Lodowa Kopa

Po trzech dniach łażenia po Tatrach i Pieninach Spiskich zasłużyliśmy na przerwę, która wypadła akurat w niedzielę. To był przyjemny czas, podczas którego można się było mocne zregenerować, bo na poniedziałek mieliśmy zaplanowaną wycieczkę na Lodową Kopę.
Już nie pamiętam, o której w poniedziałek mieliśmy pobudkę, ale chyba coś koło 4 nad ranem. Nie było to za przyjemne uczucie tak wcześnie wstawać z łóżka, ale w lipcu często takie wczesne pobudki są bardzo wskazane. Po ogarnięciu się wsiedliśmy do auta i po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Tym razem musieliśmy pokonać tylko 10 km, tak by przez Podspády dostać się do Tatranskiej Javoriny. Tam też zostawiliśmy samochód na poboczu drogi.
Było tuż przed 5 rano kiedy wyruszyliśmy na zielony szlak, który miał nasz zaprowadzić na Lodową Przełęcz. Rano w Jaworzynie Tatrzańskiej nie spotkaliśmy nikogo – wszyscy jeszcze sobie smacznie spali, a nie szlajali się już po tatrzańskich szlakach.

Ruszyliśmy więc wartko naprzód w głąb Doliny Jaworowej, która to wraz z Doliną Białej Wody stanowią duży region, w którym podobno mieszka spoko niedźwiedzi. Zawsze kiedy tędy idę z rana, przypomina mi się pewna wycieczka, którą odbyłem z Tomkiem i Przemkiem około 10 lat temu kiedy to robiliśmy trzy przełęcze: Lodową, Czerwoną Ławkę i Rohatkę. Wtedy w Dolinie Jaworowej było jeszcze trochę ciemno, ale doskonale było słychać donośne ryki misiów – to było dopiero przeżycie… 🙂

Tym razem jednak nic takiego, ani nie usłyszeliśmy, ani żadnego niedźwiedzia nie zauważyliśmy – pewnie sobie smacznie spały po aktywnej nocce w swoich barłogach. Tym samym szybko minęliśmy wlot do Doliny Szerokiej – gdzie kiedyś nasi koledzy Piotrek i Marek spotkali niedźwiedzice z młodymi. Następnie zmierzaliśmy pewnie do węzła szlakowego Pod Muráňom – swoją drogą Murań również bardzo ciekawie prezentował się taki świeżo przebudzony po tej krótkiej lipcowej nocy.
Po około godzinie marszu dotarliśmy do miejsca, w którym znaczek szlakowy znajduje się na kawałku przewróconego drzewa i informuje, że szlak skręca w prawo. Na wprost od tego miejsca odchodzi ścieżka, dzięki której można dostać się do Doliny Czarnej Jaworowej. To jest miejsce, w którym jeszcze nigdy nie byliśmy i kiedyś trzeba będzie się tam przejść… 🙂

Asia tak cisnęła naprzód, że miałem ciężko dotrzymać jej kroku. Potem mówiła, że to przez to, że obawiała się niedźwiedzi, co nie było za logicznym wytłumaczeniem. Bo przez to że zwiększała odległości pomiędzy nami to gdyby na takiego miśka wyszła, to ja bym był za daleko od niej, by jej móc pomóc jakoś zareagować. 🙂


Ale na szczęście żadnego miśka nie spotkaliśmy i po niecałych dwóch godzinach dosyć szybkiego marszu znaleźliśmy się pod Jaworowym Murem. Wyglądał wspaniale tym bardziej, że słońce oświetlało go dopiero w 1/3 wysokości – przez co tworzył się ciekawy kontrast pomiędzy jasną, a ciemną jego częścią.

Także Jaworowy Ogród prezentował się zjawiskowo już w jego dolnej części. Wiedzieliśmy że teraz czeka nas dużo bardziej wymagające podejście w stronę Doliny Zadniej Jaworowej. Ale z racji, że byliśmy tam tylko my i przyroda, to wędrowało nam się bardzo dobrze i nie mieliśmy żadnych oporów by nie ruszyć z rozpędu pod górę. 🙂

Do Lodowej Przełęczy zostało nam około tylko 2,3 km, ale za to musieliśmy w drodze do niej wspiąć się prawie 800 metrów pod górę – a to już mogło nas trochę zaboleć. Z racji tego, że ja lubię takie wyjścia, to tym razem to ja trochę przycisnąłem i zostawiłem Asie nieco w tyle. Jednak co jakiś czas musiałem złapać oddech i ona mnie wtedy doganiała. 🙂

Pierwszych ludzi na szlaku spotkaliśmy kiedy wspinaliśmy się w kierunku Michałkowej Rówieni tuż nad Żabim Stawem Jaworowym. Była to duża grupa Polaków, którzy spali w schronisku, bo charakteryzowały ich duże plecaki ze sprzętem biwakowym.



