Kráľova hoľa

Przerwa od ostatniej wycieczki na Lodową Kopę ponownie wyniosłą 2 dni. Jednak w czwartek 25 lipca pogoda się na tyle poprawiła, że postanowiliśmy nieco zaszaleć i pojechać w Niżne Tatry. Zwykle kiedy udajemy się do Jurgowa naszym głównym celem są Tatry, jednak czasami i nich mamy dość i wówczas szukamy jakiejś alternatywy. Niżne Tatry doskonale wypełniają swoją rolę i dlatego również lubimy w nie jeździć.
Na tej dzień zaplanowaliśmy wycieczkę na Kráľovą hoľe, na którą zamierzaliśmy się wspiąć z miejscowości Telgárt. Mieliśmy tam kawałek jazdy, bo wychodziło tam prawie 90 km w jedną stronę, ale i tak było bliżej niż gdyby trzeba było jechać tam np. z Bielska.
Pobudkę mieliśmy z tego co pamiętam znów wcześnie, bo chyba w okolicach piątej. Jechaliśmy tam chyba ze 2 godziny, przejeżdżając przez takie miejscowości jak: Spišská Belá, Kežmarok, Poprad. Następnie mieliśmy do pokonania chyba z 8 wahadełek na drodze krajowej 66 prowadzącej z Popradu do Telgártu, bo Słowacy prowadzili tam bardzo poważnie wyglądający remont drogi w górach. Także na miejsce dotarliśmy dopiero około 7:30. Nie był to zły czas, bo na ten dzień nie mieliśmy zaplanowanej jakiejś wielkiej wyprawy – tylko musieliśmy zrobić w pionie prawie 1100 metrów. 🙂

Tak przedstawiała się wspinaczka na tą drugą – po Krywaniu – narodową górę Słowaków. W Telgárcie za to znaleźliśmy w centrum bardzo przyjemny i darmowy parking, na którym zostawiliśmy nasze auto. Już z tego miejsca patrząc na północny-zachód widać było strome i ostro piętrzące się w górę zbocze Kralovej Skaly, która swoim ogromem przesłaniała nasz główny cel. 🙂

Z Telgártu na szczyt Kráľovej hoľi prowadzą dwa szlaki: czerwony i zielony. Z racji tego, że nie do końca mogliśmy się zdecydować którym chcemy iść, to wędrówkę zaczęliśmy tym czerwonym by mniej więcej w połowie wyjścia zmienić go na zielony. 😉
Ogólnie to chcieliśmy zrobić trochę większa i ciekawszą pętelkę od tej standardowej – zależało nam przede wszystkim by zaliczyć Kráľovą Skalę i za bardzo nie powtarzać przejścia tymi samymi szlakami. Nawet dobrze nam to wyszło, ale nie było łatwo. Już na czerwonym szlaku, po spokojnym przejściu części zabudowań miejscowości, musieliśmy na dystansie 1,5 km wspiąć się na ponad 300 metrów różnicy wysokości.

Trochę się tam zasapaliśmy, ale potem odbijaliśmy na przyjemną drogę trawersującą południowo-wschodnie zbocze Kráľovej Skaly. Musieliśmy nią iść około 1 km, ale różnica wysokości którą musieliśmy na niej pokonać wynosiła zaledwie niecałe 60 metrów. Z drogi tej rozciągały się ciekawe widoki na Telgárt i okoliczne pasma górskie. A wszystko to udekorowane było pięknie kwitnącą wierzbówką kiprzycą.



Tym samem dosyć szybko znaleźliśmy się na zielonym szlaku. Po chwili wytchnienia ponownie czekała nas większa wspinaczka w kierunku Kráľovej Skaly. Początkowo szlak poprowadził nas przez gęsty las, w którym można było znaleźć pokaźne formacje skalne. Później jednak kiedy się troszkę przerzedził i pojawiło się więcej trawy i wysokich na ponad 2 metry krzaków wierzbówki, trochę się pogubiliśmy.

Oczywiście to chyba tylko chwila nieuwagi, ale i ona wystarczyła byśmy zgubili drogę i przez to musieliśmy brnąć po szyję w tych krzaczorach. Także jak dotarliśmy do drogi leśnej przecinającej zboczę to odetchnęliśmy z ulgą, bo te krzaczorowanie nas mocno zmęczyło.

Dopiero po przekroczeniu tej drogi szlak ponownie stał się bardziej przystępny i z radością można było zdobywać ostanie metry w podejściu na Kráľovą Skalę. Początkowo było wokoło dużo kosodrzewiny, a potem zaczęły się duże formacje skalne, przez które niekiedy trzeba było przechodzić.

Na szczycie stanęliśmy około godziny 10:15. Widoki z niej były niezłe szczególnie na Kráľovą hoľę – a konkretnie na jeszcze mocne podejście na tej szczyt. Ale oprócz tego pogoda nie była jakaś super piękna, było sporo chmur, a to tego jak na lipiec – było trochę chłodno.


