Hawrań
czyli pierwsze poważniejsze tatrzańskie ostrzeżenie

Najwyższy szczyt Tatr Bielskich nie dawał nam spokoju już od paru dobrych lat. Zawsze gdy podróżowaliśmy Drogą Wolności (słow. cesta Slobody) zastanawialiśmy się jak na nim musi być. Sami jednak nie próbowaliśmy nawet tam się wybierać, bo nie znaliśmy drogi, a i obawialiśmy się bielskich niedźwiedzi, o których od czasu do czasu było głośno. Tym razem towarzyszył nam Tomek – prekursor takiego chodzenia, więc szanse zdobycia tej góry od razu robiły się bardziej realne. Tom miał bardzo dobrze rozeznany teren i bez żadnych problemów zaprowadził nas na wierzchołek Hawrania (słow. Havran).
To była ostatnia wycieczka w tym roku w Tatry, ponieważ kończył się październik – a z nim piękna pogoda, która umożliwiała bezpieczne chodzenie po tatrzańskich wierchach. Pomimo iż była to kończąca sezon wyprawa, to dopiero pierwsza z Tomkiem. Powoli się do takiego stanu rzeczy przyzwyczajamy, bo w zeszłym roku wyglądało to dokładnie tak samo.
Tym razem to my jechaliśmy autem i po zabraniu Tomka z Żywca wyruszyliśmy standardową trasą (Żywiec – Korbielów – Zublohlava – Jabłonka – Czarny Dunajec – Nowy Targ – Białka Tatrzańska – Jurgów – Podspády – Tatranská Javorina) do Jaworzyny Spiskiej. Gdy tam dojechaliśmy było już po 7 i wobec nieczynnego parkingu koło poczty musieliśmy poszukać innego miejsca. Znaleźliśmy je na poboczu drogi koło kościoła, kawałek za wielkim zakrętem w centrum wioski.
Tego dnia było bezchmurne niebo, więc takiej pogody żal było nie wykorzystać. Pomimo jawnego niewyspania się nie żałowaliśmy nocnego wstawania z łóżka. Na ten pomysł wpadło również wielu turystów, bo na prowizorycznym parkingu było już wiele samochodów (większość na polskich blachach).
W Jaworzynie Spiskiej weszliśmy na zielony szlak prowadzący w głąb Doliny Jaworowej (słow. Javorová dolina). Dolina ta jeszcze w zeszłym roku była zamknięta z powodu uszkodzenia szlaku w 2018 roku przez wody Jaworowego Potoku. Teraz na szczęście można było przez nią wędrować bezpiecznie, chociaż akurat my mieliśmy w planach przejść tylko jej początkowy, niewielki fragment.

Około 30 minut zajęło nam dotarcie do skrzyżowania zielonego szlaku, ze szlakiem niebieskim – prowadzącym Doliną Zadnich Koperszadów (słow. Zadné Meďodoly) na Przełęcz pod Kopą (słow. Kopské sedlo). Tam właśnie skręciliśmy. Chwilę później znaleźliśmy się na Polanie pod Muraniem (słow. Poľana pod Muráňom) zwanej Gałajdówką. Tutaj przez moment usiedliśmy przy wiatce podziwiając potężne zachodnie ściany Murania.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Musieliśmy teraz dojść do miejsca, w którym znajdowały się pięknie rzeźbione ławki. Faktycznie po około 10 minutach marszu po lewej stronie szlaku odnaleźliśmy siedziska, na których wyrzeźbione były przeróżne zwierzęta. Chyba najbardziej z nich podobała mi się jaszczurka. 🙂

W tym miejscu wyczekaliśmy na odpowiedni moment i odbiliśmy od szlaku na mało widoczną ścieżkę, która miała nas zaprowadzić na Stefanowy Dział (słow. Štefanov diel). Jest to długa grzęda, za pomocą której można dostać się pod południowe zbocza Hawrania. Ścieżka, która na początku była nikła, po przejściu około 100 metrów, zrobiła się bardzo wyraźna i przypominała normalny szlak.


Kolejne minuty to konkretne nabieranie wysokości w dosyć gęstym lesie. Po około 40 minutach doszliśmy do miejsca, w którym las się wyraźnie przerzedził i można było podziwiać głównie masyw Szerokiej Jaworzyńskiej (słow. Široká), który znajdował się najbliżej nas.


