Baranie Rogi
Baranie Rogi to szczyt, do którego przymierzaliśmy się już wielokrotnie. Tyle, że za każdym razem mieliśmy chęć zdobycia go od strony Doliny Dzikiej. Jednak zawsze kiedy o nim myśleliśmy nie byłem pewien, czy damy radę wyjść na Baranią Przełęcz od tamtej strony. Niby nie jest to taka trudna droga, ale moje obawy dotyczyły głównie pogody, a konkretnie chmur, które w tych okolicach lubią wcześnie się pojawiać. Przy utracie dostatecznej widoczności mogłoby tam nie być za wesoło. Dlatego w piątek 21 sierpnia zdecydowaliśmy, że zdobędziemy ten szczyt od strony Doliny Pięciu Stawów Spiskich.
Około 6 rano zaparkowaliśmy auto w Starym Smokowcu i rozpoczęliśmy podejście na Hrebienok. Już drugi raz podczas tego urlopu tam szliśmy (wcześniej podczas wyprawy na Skrajną Nowoleśną Turnię). Tym razem jednak ludzi było więcej – nie wiem czy to przez zbliżający się weekend czy zapowiadaną dobrą pogodę. W każdym razie turystów było dużo i było bardzo głośno. Ogólnie mieliśmy trochę pecha ze startem, bo ruszyliśmy w podobnym czasie co pewien duet turystów z Polski, którym nie zamykała się jadaczka od samego dołu. Był to młody chłopak i dziewczyna – o dziwo to on więcej gadał. Próbowaliśmy ich odstawić, ale się nie dało, bo ci pomimo notorycznego trajkotania mieli bardzo dobrą kondycję i nas doganiali. Z kolei jak my ich próbowaliśmy puścić przed sobą, to z czasem oni się gdzieś zatrzymywali i znowu szliśmy koło siebie. Nie mam nic przeciwko rozmawianiu w górach, ale ta dwójka gadała cały czas i było to dla nas strasznie męczące. Asia już nawet chciała im coś powiedzieć, ale ja jej to odradziłem, bo nie wiedzieliśmy, gdzie oni idą – a nie chciałem mieć dwóch „wrogów” na tym samym szczycie. Tak się z nimi męczyliśmy do Schroniska Zamkovskiego, do którego o dziwo my przyszliśmy szybciej. Tam się zatrzymaliśmy po cichu licząc, że oni pójdą dalej. Nie pomyliliśmy się i wreszcie mogliśmy odpocząć od ich głosów. 🙂
Po wyjściu ze schroniska mogliśmy w długo oczekiwanym spokoju podziwiać Kościoły oraz Pośrednią Grań, która piętrzyła się w słońcu z każdym metrem. Ogólnie pogoda była bardzo ładna – mocno świeciło słońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Pogoda idealna, ludzi mało – czego chcieć więcej. 🙂
Około 8:30 znaleźliśmy się pod Złotą Siklawą, z okolic której kapitalnie na tle błękitnego nieba prezentowała się Żółta Ściana i Pośrednia Grań. Tutaj dopiero zaczynała się prawdziwa walka o wysokość, bo do schroniska mieliśmy jeszcze ponad 200 metrów w pionie. Gramoliliśmy się tam jeszcze prawie pół godziny, ale muszę przyznać, że to końcowe wyjście zawsze daje mocno w kość.
Nad Pośrednim Stawem Spiskim urządziliśmy sobie krótki postój. Słońce grzało niemiłosiernie, dlatego wysmarowaliśmy się trochę kremem, byśmy nie wyglądali potem jak spalone skwarki. Po 15 minutach ruszyliśmy w dalszą drogę. Początkowo poruszaliśmy się jeszcze zielonym szlakiem, ale po minięciu Pośredniego Stawu odbiliśmy na prawo. W tym miejscu akurat ścieżka była marnie widoczna, ale lokalizacja Baranich Rogów podpowiadała nam, że tutaj będzie najlepiej skręcić.
Kierowaliśmy się w stronę Baraniego Ogrodu czyli niewielkiej kamienistej kotlinki położonej pod Baranią Przełęczą. Był on dobrze widoczny z okolic Pośredniego Stawu, więc teraz powoli zbliżaliśmy się w jego stronę. Początkowo ścieżka była nie do końca widoczna, ale po minięciu stawu i połączeniu się z jej drugą odnogą, zrobiła się bardzo wyraźna.
