Vârful Turnu
Drugi dzień naszego pobytu w Rumunii rozpoczął się tak samo jak poprzedni – od koguciej pobudki. 🙂 Po śniadaniu wyruszyliśmy na kolejną wyprawę górską. Tym razem pojechaliśmy autokarem do Zărnești – około 30 km od Braszowa, które położone jest pod masywem górskim – Piatra Crailui.
Autobus zatrzymał się na parkingu przy Cabana Gura Râului (hostel) i weszliśmy do doliny Prăpăstiilor, która to dosyć ostro jest wcięta pomiędzy otaczające ją zbocza. Po kilkunastu minutach doszliśmy do Fântâna lui Botorog (woda z grobu). Tam skręciliśmy w prawo na żółty szlak (żółty pasek) prowadzący w kierunku Cabana Curmătura (schronisko). Jednak zdążyliśmy ujść 100 metrów, gdy dogonił nas strażnik parku. Oznajmił, że wstęp do parku jest płatny (5 RON). Gdy tylko udało mu się pobrać od każdego z nas opłatę to zaraz był bardziej zadowolony i życzył nam nawet udanej wędrówki. 🙂
Trzeba przyznać, że nasz przewodnik Szymon ostro przycisnął i ciężko nam było dotrzymać tempa. Długo wytrzymywaliśmy, aż w końcu odpuściliśmy. 🙂 Jak się potem okazało Szymon, ze swoimi ścigaczami czekali kawałek wyżej na resztę grupy, w tym na Darka, który zamykał pochód.
Wkrótce doszliśmy do pierwszej większej polany (Poiana Zănoaga), która usłana była trawą i kamieniami. Pasły się na niej owce i konie, z którymi co odważniejsi robili sobie bliskie zdjęcia. Z polany pomiędzy chmurami przedzierały się widoki na białe szczyty Piatra Crailui. Mieliśmy na tej polanie chwilę przerwy.
Kolejny postój był już zaplanowany w schronisku, które było położone w bardzo ładnym miejscu. Napiliśmy się w nim kawy, która była wyjątkowo droga (8 RON). Najbardziej podobała nam się lokalizacja pola namiotowego pod schroniskiem, z którego roztaczał się piękny widok na okoliczne szczyty.
Już nie pamiętam ile trwała przerwa w tym schronisku, ale była dostatecznie długa, by spokojnie wypić kawę. Po niej ruszyliśmy znów do góry, tym razem na przełęcz Șaua Crăpăturii. Zawieszona była ona na wysokości ok. 1600 m. n.p.m., więc do szczytu Turnu brakowało nam jeszcze tylko 300 metrów. Z przełęczy już całkiem ładnie widoczny był szczyt Piatra Mică, którym pierwotnie miała zdobyć nasza druga grupa pod kierownictwem przewodnika Darka. Plany jednak uległy zmianie i już w schronisku zostały osoby, które nie chciały już tego dnia się bardziej męczyć. Dlatego też tym razem nie było dwóch grup, jak poprzedniego dnia, tylko jedna, która pokonywała tę samą trasę.
Na przełęcz wędrowaliśmy szlakiem żółtym (żółty pasek), a od niej szlakiem czerwonym (czerwone kółko). Gdy skończył się las, który dawał bardzo przyjemny cień, pojawiły się wapienne skałki, po których musieliśmy się wspinać prawie na sam szczyt Turnu. Miejsca trudniejsze były dobrze ubezpieczone łańcuchami, linami i innym żelastwem. Jednak uważać i tak trzeba było, bo wapienne skałki były dosyć śliskie. Przewodnik Szymon pomagał nam w niektórych miejscach, więc wszyscy wyszliśmy na szczyt bez większych trudności.