Kiedy osiągnęliśmy Michałkową Rówień przed nami ukazało się ostateczne podejście na Lodową Przełęcz, fragment mocno przychmurzonej Lodowej Kopy oraz mocno eksponowana ale i ciekawa ścieżka stanowiąca dogodny skrót w drodze na Jaworową Przełęcz. Pisząc tą relację widziałem na yt już jeden filmik na profilu Młody Człowiek i Góry, gdzie główny bohater pokonywał wspomnianą trasę. 🙂








Wspinając się na przełęcz dogoniliśmy jeszcze paru ludzi, ale już nie mieliśmy siły, by ich wyprzedzać. Doszliśmy więc na Lodową Przełęcz i o dziwo zastaliśmy na niej całkiem dobre warunku pogodowe – trochę się zdziwiliśmy, bo wcześniej chmury z Lodowej Kopy trochę się w kierunku przełęczy przesuwały, ale okazało się że już sobie gdzieś poszły.

Na siodle mieliśmy dłuższą przerwę, bo wychodząc na nią pobiliśmy chyba jakiś swój rekord – udało nam się tego dokonać w lekko ponad 3,5 godziny. Przy czym wg słowackich tabliczek szlakowych idzie się na nią z Jaworzyna Tatrzańskiej 5 godzin, a wg portalu mapa-turystyczna.pl – nawet 6. 🙂 Byliśmy więc bardzo z siebie dumni, że w takim szybkim tempie udało nam się na nią wytargać.


Po około piętnastu minutach, gdy już zaczynało nam robić się trochę zimno ruszyliśmy w kierunku Lodowej Kopy. Początkowo nasza droga prowadziła tak samo jak podczas pierwszej próby zdobycie tego szczytu. A działo się to 22 lipca 2019 roku – tak… dokładnie 5 lat temu co do dnia. 🙂 A najlepsze było to, że trafiliśmy na ten dzień zupełnie przypadkowo i zupełnie tego nie planowaliśmy, by dokładnie 5 lat później podjąć się kolejnej próby zdobycia tej góry.

Jednak tym razem idąc w stronę tego szczytu coś widzieliśmy w przeciwieństwie do naszej wyprawy, którą odbyliśmy za pierwszym razem. Dało się wśród tych licznych formacji skalnych rozpoznać odpowiedni żleb, którym mieliśmy podążać do góry.

Ogólnie to wyjście było w miarę proste orientacyjne, ale w pewnym momencie nasze drogi się nieco rozeszły, bo ja musiałem skorzystać z ubikacji i Asia poszła naprzód i potem się przez chwilę zastanawiałem jak wyjść na samą grań Lodowej Kopy. Początkowo przypuściłem atak lewym filarem, który finalnie okazał się bardziej prawidłowy, od tego którym ostatecznie na nią wyszedłem. Ale nie było tam praktycznie żadnych trudności i mogę teraz śmiało stwierdzić, że na ten szczyt prowadzi wiele dróg.

Ale cała ta akcja zabrała mi trochę czasu i Asia się już trochę martwiła gdzie ja jestem. 🙂 W końcu się jednak znalazłem no i wyszedłem na tą część grani Lodowej Kopy która składa się z nachylonej płyty. Później dotarłem do miejsca, w którym Asia zostawiła plecak i to był prawdziwy wierzchołek tej góry. Znajdowała się na nim tabliczka: „Tatry pre psov” co chyba można przetłumaczyć jako nawołanie do możliwości chodzenia po Tatrach z psami.



Zdobywając Lodową Kopę zdobyliśmy swój najwyższy szczyt w Tatrach, bo mierzy ona 2605 m n.p.m. Widoki z tej góry były bardzo okazałe, ale najlepiej chyba prezentował się z niej Lodowy Szczyt ze swoją południową granią. Nie jest to najłatwiejsza droga na Lodowy, ale wielu śmiałków właśnie tędy próbuje zdobyć tej trzeci pod względem wysokości szczyt Tatr. My jednak nie mieliśmy takich planów, my się cieszyliśmy, że po tych 5 latach udało się tutaj w końcu wejść przy całkiem znośnej pogodzie.








