Dwoista Turnia
W sobotę 22 sierpnia ponownie wyruszyliśmy na tatrzańskie szlaki. Był to już trzeci dzień z rzędu, kiedy chodziliśmy po Tatrach i już trochę zmęczenie dawało mi się we znaki. Chcieliśmy jednak dobrze wykorzystać najbliższe godziny, bo nazajutrz pogoda miała się zepsuć.
Wyjechaliśmy więc z Jurgowa trochę później niż w dniach poprzednich. Chcieliśmy trochę dłużej pospać, a i nasza trasa nie przedstawiała się jako strasznie długa. W planie mieliśmy zamiar dojechać do Tatrzańskich Zrębów (słow. Tatranské Zruby) i stamtąd udać się początkowo szlakiem niebieskim, a następnie żółtym i zielonym w stronę Śląskiego Domu. Dalej poprzez Granacką Ławkę wdrapać się na Dwoistą Turnię.
Tatranské Zruby jadąc Drogą Wolności (słow. cesta Slobody) mija się w kilka sekund, bo tabliczki informujące o początku i końcu tej miejscowości znajdują bardzo blisko siebie. Właśnie pomiędzy nimi znajduje się dosyć skryty zjazd, który prowadzi do niewielkich parkingów zlokalizowanych pod Hotelem Granit. Sam 3-gwiazdkowy hotel jest 6-piętrowym budynkiem, który od strony parkingu przysłania dużą część Tatr. Położony jest w dobrym miejscu, bo kawałek dalej biegnie linia kolejowa elektriczki i Droga Wolności.
Początek szlaku przywitał nas tablicą oznajmiającą, że do Śląskiego Domu mamy 1:45 h, a do najbliższego węzła szlakowego (skrzyżowanie ze szlakiem żółtym) godzinę. Szlakiem niebieskim nigdy nie wędrowaliśmy, więc było to dla nas nowe doświadczenie. A szlak był taki jak lubimy najbardziej – cichy, wąski i bez ludzi. 🙂 Przy ścieżce rosło mnóstwo wrzosów i można było odnieść wrażenie, że jest się w innej części świata.
Gdy młody las zaczął się trochę przerzedzać to na tle bezchmurnego nieba mogliśmy dostrzec ogromny masyw Sławkowskiego Szczytu z dobrze widocznym z tej strony Królewskim Nosem. W niecałą godzinę doszliśmy do węzła Rázcestie nad Zrubami położonego na wysokości 1409 m n.p.m. W tym miejscu nie mieliśmy przerwy tylko od razu ruszyliśmy żółtym szlakiem w stronę Wyżniej Wielickiej Polany (słow. Vyšná Velická poľana). Tutaj już nie było tak spokojnie, jak na wcześniejszym szlaku. Szybko za sobą usłyszeliśmy głosy innych turystów i trzeba było przed nimi „uciekać”. 🙂
Polanę osiągnęliśmy w pół godziny od Rázcestie nad Zrubami czyli o 15 minut wcześniej niż wskazywały to znaki. Zielony szlak, do którego doszliśmy był już konkretnie oblegany przez turystów. Na szczęście nie szliśmy nim długo, bo po około 15 minutach siedzieliśmy już na ławkach pod Śląskim Domem (słow. Sliezsky dom). Skorzystałem z możliwości i napiłem się kofoli czyli ostatnio mojego najlepszego górskiego napoju regeneracyjnego. 🙂
Posiedzieliśmy przy hotelu górskim ze 20 minut rozglądając się zarazem za Granacką Ławką (słow. Granátová lávka), a konkretnie za jej początkiem. Podchodząc do schroniska widzieliśmy miejsce, które mogło nią być, ale nie byliśmy tego w 100% pewni. Ze schroniska Granacka Ławka była jednak kiepsko widoczna.
Ruszyliśmy w dalszą drogę, by się na własne oczy przekonać, jak wygląda owe wejście na Granaty Wielickie. Musieliśmy około 15 minut przejść Magistralą Tatrzańską w stronę Hrebienoka. Po tym czasie doszliśmy do miejsca, w którym obecnie zakończyliśmy szlakową część wycieczki.
Dosyć stromy, trawiasty zachód rysował się przed nami. Nie wiedzieliśmy jak się tamtędy wychodzi, bo nigdy tam nie szliśmy. Na początku musieliśmy jednak pokonać pas want i głazów, którymi usłana była najkrótsza droga pod trawiastą ławkę.
Jako, że mamy już jakieś doświadczenie w łażeniu po tego typu terenie, to jego przejście nie stanowiło dla nas problemu. Po pokonaniu tej pierwszej przeszkody pojawiła się wyraźna ścieżka, która wiła się pomiędzy trawami. Ścieżka biegnąca Granacką Ławką była różnej szerokości, raz była szeroka, a raz węższa, raz szło się z dala od urwisk, a raz bliżej. Generalnie trzeba było trochę uważać, ale ogólnie to wyjście nie było trudne. Ja miałem trudności natury psychicznej, bo na mnie takie trawy i urwiska bardzo źle działają – od wyprawy na Hawrań.
