyć… 🙂
Patrząc w drugą stronę było już widać Czerwoną Ławką i Mały Lodowy Szczyt, a z drugiej strony Lodową Przełęcz z charakterystycznymi drewnianymi poręczami. 🙂
Gdy stanęliśmy pod tą ścianą ubraną łańcuchami jak choinka na Święta Bożego Narodzenia z radością zauważyłem, że pojawiły się nowe ich partie. To bardzo dobra wiadomość, bo od momentu kiedy ten szlak stał się dwukierunkowy, każdy łańcuch jest na wagę złota. 🙂 Wiadomo, że przy wyjściu i przy suchej skale na początku wcale ich nie trzeba dotykać, ale w innych wypadkach są na pewno pomocne. 🙂 My akurat celowo poszliśmy nimi, bo Asia tu była po raz pierwszy, a ja ostatnio idąc tędy, szedłem obok nich. 🙂
Po pokonaniu wszystkich korków na łańcuchach i zdobyciu przełęczy poszliśmy nieco wyżej i siedliśmy sobie na szerokiej, trawiastej półeczce. Tam chyba przez 20 minut się zastanawiałem czy na pewno jest odpowiednia pogoda do pójścia na nielegal. Ogólnie warunki pogodowe były dobre, ale cały czas martwiły mnie te chmury, który niby to opadały, by za chwilę znów się wzbić w górę…
W końcu zdecydowaliśmy, że spróbujemy, gdyby było coś niepokojącego, to mieliśmy zamiar się wrócić. Na początku, na lewo od tej półki na której siedzieliśmy, znajdował się żleb, w który weszliśmy. Nie był on jakiś strasznie stromy, jednak wychodzenie nim wymagało współpracy wszystkich 4 kończyn. Na poniższym zdjęciu właśnie Asia ich wszystkich używa 🙂
Po pokonaniu żlebu teren się wypłaszczył i było widać już ten końcowy, bardziej stromy żleb, który prowadził już na grań Małego Lodowego Szczytu. Kierowaliśmy się za kopczykami, jednak one są praktycznie wszędzie, więc idąc całkowicie za nimi można się czasami w coś nieciekawego wpakować… Widoczność była bardzo dobra więc szliśmy tak, by jak najmniej kamienie poruszyć i trzymać się stosunkowo blisko lewej strony żlebu. Choć na początku tak naprawdę szliśmy bardziej tą prawą stroną. 🙂
Wraz z każdym krokiem Pośrednia Grań malała w oczach. 🙂 To oznaczało, że już jesteśmy blisko szczytu, bo obydwa dzieli raptem 21 metrów różnicy oczywiście na korzyść tego naszego. 🙂
Po zdobyciu grani szczytowej musieliśmy jeszcze kawałek nią przejść by zdobyć jej najwyższy punkt – Mały Lodowy Szczyt (Široká veža). Grań nie była jakaś trudna, ale w kilku miejscach trzeba było nieco przemyśleć swoje kroki.
Widoki ze szczytu było bardzo okazałe. Trzeba przyznać szczerze, że te chmury dodały im uroku. 🙂 Na szczycie nie posiedzieliśmy za długo, bo ja się bałem, że w końcu nas tam te chmury dopadną 😉 Wypiliśmy tylko jednego małego radlerka na pół, pocykaliśmy parę zdjęć i ruszyliśmy z powrotem w kierunku Czerwonej Ławki.
Na początku szło się bardzo dobrze i bardzo szybko doszliśmy do tego wypłaszczenia. Tam jednak zaczęły się problemy…
Czerwona Ławka (Priečne sedlo) jest przełęczą dosyć ostro wciętą pomiędzy Spągą, a właśnie Małym Lodowym Szczytem, tzn. że im bliżej przełęczy tym stromizna rośnie. Już kiedyś myśląc o Małym Lodowym, przewidywałem, że wyjście będzie przyjemne, ale zejście będzie strasznie ciężkie, ze względu na te luźne kamienie, które można bardzo łatwo zrzucić na zazwyczaj wylegujących się na przełęczy ludzi.