5 minut później okupowaliśmy już trawiastą łąkę, z której fantastycznie widoczne były najbliższe szczyty Tatr Bielskich czyli Murań, Nowy Wierch, Hawrań oraz Płaczliwa Skała. Widzieliśmy również miejsce, do którego musieliśmy dojść – prawy Zadni Stefanowy Żleb – za pomocą którego mieliśmy dostać się na Hawranią Przełęcz (słow. Havranie sedlo).

Można więc powiedzieć, że kolejnym z etapów zdobywania Hawrania, było dojście do miejsca, w którym ścieżka przecinała Zadni Stefanowy Żleb. Z tego miejsca wydawało nam się to nawet proste, ale jak się potem okazało, kawałek dalej czekała na nas pewna zmyłka.

Chwilę później znowu zagłębiliśmy się w iglastym lesie. Co ciekawe cały czas szliśmy bardzo wyraźnym traktem, tylko w pewnym momencie pojawiło się na nim skrzyżowanie. Jedna z dróg wiodła lekkim trawersem, a kolejna konkretnie pod górę.
Z racji tego, że miałem tego dnia zadziwiająco dużo siły, to ruszyłem na obadanie tej górnej ścieżki. Trochę nią wychodziłem, pokonałem na niej nawet drewnianą drabinkę i znalazłem się wśród skał w jednym z wyższych punktów Stefanowego Działu. Chwilę później dołączył do mnie Tomek i Asia, ale jak się potem okazało nie była to właściwa droga – choć bardzo kusząca. 🙂

Po zejściu, na rozstajach wybraliśmy tą drugą, łagodniejszą opcję i już po chwili osiągnęliśmy to miejsce, do którego dążyliśmy.
Tomek wybił do przodu i czekał na nas dopiero pod Hawranimi Rzędami. Są to te charakterystyczne urwiska skalne, którymi kończą się trawiaste zbocza Hawrania. W żlebach są one mniejsze, albo praktycznie zanikają, dzięki czemu można przez nie spokojnie przejść.


Rozpoczęliśmy tą szaloną wspinaczkę po trawach, które rozpościerały się przed nami niczym ogromny dywan. Nie wychodziło mi się po nich za dobrze, bo parę razy podjechały mi na nich nogi, więc bardzo się ucieszyłem, kiedy osiągnęliśmy Hawranią Przełęcz.

Wyszliśmy tam szybko, bo zajęło nam to niecałe 25 minut. W bardzo wstępnych planach była opcja jeszcze zdobycia Nowego Wierchu (słow. Nový vrch). Na szczęście ona nie wypaliła, bo po wychodzeniu po tych trawach miałem dosyć łażenia po ciężkim terenie, a z tego co widziałem to droga na ten szczyt takim właśnie prowadziła.


Przerwa na przełęczy trwała około 20 minut, a po niej ruszyliśmy w stronę najwyższego szczytu Tatr Bielskich (słow. Belianske Tatry). Tym razem to Asia dała czadu i nas mocno zostawiła w tyle. 🙂 My z Tomkiem ruszyliśmy na szczyt trochę później od niej. Po drodze spotkaliśmy Polaka, który już schodził ze szczytu i z tego co nam mówił to zamierzał iść tą samą drogą, którą my wychodziliśmy.





Pogoda była wspaniała, widoki okazałe, chociaż umiejscowienie słońca na niebie nie pozwalało mi zdobić ładnych ujęć Tatr Wysokich. Natomiast fantastycznie z grani szczytowej widoczna była Płaczliwa Skała (słow. Ždiarska vidla), która jest tylko o 10 metrów niższa od Hawrania.

Asia zdobyła po drodze jeszcze jakąś ciekawą turniczkę i do nas z niej machała. My jednak do niej nie dołączyliśmy, tylko parliśmy na właściwy wierzchołek. Na nim znajdowała się trójka turystów, z czego jeden pan trzymał inną panią na linie. Można by było zaryzykować stwierdzenie, że był to jakiś przewodnik. Oni jednak szybko zmyli się ze szczytu, prawie w tym samym momencie, co my się na nim pojawiliśmy. Wracali tą samą drogą, którą przyszli czyli północną granią szczytową. Tomek się pytał, czy możemy iść z nimi, ale Słowak nie był za bardzo chętny. Zresztą zejście w tamtą stronę sprawiłoby, że musielibyśmy prawdopodobnie pieszo wracać drogą do Jaworzyny Spiskiej ze Zdziaru albo z Podspadów.