Na szczycie było trochę miejsca, więc mogliśmy się tam wygodnie rozłożyć. Minusem był brak cienia, ale jakoś to przeżyłem. Gdy tylko doszedł zamykający grupę – Darek, urządziliśmy sobie fotograficzną sesję. Nie trwało jednak to długo i już za chwilę byliśmy w drodze w kierunku Șaua Padinei Închise (przełęcz). Myślę, że nie tylko my nieco inaczej wyobrażaliśmy sobie tę grań. Na początku owszem bardzo przypominała taką ostrą prawdziwą grań, potem natomiast szlak zaczął ją obchodzić od strony południowo-wschodniej. Ale nawet tutaj było ślisko i trzeba było niekiedy pomagać sobie rękami w utrzymywaniu równowagi.
Po przejściu naszego odcinka grani znaleźliśmy się na przełęczy. Teraz czekało nas zejście znakowanym na niebiesko szlakiem (niebieski pasek) z powrotem do Cabana Curmătura (schronisko). Zanim jednak ruszyliśmy w dół mieliśmy awaryjną sytuację – jednemu chłopakowi rozkleiła się podeszwa od butów. W końcu jakoś udało się ją prowizorycznie naprawić i mogliśmy rozpocząć schodzenie z grani.
Oj to zejście to długo będę pamiętał 🙂 Dawno nie czułem pod butami takich śliskich skał. Momentami trzeba było używać wszystkich części ciała, by się utrzymać w pionie. 🙂 Kiedy się wydawało, że już koniec zejścia, odsłaniało się kolejne. Wpierw schodziliśmy dosyć stromym żlebem, który w końcowej fazie przeszedł w trawers. Potem po chwilowym odpoczynku było kolejne wymagające zejście – tym razem pod stromymi skałami. Gdy zaczął się gęściejszy las wydawało się, że będzie równiej – nic bardziej mylnego – dalej było stromo i ślisko. 🙂 Ależ była radość gdy stanęliśmy na płaskim terenie przy schronisku. 😀
Siedząc przy schronisku widzieliśmy na żywo, jak również w tych górach może się zmienić pogoda. Nagle znad grani, na której jeszcze nie tak dawno byliśmy, zaczęły szybko nasuwać się ciemne chmury. Na dodatek zerwał się silny wiatr… Szymon postanowił jednak zaczekać na to co się wydarzy… czy zacznie już teraz lać czy jeszcze wytrzyma. Tutaj szło o kwestię wyboru powrotnej trasy. Gdyby zaczęło już lać mieliśmy wracać tę samą trasą, którą przyszliśmy, gdyby jednak nie zaczęło to mieliśmy schodzić szlakiem żółtym (żółty pasek) i niebieskim (niebieski pasek) przez Prăpăstiile Zărneștilor (wąwóz). Jak się okazało nie zaczęło, więc poszliśmy tą dłuższą trasą. Oczywiście po kilku minutach zaczęło padać, ale się już nie wróciliśmy, tylko założyliśmy na siebie peleryny. 🙂
Nie padało i wiało jednak za długo. Po jakimś czasie żółty szlak, którym wędrowaliśmy wpadł do niebieskiego i to nim mieliśmy już wracać na autobusowy parking. Po drodze czekał nas jeszcze wąwóz. W życiu nie byłem w tak wielkim wąwozie, o takich wysokich ścianach. Był tak wielki, że ciężko go było ująć na zdjęciach… 🙂
Po przejściu wąwozu i dotarciu do wody z grobu zamknęliśmy kółko. Asia nalała trochę wody do pustej butelki. Na końcu szlaku odbiliśmy jeszcze do Cabana Gura Râului, przy którym napiliśmy się zimnego Radlera. Asia jeszcze dodatkowo nakarmiła wygłodniałego psa, starymi bułkami z podróży. Smakowały mu, bo zjadł je w mniej niż 10 sekund.
Ogólnie to znów trochę spóźniliśmy się na kolację – a była to ostatnia kolacja w Hotelu Citrin. Jutro po zwiedzaniu zamku w Branie i braszowskiej starówki, mieliśmy się przenieść do hotelu górskiego zlokalizowanego przy Trasie Transfogaraskiej – Cascada Bâlea.