Patrząc w dół w kierunku drogi, która oplata tę górę i prowadzi na jej szczyt, usłyszeliśmy beczenie, a następnie ujrzeliśmy bardzo ładnie prezentujące się z góry – stado owiec. Tym prędzej ruszyliśmy w dół ze skały, by je zobaczyć z bliska. Podchodząc omal nie rzuciły się na nas psy pasterskie, które na szczęście były przywiązane do krzaków kosodrzewiny. 😉



Po minięciu drogi rozpoczęliśmy finalne podejście na wierzchołek Kráľovej hoľi. Do pokonania pozostało nam prawie 300 metrowe przewyższenie. Mi się wychodziło całkiem nieźle, ale Asię złapała zadyszka i musiał zrobić postój w połowie wejścia i sobie coś zjeść. Około godziny 11:10 znaleźliśmy się przy betonowym obelisku na szczycie.

Następnie kawałek się przeszliśmy w kierunku zachodnim, ale z racji tego że było tam tak zimno i mocno wiało, szybko schroniliśmy się za dosyć często występującymi tam skałami i to nas uratowało przez bardzo szybkim wychłodzeniem organizmów. Tam w tej dziurze, zrobiliśmy sobie zasłużoną przerwę na jedzenie i picie. Siedziało się tam nam bardzo przyjemnie, ale trzeba było wracać, bo do przejścia mieliśmy jeszcze kawałek drogi.






Jeszcze na koniec słowo o widokach, które tego dnia były bardzo ograniczone szczególnie w kierunku północnym, a właśnie na tym kierunku nam najbardziej zależało, bo chcieliśmy ujrzeć Tatry. Znaczy się coś tam trochę było widać, coś się przebijało pomiędzy chmurami, ale ciężko było rozpoznać co to były za konkretne tatrzańskie szczyty. Widoki na pozostałe strony, były dużo lepsze, ale tu znów wychodził brak wiedzy, na temat widzianych przez nas pasm górskich…

Następnie czekało nas 2,5 kilometrowe zejście, podczas którego obniżyliśmy się o prawie 500 metrów. Ledwo obniżyliśmy się poniżej głównego grzbietu, a od razu zrobiło się nam cieplej i z każdym krokiem zmieniały się nasze pragnienia, co do tego czego napić się w schronisku, do którego zmierzaliśmy – czy to będzie czaj czy może zimna kofola. 🙂


Zejście do Chaty pod Kráľovou hoľou zajęło nam niecała godzinę, podczas której zachwycaliśmy się ciekawymi widokami, które powstawały z nakładania się wierzbówki kiprzycy na okoliczne góry. Na miejscu zgodnie z planem zamówiliśmy dwie kofole i szybko się ich pozbyliśmy. 🙂 Przy schronisku było dużo ludzi, ale głównie byli to turyści rowerowi, którzy zatrzymywali się w tym miejscu zjeżdżając lub wyjeżdżając na Kráľovą hoľę. W okolicy tej góry znajduję się duża ilość tras rowerowych, dlaczego liczniej od turystów górskich można tu zaobserwować tych na dwóch kółkach.




Po około 30 minutach relaksu ruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem w kierunku węzła Grúnik, a następnie drogą w kierunku skrzyżowania Havranie. To tak za pomocą żółtego szlaku po ponad 2,5 km dostaliśmy się do znanego już nam węzła szlakowego Štráfy, przez który przechodziliśmy rano.



Na końcu czekało nas bardzo wyczerpujące zejście do centrum Telgártu, gdzie na odcinku 2,35 km musieliśmy obniżyć się o ponad 420 metrów, co mocno zmęczyło nam nogi (głównie kolana). Następnie podobną, choć nieco inną drogą wróciliśmy do Jurgowa trochę zmęczeni, ale szczęśliwi, że udało nam się wspiąć na kolejną Narodową Górę Słowaków. 🙂

Kralova Hola to góra kolarzy.W tej części Europy wyżej na rowerze podjechać się nie da.Kultowy 14 kilometrowy podjazd potrafi dać się we znaki każdemu.Dlatego śmiałków nie brakuje i panuje tam świetna kolrska atmosfera.Chociaż w ostatnich latach wszystko zaczynają psuć elektrycy.Wjechalem tam przy 30 stopniowym upale i padła bateria w telefonie -fotki nie mam a panorama Tatr wyborna ze szczytu.Fajnie że zdecydowaliście się tam pójść to ciekawa i kultowa góra pozdrawiam.
No właśnie dużo ich tam było, ale nie sprawdzałem ile jest elektryków, a ile normalnych. Ale pewnie tych ze wspomaganiem było więcej – ludzie lubią iść na łatwiznę. 😉 Gratulacje że tam wyjechałeś, bo 14 km podjazdu to kawał drogi. Robiłeś jakieś przerwy czy tak na raz to zrobiłeś? No górka fajna, nam się marzy cała grań Niżnych Tatr, może kiedyś się uda ją zrobić. 🙂 Pozdro