Co do widoków to ciekawie z góry prezentował się Śląski Dom oraz górujące nad nim szczyty Ponad Staw Turni (słow. Malý Kvetnicový hrb) oraz Ponad Ogród Turni (słow. Kvetnicová veža). Gerlacha na początku jeszcze nie było widać, bo był przysłonięty. W pewnym momencie również dobrze widoczne były Wielickie Ogrody wraz z Wielickim i Litworowym Szczytem.
Ogólnie Granacka Ławka była przede wszystkim dużym wysiłkiem fizycznym ponieważ wychodziliśmy na nią z wysokości 1630 m n.p.m., a pierwsze wypłaszczenie było dopiero na 1990 metrach. To było prawie 400 metrów pod górę na stosunkowo krótkim dystansie (niecałe 700 metrów).
Miejsce, w którym było owe wypłaszczenie nazywało się Niedźwiedzią Przełęczą (słow. Sedlo pod Velickou kopou). Nazwa tego miejsca wzięła się z tego, że jest często odwiedzane przez niedźwiedzie. Dobrze, że nie wiedziałem tego, gdy tam szliśmy, bo cały czas bym się rozglądał. 🙂
Na przełęcz doszliśmy w mniej więcej godzinę od rozpoczęcia zmagań z Granacką Ławką i mieliśmy na niej 15 minut przerwy na odpoczynek, po tym wyczerpującym nabieraniu wysokości.
Dalsza część trasy była dobrze widoczna i prowadziła łagodniejszym trawersem zachodnimi zboczami Wielickiej Kopy (słow. Velická kopa). Tym fragmentem szło się mi najprzyjemniej, tym bardziej, że było z niego doskonale widać Gerlacha (słow. Gerlachovský štít). Jednak w pewnym momencie łagodnego wznoszenia doszliśmy do punktu przełamania, z którego znów musieliśmy schodzić. Zejście było dosyć strome i prowadziło blisko urwiska. Dla mnie to miejsce było mało komfortowe. Cieszyłem się, że był to krótki fragment i już po chwili po raz kolejny łagodnie wznosiliśmy się w stronę Dwoistej Turni (słow. Dvojitá veža).
Z racji, że przed nami oprócz ścieżki malowało się morze traw, to postanowiłem na Dwoistą Przełęcz (słow. Sedlo pod Dvojitou) udać się po długim jęzorze piargów, który opadał z przełęczy. Asia natomiast poszła dalej ścieżką i wkrótce dotarła do innej, która wyprowadziła ją również na przełęcz.
Z Dwoistej Przełęczy mogliśmy podziwiać Skrajną Nowoleśną Turnię ze Sławkowską Przełęczą, na której to byliśmy niemalże tydzień temu, a także całą Sławkowską Grań ze Sławkowskim Szczytem na czele. Na mnie duże wrażenie zrobił również żleb zejściowy do Doliny Sławkowskiej (słow. Slavkovská dolina), który był stromy i trawiasty.
Dwoista Turnia z przełęczy również nie wyglądała zachęcająco – wszędzie było mnóstwo traw, po których trzeba by było wychodzić na szczyt. Dla mnie to było nie do przyjęcia i mnie totalnie zablokowało – nie chciałem iść dalej tylko usiadłem na przełęczy. W międzyczasie usłyszeliśmy jakieś odgłosy i po chwili zobaczyliśmy ludzi tzn. przewodnika powiązanego liną z dwoma klientami. Oni szli jeszcze inną ścieżką, która prowadziła najbliżej skał. Szybko nas minęli i poszli w stronę Dwoistej Turni.
Asia miała wielką ochotę wejść na szczyt, ale z racji tego, że oni tam teraz „zajęli” szczyt to zrezygnowała z tego pomysłu. Wymyśliła zamiennie, że pójdzie w stronę Wielickiej Kopy. Jak wymyśliła tak zrobiła. 🙂
Ja natomiast siedziałem sobie na Dwoistej Przełęczy i w mojej głowie kłębiły się różne myśli. Nie były one za pozytywne, tylko bardzo krytyczne wobec mnie samego. Siedziałem więc tak tam i rozmyślałem. Asia natomiast w międzyczasie zdobyła szczyt Wielickiej Kopy, a ludzie z przewodnikiem zaczęli schodzić z Dwoistej Turni.
Jak wychodzili do góry, to nie zauważyłem by jakoś mocno się asekurowali tam wychodząc – szli pewnie jak po ścieżce. Wiadomo, że mieli ze sobą doświadczonego człowieka, który miał ich na linie, ale wyglądało to trochę jakby tam nie było trudno.
Asia natomiast nieco inaczej jak pod górę, zeszła ze stromych skał, z których zbudowana jest Wielicka Kopa i znalazła się ponownie na przełęczy.