Dzięki dobrej jakości ścieżki szło się nią bardzo szybko i nawet nie zauważyliśmy jak prędko zbliżyliśmy do naszego pierwszego mini celu jakim był Barani Ogród. Nie spostrzegliśmy również, że za naszyli plecami narastają coraz to większe chmury, które przykryły już prawie całą Pośrednią Grań.
Po osiągnięciu brzegu Baraniego Ogrodu mieliśmy ponowne problemy z odnalezieniem drogi prowadzącej na Baranią Przełęcz. Gdy nam się to już udało, to zobaczyliśmy w końcu samą przełęcz, a także kolejnych, głośnych turystów przed nami. Z „ogrodu” niemal idealnie widoczna była wspaniała trójka czyli Lodowa Kopa, Lodowy Szczyt oraz Śnieżny Szczyt.
Około 20 minut zajęło nam dojście do żlebu, który opadał z Baraniej Przełęczy. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał za trudno, ale jak się potem okazało nie był znów, aż tak banalny. Zbudowany był z takich jakby wyciosanych skał, z których niektóre były mocno stabilne, a pozostałe ruchome. Na szczęście zdecydowanie więcej było tych pierwszych.
Trochę było walki w tym żlebie, ale podsumowując po 15 minutach żlebowej wspinaczki znaleźliśmy się na Baraniej Przełęczy. Widoki z niej nie były za okazałe, bo akurat dopadły nas tam chmury. Jedynie całkiem nieźle widoczny był Zielony Staw Kieżmarski wraz ze schroniskiem.
Na przełęczy dogoniliśmy również tą dwójkę turystów, którzy szli przed nami. Okazało się, że to Polacy. Początkowo nie wiedzieli, którędy mają dalej iść na Baranie Rogi. Poszli wpierw na grań, ale szybko z niej wrócili – najprostsza droga na szczyt prowadzi tuż pod granią od strony Doliny Pięciu Stawów Spiskich.
My się od razu tam skierowaliśmy i szybko dotarliśmy, do najbardziej wymagającego miejsca z całej trasy na Baranie Rogi – do wystającego, lekko odpychającego głazu, który położony był nad niewielkim żlebem. Postanowiliśmy go ominąć poprzez zejście niżej i wykorzystanie żlebu do ponownego wyjścia na ścieżkę.
Kawałek za głazem do pokonania mieliśmy dosyć strome, ale łatwe zbocze. To właśnie, gdy byliśmy w tym miejscu, poniżej wyłonili się nasi turyści, którzy dalej nie wiedzieli jak mają dostać się na to nasze zbocze. Asia im pokazała gdzie muszą przejść i po chwili już siedzieli nam na ogonie.
Po pokonaniu zbocza trochę się rozdzieliliśmy, tzn. Asia poszła dalej ściśle granią, ja natomiast trzymałem się wyraźnej ścieżki, która prowadziła poziomą półką biegnącą tuż pod galerią. Trwało to zaledwie kilka minut i po tym czasie znów razem wędrowaliśmy na szczyt.
Po dojściu do Baraniej Strażnicy przeszliśmy na piargi galerii i zygzakującą, sypką ścieżką dotarliśmy w 5 minut na południowy wierzchołek Baranich Rogów.
Na szczycie próbowaliśmy robić mnóstwo zdjęć, ale potężne chmury skutecznie ograniczyły nasze zamiary. Najlepiej ze szczytu prezentował się Czarny i Kołowy Szczyt na tle Tatr Bielskich. Łomnica, Durne i Kieżmarskie Szczyty często były przykryte chmurami i tylko na moment się lepiej pokazały.
Przez godzinę czatowaliśmy na szczycie na lepsze widoki wraz z dwójką naszych towarzyszy. Zamieniliśmy z nimi parę słów, ale na szczęście nie byli tak gadatliwi, jak wspomniana wcześniej dwójka. Udało się ich namówić na zrobienie nam zdjęcia w słynnym „oknie” na Baranich Rogach. Potem postanowiliśmy schodzić. Jeszcze dobrze nie zeszliśmy ze szczytu, a tu już spotkaliśmy kolejnego śmiałka wychodzącego na górę.