Zanim rozpoczęliśmy zejście posiedzieliśmy na górze około 30 minut. Gdy ruszyliśmy na dół, bardzo się zdziwiłem, gdzie Asia się kieruje schodząc z grani szczytowej Lodowej Kopy – kierowała się na północ w stronę Lodowego Szczytu. Dopiero w pobliżu Lodowej Szczerbiny wykonaliśmy ostry zakręt w lewo i skierowaliśmy się na południe. Śmieszne było to że ja przy pierwszym podejściu po naszym rozdzieleniu, byłem w pobliżu tego miejsca, ale się wycofałem, bo myślałem, że źle idę. 🙂


Zejście na przełęcz nie dostarczyło nam nowych trudności i szybko się tam znaleźliśmy. Po drodze minęliśmy Słowaka, który zamierzał chyba iść na Lodowy, bo pytał się nas o coś i mówił że tam jest łatwo i że tą grań w trudnych miejscach można ominąć po zachodniej stronie. Też gdzieś widziałem taką koncepcję przejścia tej grani, ale jak na razie nie jesteśmy na nią gotowi. 🙂


Na Lodowej Przełęczy mieliśmy ostatni moment na podjęcie decyzji, w którą stronę z niej schodzimy. Pierwotnie mieliśmy schodzić do Doliny 5 Stawów Spiskich, by potem przez Zamkowskiego i Tatrzańską Magistralę dostać się na Hrebienok, a stamtąd do Starego Smokowca. Potem mieliśmy zamiar podjechać autobusem SAD-u do Jaworzyny Tatrzańskiej po auto i nim wrócić do Jurgowa. Plan może i fajny, ale strasznie niewygodny, bo musielibyśmy trafić idealnie na odpowiedni kurs autobusu. A to mogło się nie udać, dodatkowo musielibyśmy przeciskać się przez ogromne tłumy turystów, które zwykle mocno okupują Terinke i Tatrzańską Magistralę na odcinku Hrebienok – Schronisko Zamkowskiego.

Jako alternatywę mieliśmy prawie pustą Dolinę Jaworową, którą przed chwilą wędrowaliśmy do góry. I to właśnie ta opcja ostatecznie zwyciężyła i jak się potem okazało, był to bardzo dobry wybór.

Dolinę pokonaliśmy w jeszcze szybszym tempie jak pod górę, co raczej jest normalne. Ale schodząc zauważyliśmy, że pogoda się już lekko zaczyna zmieniać. Pojawiło się więcej chmur, niektóre szczyty przestały być widoczne, no i mając świeżo w pamięci naszą ostatnią przygodę w Dolinie Furkotnej trochę to zaczynało wyglądać na możliwość pojawienia się burzy.



Schodząc mijaliśmy jednak jeszcze sporo osób, które wędrowały pod górę nie zwracając uwagi na stale pogarszający się stan nieba. Gdy dotarliśmy do Jaworzyny, wsiedliśmy do auta i udaliśmy się jeszcze na obiad do jurgowskiego Hawrania. Po zjedzeniu wróciliśmy na kwaterę, umyliśmy się i kiedy się położyłem to po chwili usłyszałem pierwszy grzmot. Sprawdziłem na komórce gdzie uderzyło i okazało się, że burza powstaje w miejscu, w którym byśmy pewnie byli gdybyśmy zeszli z Lodowej Przełęczy na południe.
Nie ma to jak usłyszeć taki grzmot leżąc sobie wygodnie w łóżku, niż kryć się gdzieś pomiędzy Zamkowskim, a Starym Smokowcem. Wtedy to po raz kolejny przekonałem się ile szczęścia trzeba mieć w górach w podejmowaniu takich decyzji. 🙂
Gratulacje! 2600m w Tatrach to jest coś. Świetne fotki tym razem,udało się zrobić. Michał trzeba poczytać jak to się idzie na ten Lodowy omijając grań.Fajnie wspomnieć spotkanie z miśkami , dobrze że nie napisałeś że ze strachu narobiliśmy w gacie haha.Z górskim pozdrowieniem P.
Dzięki 🙂 Noo trzeba i ubrać sobie wtedy spadochron na plecy 🙂 Hehe, też bym narobił 😀 Pozdro
Nie znam wariantu z ominięciem trudności na grani, ale sama grań nie jest tam taka straszna. W najtrudniejszym miejscu są stare pręty, ułatwiające przejście. Mając linę i parę pętli można to bezpiecznie przejść 🙂
Dolina Jaworowa cały czas na mnie czeka, bo jeszcze nie było mi dane się w niej pojawić.
No może dla Ciebie taka jest – Ty jesteś wspinacz a my totalni amatorzy, więc wiesz 🙂 Musiałby nas ktoś poprowadzić jak przewodnik z klientami na linach – a to już nie to samo co nasze chodzenie. Wpierw musielibyśmy się wybrać na Lodowego przez konia, co też jakoś nie nastraja mnie optymizmem. 😉
A Jaworową polecam – można tam odpocząć od tłumów 🙂