Na szczycie Hawrania nie było za przyjemnie, bo strasznie na nim wiało z południowego-zachodu. Przez to ciężko się było przed tym wiatrem schować, bo wierzchołek nie jest za duży, a od strony wschodniej konkretnie stromy. Asia trochę schowała się za trawiastą granią, ale jak zobaczyłem gdzie siedzi – nad jakim żlebem, to włosy mi się jeżyły na plecach.

Ja po 15 minutach stwierdziłem, że też stamtąd spadam, bo już było mi zimno. Asia z Tomkiem zostali jeszcze na chwilę, ale potem Asia również zaczęła iść w moją stronę. Niewyżyty tatrzańsko Tomek został tam dłużej i zrobił, jak zwykle, masę ciekawych zdjęć.

Schodząc, w pobliżu przełęczy natrafiłem na kawałek drutu, który być może pochodzi z czasu panowania księcia Hohenlohe, który to zadrutował tą cześć Tatr w celach łowieckich. Kawałek niżej zaglądając już na trawiaste zbocza opadające z Hawraniej Przełęczy dostrzegłem człowieka siedzącego powyżej Hawranich Rzędów. Nie wiedziałem kto to, ale jak się potem okaże, spotkamy się jeszcze z tym człowiekiem.

Moje schodzenie na przełęcz trwało 20 minut. Szybko do mnie dołączyła Asia i potem razem oczekiwaliśmy na Tomka robiąc mu sesję schodzeniową. 🙂 Ten dołączył do nas po kwadransie. Tam mieliśmy zabawną sesję zdjęciową. Był to jeszcze ten moment, w którym zastanawialiśmy się jak schodzić z Hawraniej Przełęczy. Tomek myślał nad zejściem Doliną Hawranią (słow. Havrania dolina), ale po pierwsze nie wiedzieliśmy jak wygląda jej osławiony próg, a po drugie zeszlibyśmy do Podspadów.

Ogólnie to już nie mogłem się doczekać kiedy stamtąd zejdziemy. Przed zejściem założyliśmy sobie z Asią kaski na głowy, a ja jeszcze dodatkowo schowałem telefon do plecaka. Po 15 minutowej przerwie ruszyliśmy na trawiaste zbocze. Tym razem nie szliśmy z Asią tą samą drogą co wychodziliśmy, a bardziej dnem żlebu.
Początkowo wszystko szło jak należy… stawiałem ostrożnie nogi podpierając się cały czas mocno kijami. Zygzakowałem jak się dało, by równo zmieniać obciążenia na obu nogach. Przeszliśmy, tak na oko, około 1/3 żlebu licząc od przełęczy do skał. Asia szła pierwsza, ja za nią, a Tomek dużo bardziej z tyłu. Asia dochodziła do miejsca, w którym widać było kawałek odsłoniętej ziemi. W tym żlebie zdarzają się takie miejsca. Są one dobre, bo lepsza jest na nich przyczepność i można tam na chwilę sobie odpocząć. Pomyślałem, że mam ochotę na taki właśnie odpoczynek i skierowałem się w tamto miejsce.
Byłem od niego w odległości około 10 metrów… już marzyłem o odpoczynku na ten kupie ziemi i chyba za szybko chciałem się tam znaleźć… lewa noga, podbiła mi prawą – tym samym na raz straciłem dwa największe punkty podparcia. Jeszcze próbowałem się ratować kijami, ale to już nic nie dało i rozpocząłem zjazd Zadnim Stefanowym Żlebem.
Na początku musiałem uświadomić sobie dosyć szybko, że to ja zjeżdżam, a nie nikt inny. Bo to jest takie dziwne uczucie – jakby Twój mózg nie dopuszczał myśli, że to Ty masz w tym momencie przesrane… Jak to do mnie już dotarło, to szybko pojawiły się myśli typu: „Czy to już koniec?”, „Gdzie ja się zatrzymam?”… To wszystko to były sekundy, po nich dotarły wreszcie te bardziej racjonalne: „Hamuj”, „Musisz się jakoś zatrzymać” i jeszcze pamiętam zaginanie palców, tak jakby miały się z nich pojawić kocie pazury, które wzmocnią siły tarcia.
I tak sobie jechałem, aż w końcu dojechałem do małej skoczni, na której mnie lekko wybiło, obróciło i upadłem na nieco bardziej płaski kawałek żlebu, by po paru metrach się zatrzymać. Ale stanąłem w takim terenie, że do dziś nie wiem jakim cudem tam stanąłem…