Asia tym razem wybrała mój wariant, choć w pewnym momencie znów gdzieś skręciła i musiała potem ześlizgiwać się po nachylonych płytach. Ale ona lubi takie wyzwania. Po zejściu ze żlebowego zbocza, dotarliśmy do kamienia, który wcześniej obeszliśmy. Tym razem jednak Asia chciała spróbować przejść koło niego, co jak się potem okazało było dobrym pomysłem i do strzału pokonała tę przeszkodę.
Na Baraniej Przełęczy dostrzegliśmy turystów wychodzących na nią od strony Doliny Dzikiej (przedłużenie Zielonej Doliny Kieżmarskiej). Trochę im zazdrościłem, że oni tamtędy wyszli, a my nie. No ale cóż, może kiedyś jeszcze uda się nam ta sztuka.
Zejście z Baraniej Przełęczy do Baraniego Ogrodu nie było za przyjemne, ale stosunkowo szybkie, bo zajęło nam niecałe 20 minut. W międzyczasie zauważyliśmy, że pogoda uległa poprawie i zmniejszyła się ilość chmur – czyli znów za wcześnie ruszyliśmy na wycieczkę. 🙂
Na odcinku Barani Ogród – Pośredni Spiski Staw szliśmy wyraźną ścieżką, którą wychodząc nie mogliśmy odnaleźć. Ona położona była bliżej skał opadających spod Spiskiej Grzędy (słow. Spišský štít) i trzeba było dokładnie wiedzieć gdzie dokładnie biegnie, by na nią trafić. Nam się to dopiero udało podczas zejścia. Po drodze spotkaliśmy kolejne osoby, które wiedziały kiedy iść na szczyt. 🙂
W pobliżu stawów dwójka Słowaków zaczęła nas o coś wypytywać. Na początku nie wiedzieliśmy za bardzo o co im chodzi, ale potem to w miarę zrozumieliśmy. Panowie wspinacze mieli wspinaczkowy przewodnik, w którym nie było żadnego opisu Spiskiej Grzędy. Nawet kazali nam przeglądać jego strony – i rzeczywiście go tam nie było – a chyba chcieli się na nim wspinać. 🙂
O 13: 40 siedzieliśmy już nad Pośrednim Stawem i mieliśmy sjestę. Relaksując się tam i wpatrując się w ludzi siedzących koło schroniska dostrzegliśmy naszą „dwójkę” porannych gadaczy.
Gdy o 14 ruszyliśmy z tego postoju cały czas liczyliśmy, że im uciekniemy, ale się pomyliliśmy. Jak szybko nas dopadli, tak szybko nas minęli. Oni praktycznie tym szlakiem zbiegali, więc szybko straciliśmy ich z oczu i mogliśmy o nich wreszcie zapomnieć.
W niecałą godzinę dotarliśmy do Schroniska Zamkovskiego, przy którym było mnóstwo turystów. Szybko chcieliśmy stamtąd uciekać więc ruszyliśmy już na szlak, ale Asia w aplikacji mapy.cz wyczaiła ścieżkę, która wyglądała na solidny skrót omijający dużą serpentynę Magistrali Tatrzańskiej. Nie zastanawiając się długo – ruszyliśmy tam.
Skrót wygląda jak normalny szlak, tylko jest nieco węższy od Magistrali. Można na nim spotkać dużą ilość nosiczów, którzy wykorzystują go do transportu towarów na plecach, więc trzeba mieć się na baczności i szybko ustępować im miejsca.
Już nie pamiętam ile czasu zajęło nam pokonanie pierwszego skrótu, ale było go mało. Wyszliśmy na szlak w okolicy Wodospadu Olbrzymiego, by zaraz za nim ponownie odbić na kolejny. Jeśli chodzi o ten drugi, to właściwie ludzie rano nam go pokazali. Wyprzedziliśmy jednych turystów, a ci nagle zniknęli za naszymi plecami, by po chwili pojawić się przed nami. Stwierdziliśmy wtedy, że musi tu być jakiś skrót – potem jeszcze potwierdziła go Asia ze swoją aplikacją. 🙂
Po osiągnięciu Hrebienoka pozostało nam już tylko zejść na parking. Pogoda była idealna do spacerów i tak też potraktowaliśmy ten ostatni etap wycieczki. Około 16:15 byliśmy już przy rozgrzanym od słońca samochodzie. 🙂