Żar

W sobotę 20 lipca zamierzaliśmy nieco odetchnąć od Tatr i Asia zaplanowała dosyć ambitną pod względem długości wycieczkę po Pieninach Spiskich. Szczerze mówiąc nawet nie wiedziałem, że istnieje takie pasmo, ale okazało się że jest to trzecia najniższa część Pienin, która znajdują się nad prawym brzegiem Dunajca. Zwane są Hombarkami, a najwyższym ich szczytem jest Żar, który to tego dnia mieliśmy zdobyć.
Akurat tak się złożyło, że rano przez Jurgów przejeżdżał bus do Łapszy Wyżnich, więc skorzystaliśmy z tej możliwości i udaliśmy się do tej miejscowości. Śmieszne było to, że nic nie musieliśmy zapłacić za przejazd, bo jak nas poinformował kierowca przejazdy te były dotowane przez gminę – teraz już nie pamiętam, którą dokładnie, ale chyba chodziło o Bukowinę Tatrzańską.

Za darmo dostaliśmy się więc do Łapszy Wyżnich i stamtąd od razu czekało nas konkretne, bo ponad 130 metrowe podejście na Grandeus. Na szczycie o tej jakże egzotycznej nazwie znajdował się jakiś duży nadajnik/przekaźnik. Była tam też przyjemna wiatka, która posłużyła nam idealnie jako miejsce na przerwę. Niby fajna ochrona przez deszczem, ale podczas burzy obawiałbym się trochę w niej przebywać, bo ten maszt mógłby ściągnąć nie jednego pioruna. 🙂




Po wcale nie tak krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej naszym czerwonym szlakiem w kierunku Dursztyna. Miejscowość tą osiągnęliśmy w pół godziny mijając po drodze wylegujące się tuż przy drodze krowy. Z kolei w centrum Dursztyna Asia dorwała kota, który siedział na środku wiejskiej drogi.



Tuż za kościołem skręciliśmy w ulicę Pienińską, która to zaczęła nas prowadzić na wschód w stronę Żaru. Po drodze musieliśmy jeszcze przejść w pobliżu terenów wypasowych i uważać na psy – o czym informowała nas napotkana tablica.

Z psami nie było problemów, ale kiedy podeszliśmy pod właściwe wejście na pasmo Żaru, to najwięcej problemów sprawiały nam ślepki i bąki, które chciały nas pożreć żywcem. 🙂
Kiedy jednak osiągnęliśmy wysokość 882 m n.p.m. ukazały się ciekawe widoki w kierunku północnym. Mianowicie widać tam było piękny błękitny odcień wód Jeziora Czorsztyńskiego. Mniej więcej w połowie drogi pomiędzy szczytami Lós i Żaru przeszliśmy również koło jaskini Dziura Mutiego, która wyglądała jak pionowy szyb i trzeba było trochę uważać by tam nie wlecieć.


Chwilę potem dotarliśmy do Żaru, na którym znajdowała się nieduża platforma widokowa. Było z niej widać Jezioro Czorsztyńskie i część Gorców. Dodatkowo przy jednym z jej filarów była zainstalowana trochę rozwalona skrytka z pieczątką – więc jak ktoś zbiera takie rzeczy to może sobie wbić do kolekcji. My czegoś takiego nie zbieramy i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę.



700 metrów od Żaru przeszliśmy przez szczyt Szumne i w okolicach tego miejsca Asia zaczęła namawiać mnie na pewien skrót. Nie musiała tego długo robić, bo też nie chciało mi się dalej wędrować na wschód skoro można było już za pomocą dróg łąkowych skręcić w kierunku żółtego szlaku prowadzącego do Łapszy Niżnych. Pomimo iż już trochę tego dnia przeszliśmy, to wiedzieliśmy, że do Jurgowa zostało nam jeszcze dużo kilometrów. 🙂

Nasz skrót miał długość ponad 1,3 km i prowadził koło hodowli zwierząt, które z większej odległości przypominały daniela zwyczajnego. Chwilę potem doszliśmy do naszego żółtego szlaku, a kilometr później do ulicy Długiej – czyli głównej drogi przecinającej Łapsze Niżne. Będąc już w tej miejscowości zapragnęliśmy się jakoś ochłodzić i zjeść sobie jakieś dobre lody. Niestety koło szlaku nie było żadnego sklepu i musieliśmy nadłożyć ponad 600 metrów drogi by dotrzeć do Delikatesów ABC „U Władka”. Warto było tam wstąpić, bo te rożki na przystanku autobusowym smakowały wyśmienicie. 🙂