Przez cały swój zjazd ciągnąłem za sobą kije, które miałem założone pętlami na nadgarstkach. W końcu się przydały – wbiłem je w zbocze i udało mi się podnieść. Wyszukałem wzrokiem łagodniejszy teren, by móc tam poczekać na resztę ekipy, ale zanim się do niego dostałem usłyszałem hałas i zobaczyłem zjeżdżającą Asię.
Przez moment zastanawiałem się jak ją zatrzymać, ale na szczęście sama wyhamowała. Potem przez chwilę myślałem, co będzie z Tomkiem, który jest jeszcze bardzo wysoko, a on nie ma kasku.
Widząc, że idzie uważnie – zresztą gdybym ja coś takiego widział z góry, to też bym tak szedł – uznałem, że sobie jakoś poradzi. Asia do mnie zeszła i mogliśmy cieszyć się z bardzo szybkiego pokonania żlebu. 🙂 Okazało się, że Asia myślała, że zgubiłem kijek. Szukając go weszła w mój tor zjazdu i pojechała za mną. Poza lekkimi otarciami na nodze nic się jej nie stało. Ze mną było podobnie, chociaż moje otarcia były w nieco innych miejscach – na brzuchu i żebrach. Czas oczekiwania na Tomka spędziłem na wyciąganiu suchej trawy z różnych miejsc, w które się wdarła podczas jazdy.
Wracając jeszcze do zjazdu, to teraz po ponad 7 miesiącach myślę, że na pewno przyczyniły się do niego solidnie wyeksploatowane buty z mocno startym bieżnikiem oraz kiepska technika schodzenia po takim terenie. Wiedziałem, że nawet suche trawy są bardzo śliskie – już kiedyś też kawałek nimi pojechałem. Ale po tym wydarzeniu wiem, że jeśli już tak zjeżdżasz to przydałoby się coś, czym można „rysować” te trawy, np. złożony kijek, a nie rozłożony.
Tomek schodził wolno, ale dokładnie – on jako jedyny nie zjechał. Po około 20 minutach był już z nami i wtedy mogliśmy już sobie prawdziwie odpocząć. My ze zjazdu, a Tomek z emocji.

Gdy doszliśmy do naszej super ścieżki, nie skierowaliśmy się w stronę Stefanowego Działu, a w stronę Murania (słow. Muráň). Po przetrawersowaniu południowych zboczy Nowego Wierchu doszliśmy do dużego żlebu, opadającego ostro w dół w stronę Stefanowej Doliny. Nie wiedzieliśmy czy tam mamy iść, a ścieżki za bardzo nie było z tej wysokości widać.




Kiedy już mieliśmy się wracać usłyszeliśmy jakichś ludzi i psa. Owi ludzie okazali się turystami z Polski, którzy też próbowali zdobyć Hawrania, za pomocą ścieżki, którą my sprawdzaliśmy rano, ale się z niej wycofaliśmy. Też tam gdzieś pozjeżdżali (jeden z nich miał ranną rękę) i mówili, że już chcieli helikopter wzywać. To właśnie jeden z nich był tym człowiekiem, którego widziałem schodząc trawiastą granią ze szczytu Hawrania.

