Tłoczno na Rozsutcach
Pierwotny plan tej wycieczki zakładał zdobycie aż czterech ciekawych szczytów Małej Fatry. Po kolei mieliśmy wędrować przez następujące góry: Boboty, Malý Rozsutec, Veľký Rozsutec oraz Stoh. Plan był naprawdę ambitny, ale nie takie trasy już udawało nam się robić. Była jednak bardzo pogodna niedziela i na małofatrzańskie szlaki zawitały niezliczone rzesze turystów. To było bardzo męczące, szczególnie dla mnie, gdyż taki introwertyk jak ja średnio znosi takie tłumy. Ostatecznie Stoha odłożyliśmy na inną, oddzielną wycieczkę, ale zacznijmy od początku…
Wyprawa zaczęła się na parkingu przy wąwozie Tiesňavy, który zlokalizowany jest pomiędzy szczytami Sokolie i Boboty. Stamtąd od razu weszliśmy na zielony szlak prowadzący w kierunku Bobotów. Jak to zazwyczaj bywa w górach Małej Fatry szlak od samego początku piął się błyskawicznie pod górę. Na podejściu obecne były nawet sztuczne ułatwienia, takie jak: łańcuchy i klamry. Po początkowej wspinaczce w bliskim otoczeniu skał i przepaści, wyżej pojawił się las, którym to spokojnie zawędrowaliśmy na szczyt. Wierzchołek Bobotów nie był jakoś specjalnie oznaczony – nie było żadnej tabliczki, była tylko jakaś ławka.
Nieco poniżej szczytu na szlaku jak gdyby nic siedział sobie gołąb. W okolicach jego przebywania doskonale było widać wieś Štefanová – miejsce w którym mieliśmy kończyć górskie wojaże. Teraz czekało nas tylko zejście stromym zalesionym garbem na Sedlo Vrchpodžiar. Nie wiem jakim cudem udało się to nie zaliczając ani jednej gleby – te małe wystające kamyczki dawały taki poślizg, że hej. 🙂
Tuż przed przełęczą zrobiliśmy krótką przerwę w cieniu drzew. W tym momencie skończył się błogi spokój, bo pojawiły się duże skupiska ludzi – ale to dopiero była zapowiedź tego co miało nastąpić później… Siedząc tam zastanawialiśmy się, którym szlakiem dalej iść. Do wyboru były dwie opcje: kontynuowanie marszu szlakiem zielonym lub zejście żółtym na Podžiar i stamtąd przejście Dierami (Horné diery) (niebieski szlak). Stwierdziłem, że więcej ludzi będzie szło Dierami i dlatego wybraliśmy pierwszą opcję szlakową.
Pomimo, że obydwa szlaki zaczynały się w dwóch różnych miejscach, to po jakimś czasie i tak jeden wpadał do drugiego. Sprawdziły się moje przypuszczenie co do ilości ludzi wędrujących Dierami. Przez około 10 minut wędrowaliśmy wspólnym odcinkiem szlaków. Potem odbiliśmy na zielony, który bardzo możliwe, że był szlakiem jednokierunkowym, a my szliśmy nim pod prąd. 🙂
W końcu dotarliśmy do skrzyżowania szlaków Pod Tanečnicou, skąd było już tylko 10 minut do przełęczy (Sedlo Medzirozsutce). Z kolejnej przełęczy (Medzirozsutce) bardzo atrakcyjnie prezentował się szczyt Małego Rozsutca. Ruszyliśmy więc na niego bez zbędnej zwłoki, gdyż słyszałem, że wspinaczka na niego jest bardzo ciekawa. Taka też była… największą przeszkodą był skalisty żlebik, który był jednak solidnie ubezpieczony stalową, dobrze naprężoną liną. I o dziwo wydrapaliśmy się na niego dokładnie w 20 minut czyli dokładnie w tyle ile pokazywały szlakowskazy na przełęczy. Widoki ze szczytu były bardzo okazałe, ale z racji dużej ilości turystów nie dało się z niego porządnie obcykać wszystkich stron.
Zejście przebiegło bez większych zakłóceń, co prawda chwilę musieliśmy poczekać, aż wszyscy przejdą żlebik, ale ogólnie poszło to nawet szybko. Na przełęczy też się nie zatrzymywaliśmy, tylko od razu z rozpędu brnęliśmy na jego większego brata. Tutaj też rzadko były takie chwile, kiedy w ogóle nie było widać ludzi. Widać, że szczyty te są bardzo popularne zarówno wśród Słowaków, jak i Polaków. A co do samej wspinaczki, no cóż było pod górę, czasem bardziej, czasem mniej, ale było… To też sprawiało, że szybko się nabierało wysokości i Mały Rozsutec malał w oczach.
Tuż przed szczytem trochę się zgubiliśmy, tzn. Asia poszła inną ścieżką i ja nie wiedziałem co się z nią stało. Zszedłem nawet trochę na dół, ale tam jej nie zastałem. Dopiero na szczycie wyjaśniło się dlaczego się pogubiliśmy. 🙂 Wielki Rozsutec również gwarantuje bardzo okazałe widoki, więc można było zrobić sporo zdjęć. Było tam też więcej miejsca aniżeli na Małym Rozsutcu.
Po chwilowej przerwie rozpoczęliśmy zejście, które początkowo odbywało się podobnym żlebem, jak na Małym Rozsutcu. Też był ubezpieczony, ale nie stalową liną, a łańcuchami. Potem było serpentynki i wyprzedzanie innych wolno idących turystów. Obserwując ich dało się zaobserwować różne techniki schodzenia. 🙂
Na przełęczy (Sedlo Medziholie) zrobiliśmy nieco dłuższy postój. Mieliśmy już blisko, a na Stoha i tak nie zamierzaliśmy tego dnia już wychodzić. Pozostało tylko zejście zielonym szlakiem w kierunku Štefanovej. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Kolibę pod Rozsutcom, gdzie napiliśmy się orzeźwiającej Kofoli. Domknięcie naszej wycieczkowej pętli odbywało się już asfaltem. Najpierw musieliśmy dojść do drogi głównej prowadzącej przez Dolinę Vratną w okolicy Starýego dvoru, a potem jeszcze kawałek iść nią w kierunku wąwozu Tiesňavy.
Ogólnie wycieczka była ciekawa, gdyż nie byłem jeszcze w tej części Małej Fatry, ale ilość ludzi na szlakach zatrważająca. 😉