Po powrocie na szlak i poszwendaniu się trochę po tej miejscowości doszliśmy do ulicy Nowej, która zaczęła nas wyprowadzać z Łapszy na południe czyli w stronę naszego Jurgowa. Czekał nas teraz monotonny 6-kilometrowy odcinek z największym spiętrzeniem w okolicy Gronia. Początkowo szło się tam nawet nieźle, bo na wschodzie ciekawie było widać najwyższe szczyty Pienin Właściwych z Trzema Koronami na czele. Na początkowych łąkach pasły się też krowy, więc było sielankowo jak podczas zejścia do Dursztyna.

Jednak kiedy zapuściliśmy się w las już tak ciekawie nie było i ogarnęła nas mocna monotonność szlaku. Nawet nie wiemy, w którym miejscu minęliśmy tego Gronia, ale dopiero za nim zaczęło się mocniejsze podejście na Hołowiec. Z tego szczytu zaczęły rozciągać się widoki na Tatry, więc zrobiło się nieco przyjemniej.


Idąc kawałek dalej dotarliśmy do wspaniałego punktu widokowego, który znajduję się na Przełęczy nad Łapszanką. Prowadzi tam droga, którą zresztą rano pokonywaliśmy naszym busem. Jest tam też niewielki parking i całkiem sporo ludzi się tam zatrzymuje, by popodziwiać widoki. Były też tam dzieciaki handlujący lemoniadą, na którą Asia się skusiła. Mi się już nic tam nie chciało, marzyłem już o tym by być w Jurgowie. 🙂

A zejście do Jurgowa nie było wcale takie oczywiste. Początkowo wędrowaliśmy kawałek ulicą Długą, a potem odbiliśmy nagle na czerwony szlak, który miał nas zaprowadzić do naszej miejscowości. I pewnie tak by się stało, gdyby nie potok Jugowczyk, którego w pewnym miejscu musieliśmy sforsować, a był on tak niewdzięcznie rozlany, że to nam się nie udało i po krótkiej walce daliśmy sobie w nim spokój. Trochę mi się wówczas przypomniała bardzo krótka próba pokonywania Zdynianki w Beskidzie Niskiem, ale tu naprawdę nie poddaliśmy się tak szybko, jak tam. 🙂
Na szczęście wzdłuż tej rzeczki była całkiem niezła polna droga, za pomocą której dostaliśmy się do ulicy Potok Wojtczków i po przejściu przez most i zdobyciu jeszcze jednego wzniesienia, znaleźliśmy się w naszym Jurgowie.
Była to naprawdę wymagająca trasa, po której byłam bardziej zmęczony niż po wycieczkach w Tatrach. Na pewno udała nam się pogoda i ani razu nas nie zlało, ani nie postraszyło żadną burzą, więc pod tym względem była to przyjemnie rekreacyjna trasa, ale pod względem dystansu i ciepła – bardzo wymagająca. Wszak pokonaliśmy około 23 km, co jest całkiem niezłym wyczynem jak na dzień, w którym mieliśmy odpocząć od tych najwyższych gór, po których zamierzaliśmy chodzić dwa tygodnie. 😀
Jestem zaskoczony myślałem że to będzie inny Żar.Jak Asia zaplanuje lajtową wycieczkę to nic tylko się bać.haha.Z górskim pozdrowieniem.hej.
No właśnie, tak jak piszesz, to było dużo cięższe niż Tatry 🙂 Pozdro
Fajne tereny na taki lekki spacerek 😉 Też kiedyś szedłem bardzo podobną trasę, ale w odwrotnym kierunku. Wiosną jest to świetna opcja, bo widać ośnieżone Tatry ponad zielenią w dolinach.
No na pewno wiosną musi być tam też bardzo przyjemnie. Możliwe, że mniej lata tego dziadostwa co latem 🙂 A jeśli chodzi o widoki to z Przełęczy nad Łapszanką ciekawie widać próg opadający z Hawraniego Kotła, którym teoretycznie można dostać się również na Hawrania. Od jakiegoś czasu on mnie fascynuje i chciałbym go kiedyś na żywo zobaczyć, ale wiem że jest to dużo trudniejsza droga na ten szczyt. A w 2019 roku idąc tą łatwiejszą zaliczyłem zjazd. 🙂