Okazało się, że ci turyści rano wychodzili tą ścieżką i wiedzieli dokąd ona prowadzi. Przecinała ona jednak żleb, tylko na niższej wysokości. Poszliśmy więc za nimi i już po 40 minutach byliśmy na Polanie pod Muraniem. Kolejne pół godziny i już siedzieliśmy w aucie z zamiarem powrotu do Bielska. Mój palący brzuch i żebra nie dokuczały mi aż tak podczas jazdy – mogłem więc jechać ciesząc się że żyjemy i już nigdzie nie zjeżdżamy. 🙂
Fajnie napisana relacja. W czasie ostatniego sezonu zrobiliśmy z kumplem prawie dokładnie taką trasę, jak wy. Rożnica polega na tym, że próbowaliśmy schodzić do Podspadów i prawie zginęliśmy. Co do trawek, ja mam na nie taki patent, że ubieram raczki i to zdecydowanie poprawia przyczepność. Moim zdaniem w takim miejscu nie byłaby to przesada. Zastanawiałem się kiedyś nad rakami, ale myślę, że mogłyby się spisywać gorzej, bo warstwa ziemi w takich miejscach jest dosyć cienka i zęby dochodziłyby do skały. Ja co prawda nie miałem takiego zjazdu, jak ty, ale byłem bardzo blisko podobnej przygody idąc z Wrót Chałubińskiego na… Czytaj więcej »
Dzięki. My też się przez chwilę nad tym zastanawialiśmy, ale nie wiedząc jak dokładnie wygląda próg w Dolinie Hawrania postanowiliśmy schodzić w stronę Stefanowego Działu. A co do raczków, to muszę ich spróbować, bo teraz jak widzę trawki to mi się ta wycieczka przypomina… 🙂
Chciałem podpytać jak wygląda droga z Nowego Wierchu w stronę Murania ? Grań jest do przejścia ?
Niestety nie wiem, bo z Hawraniej Przełęczy szliśmy tylko w stronę Hawrania. Z tego co się orientuje to da się tam przejść, ale jeszcze nas tam nie było.
Dzięki za informację.
Gratulacje. Nie wybieracie się na gran tatr bielskich np od Szerokiej doliny na wch granią ? Kiedyś chcielismy ja zrobić cała z sprzetem wspinaczkowym zaczynajac od samego poczatku ale trafilismy na fatalna pogode i turnie wysoką na 10m przy chyba 3m szerokości, ogolnie ok VI1 , przeczekalismy w namiocie kilka dni bo lało i powrót do Polski. Duzo lepiej wypadło wyjscie na Kominiarski Wierch czy Gerlach-bez problemów i na zadnim Gerlachu namiot mieliśmy kilka nocy..Pozdrowienia.
Dzięki, na razie nie, ale od Przełęczy pod Kopą w stronę Jatek i Bujaczego Wierchu to już 2 razy szliśmy. Raz się udało dojść do Fajksowej Czuby, a raz przypadkowo spotkani Słowacy nas ostrzegli przed filancem czyhającym na nas pod skałami Skalnych Wrót. Ale nie robiłem z tego relacji, bo szkoda gdyby taką fajną trasę jeszcze bardziej ofilancowali.
Skrajna nieodpowiedzialność, bez raczków. I jeszcze kolejni turyści z psem. Oczywiście Polacy.
No nic, znalazłem tą relację, bo sam mam zamiar ruszyć na Havrań… z psem. Muszę, inaczej się uduszę 😉
No dokładnie 🙂 I jak udało się go zdobyć?
Tak, pełen sukces. Obawiałem się śliskich trawek po Waszym wpisie, ale u mnie nie było tak źle. Udało się całkowicie bezpiecznie.
Tutaj kilka zdjęć.
http://forum.turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=20988&start=30#p795781
To super, zdjęcia piękne. Widzę, że zrobiłeś trochę większą trasę. 🙂
Jak już tam byłem na górze, to się trochę pokręciłem po grzbiecie 😉
Świetny opis, ale jak ogarnęliście w głowie zakaz wejścia na Hawrań? To jest rezerwat ścisły i wejście na niego nie jest dozwolone.
Dzięki, to już nie pierwszy raz kiedy byliśmy w takich rezerwatach, ale wolę o nich za dużo nie pisać. Byłem, zobaczyłem i wiem, że w Tatrach są jeszcze przepiękne miejsca. Wiemy, że jest to niedozwolone i pewnie 12 lat temu też bym tak mówił, dopóki jeden kolega nie pokazał mi Tatr z tej innej, lepszej strony. Poza tym gdyby nie taka możliwość, to nie byłoby sensu już tam jeździć, bo szlaki pozaliczane.