Stąd też już podczas wejścia kombinowaliśmy, by nie schodzić bezpośrednio na przełęcz, ale nieco w prawo w stronę Doliny Staroleśnej. Wydawało nam się to z góry w miarę spoko, ale gdy zeszliśmy kawałek kruchym żlebem, to doszliśmy do nieco za bardzo nachylonych płyt. Z jednej strony były te płyty, a z drugiej mały żlebik, ale wejście do niego wydawało nam się trudne i nieco ryzykowne. Ja jeszcze próbowałem obejście płyt, ale okazało się jeszcze gorsze on nich samych. Oczywiście te wszystkie kombinacje odbywały się na wstrzymanym oddechu, by niczego nie zrzucić na ludzi, który siedzieli kawałek niżej.
Podjęliśmy decyzję o powrocie do wypłaszczenia i zejścia bezpośrednio na przełęcz. Tu dopiero zaczął się dramat… nie cierpię takich miejsc… przy wadzę około 100 kilo, naprawdę ciężko nic nie zrzucić, szliśmy bardzo powoli i ostrożnie, praktycznie cały czas prowadząc amortyzację ręczną, ale mimo wszystko i tak mały kamyczek zrzuciłem… mam nadzieję, że nikt nim nie dostał… Gdy zeszliśmy do łańcuchów odczułem faktyczną ulgę, bo nie chciałem mieć nikogo na sumieniu.
Choć z drugiej strony dziwię się ludziom, że siedzą i to czasami bardzo długo, pod tak stromym zboczem. Przecież kamień nie musi zrzucić człowiek, może sam spaść, albo może go zrzucić np. kozica. Trafi taki kogoś w łeb i w najlepszym przypadku skończy się na rozwalonej głowie…
Ogólnie szlak z Czerwonej Ławki prowadzący w dół na Strzeleckie Pola jest w strasznie kiepskim stanie. Wszystko dosłownie lata. Jak schodziliśmy to turysta nad nami obsunął taki głaz, gdzieś wielkości dużego głośnika i co więcej leciał on centralnie na innych turystów… Na szczęście jakimś cudem się zatrzymał… Także się działo 🙂
W okolicach Siwych Stawów chmury znów rozpoczęły bitwę z pogodnym niebem. Jawora nieco przysłoniły, zdawało mi się, że Mały Lodowy również. Byłem happy, że już jesteśmy tutaj, a nie dopiero na szczycie. 🙂
W pobliżu Schroniska Zbójnickiego spotkaliśmy mało ruszające się kamziki. W schronisku natomiast zjedliśmy pyszny prażony syr i wypiliśmy jeszcze pyszniejszą kofolę. 🙂
Po dłuższej przerwie zaczęliśmy schodzić. Szło się nam naprawdę dobrze, no może poza małymi wyjątkami, kiedy to ludzie blokowali drogę. Nigdy tego nie zrozumiem, jak można kogoś nie puścić skoro ten dyszy mu za uszami. No ale niestety, zdarzają się i takie „turysty”.
Podczas zejścia w okolicach Warzęchowej Kotliny spotkaliśmy niezwykle agresywne zwierzę (poniższe zdjęcie) 🙂 które tupało nogą i wydawało jakieś dziwne dźwięki… 🙂 Chyba też miało dosyć dużej ilości turystów, jak my…
Nad Kościołami chmury urządziły niezły taniec… 🙂
Na parkingu przy aucie byliśmy około 18:30, jednak wracając przez Łysą Polanę poznaliśmy na własne oczy, co znaczy gdy Polacy chcą zobaczyć Morskie Oko. Nawet serpentyny pomiędzy Łysą Polaną, a Wierchem Porońcem były zaparkowane… 😉