Tymczasem przewodnik wraz z turystami (już bez asekuracji liny) schodzili z Dwoistej Turni na przełęcz. Tym razem nie poszli „swoją” ścieżką, a skierowali się w naszą stronę. Podeszli do nas i słowacki przewodnik zapytał się: „Co tu tak smutno?”. Asia odpowiedziała, że ja się boję iść na szczyt. Na co Słowak odpowiedział, żebym się nie bał, bo tam nie ma trudno. Mówiąc to pożegnał się z nami i ruszyli oni w dalszą drogę.
Po tym co powiedział i co zaobserwowałem stwierdziłem, że trzeba spróbować tam wyjść. Oczywiście okazało się, że na szczyt prowadzi dobrze wyrobiona ścieżka, która nigdzie nie przechodzi przez żadne trawy, których się tak obawiałem.
15 minut później byliśmy już na szczycie. Najbardziej to się cieszyłem, że dałem się przekonać do wyjścia na Dwoistą Turnię. Na górze było sporo miejsca, więc nie było problemu z umiejscowieniem się i podziwianiem widoków. A było widać dużo. Wielicka Kopa ze szczytu wyglądała bardzo skromnie w porównaniu do Gerlacha, Bradavicy, Sławkowskiej i Nowoleśnej Grani czy widocznych w dali Łomnicy i Durnych Szczytów.
Po 20 minutach napawania widokami rozpoczęliśmy zejście na Dwoistą Przełęcz. Podczas schodzenia dostrzegliśmy dwa skryte stawki (Granacki Staw, Granackie Oko) głęboko wciśnięte w Dolinę Sławkowską. Bez problemów zeszliśmy na przełęcz, a następnie na Granacką Ławkę. Tzn. ja schodziłem tą samą drogą co pod górę, czyli po piargach. Asia z kolei również szła inną drogą, bo musiała skorzystać jeszcze z granackiej toalety. 🙂
Pół godziny później siedzieliśmy już na Niedźwiedziej Przełęczy, na której jest tak płasko, że można by tam grać w piłkę. Po raz kolejny nie spotkaliśmy tam żadnych dużych zwierząt, ale za to nad naszymi głowami zaczął latać paralotniarz. 🙂
Na niebie też zaczęło pojawiać się coraz więcej białym obłoków, które nadawały otaczającym górom więcej kolorytu. 10 minut przerwy dobrze nam zrobiło i mogliśmy rozpocząć najbardziej emocjonalny fragment naszej trasy – teraz pokonywany w dół miał być trudniejszy, aniżeli z rana. Tyle że taki nie był, a i został przez nas pokonany dosyć szybko, bo poniżej 50 minut.
Kolejnym etapem naszej wyprawy było schronisko i następna tego dnia kofola. Tym razem dłużej musieliśmy na nią czekać, bo do bufetu ciągnęła ogromna kolejka. W środku było bardzo ciepło, do tego jeszcze te maseczki – myślałem że tam padnę. 🙂
Po 15:10 wyruszyliśmy ze Śląskiego Domu zielonym szlakiem prowadzącym w stronę Tatrzańskiej Polanki (słow. Tatranská Polianka). Z okolic Wyżniej Wielickiej Polany mogliśmy po raz ostatni tego dnia zobaczyć i pożegnać się z Granacką Ławką, która z tego miejsca prezentowała się bardzo okazale.
Kolejne minuty to schodzenie szlakiem biegnącym rzadkim lasem, wyprzedzanie kolejnych turystów i przechodzenie mostkami przez potoki na Wielickiej Wodzie (słow. Velický potok).
Po 40 minutach dotarliśmy do kolejnego węzła szlakowego (Rázcestie na Velickom moste), wg którego do Polanki zostało nam jeszcze 50 minut. Tam „spotkaliśmy” drogę dojazdową do Śląskiego Domu. To był duży plus, bo niektórzy turyści odbili na nią, dzięki temu na szlaku zrobiło się mniej tłoczno.
Tuż przed Polanką szlak również wyszedł na tą drogę, ale to już były jego ostatnie metry. Z drogi gdzie nie było takiego zalesienia, można było dostrzec bardzo duży wzrost zachmurzenia nad Tatrami – czyli te białe, „niewinne” obłoki rozbudowały się do potężnych rozmiarów.
Z Tatrzańskiej Polanki mieliśmy jeszcze kawałek do naszego auta, które stało pod Hotelem Granit w Tatrzańskich Zrębach. Na szczęście wzdłuż Drogi Wolności biegnie wygodna ścieżka, którą można się bez problemu przemieszczać pomiędzy miejscowościami.
O 16:40 dotarliśmy do Hotelu Granit i przechodząc obok dostrzegliśmy dużego jelenia, który jadł coś z doniczki kwiatowej. Powyżej z okien hotelu ludzie rzucali mu jakieś resztki jedzenia. Niestety nie jest to postępowanie godne pochwały, bo zwierzę najprawdopodobniej skończy tragicznie. Przyzwyczajony zwierzak będzie ciągle tam przychodził, aż w końcu zostanie potrącony przez przejeżdżający samochód.