Stoh
Słowo Stoh, choć pisane trochę inaczej (przez „ch”) kojarzy się w Polsce raczej jednoznacznie z wybitnym skoczkiem narciarskim – Kamilem Stochem. Podobnie sprawa się ma na Słowacji, gdzie również wielu obywateli posiada podobne nazwisko. Stoh to również nazwa popularnego szczytu położonego w górach Małej Fatry, który sąsiaduje z dużo bardziej znanym – Wielkim Rozsutcem (słow. Veľký Rozsutec). Swoim wyglądem przypomina nieco stożek – stąd też jego nazwa. Należy on do grupy najwyższych małofatrzańskich szczytów. Jego charakterystyczny wygląd sprawia, że wraz z Rozsutcem, tworzą tak wyróżniającą się parę, że nie sposób ich z niczym pomylić. Są one bardzo dobrze widoczne również z polskich Beskidów.
Na wycieczkę na Stoha pojechaliśmy w towarzystwie Krzyśka, którego poznaliśmy w 2020 roku na trekkingu po górach Czarnogóry. Krzysiu lubi wykorzystywać wolny czas na maksa i mając zaplanowaną wyprawę po Alpach, postanowił przyjechać parę dni wcześniej do naszego Bielska. Pochodził po okolicznych górach Beskidu Śląskiego i Małego, a w sobotę umówił się z nami na wycieczkę na Słowację. Przez parę dni trwały „konsultacje” gdzie chciałby się z nami wybrać. W końcu jednak zdał się na nas i stwierdził, że z każdego miejsca gdzie go zabierzemy, będzie zadowolony. 🙂
W sobotę 8 sierpnia zabraliśmy go z centrum Bielska i wyruszyliśmy znaną drogą w stronę Małej Fatry. Choć trasa uległa lekkiej zmianie, bo postanowiliśmy, że tym razem będziemy przekraczać granicę ze Słowacją na przełęczy Glinka. Tym samym droga: Bielsko – Żywiec – Rajcza – Glinka – Zakamienne – Lokcza – Stara Bystrica – Terchova – Biely Potok przebiegła całkiem sprawnie chociaż Krzysiek był zaskoczony, że aż tyle się tam jedzie.
Na parkingu Biely Potok o dziwo znaleźliśmy „do strzału” miejsce i co ciekawe nikt nie chciał za nie pieniędzy. 🙂 Pojechaliśmy tam dlatego, że Krzyśkowi obiecaliśmy atrakcje w postaci wszystkich Dierów (Horné diery, Dolné diery, Nové diery i Tesná rizňa). Zarówno dla mnie jak i dla naszego gościa była to pierwszorazowa „wizytacja” Dierów. Asia kilka lat wcześniej już spenetrowała ich większą część, więc na wycieczce robiła za przewodnika.
Pomimo dosyć wczesnej pory (około godz. 8) na parkingu i na szlaku było już mnóstwo ludzi. Nie była to dla mnie dobra wiadomość, bo ja za takimi tłumami nie przepadam. Początek wędrówki stanowiły podesty i mostki, za pomocą których pokonywaliśmy wartki potok zbliżając się tym samym do pierwszych skalistych fragmentów wąwozu.
Po około 20 minutach dotarliśmy do rozwidlenia szlaków – mianowicie z naszego niebieskiego szlaku odchodził żółty prowadzący na Podžiar przez Nové diery. My jednak nie zbaczaliśmy z naszego szlaku i mężnie pokonywaliśmy kolejne przeszkody. Kolejne 20 minut to dalsze wędrowanie po wygodnych pomostach rozwieszonych nad Dierowym Potokiem (słow. Dierový potok).
Na szlaku koło szałasu (słow. Salaš pod Poludňovou skalou) było bardzo apetycznie wyglądające menu. Nie dziwię się więc, że Krzyśkowi zachciało się jeść. Poszedł on nawet w tamtym kierunku, ale szybko stamtąd wrócił, mimo iż na ogniu w kociołku coś pysznego się pichciło. 🙂
Po 10 minutach znowu natrafiliśmy na ciekawe drabinki z jedną poręczą. Niektóre z nich miały jeszcze stopnie w kształcie trójkątów – po nich chyba chodziło mi się najgorzej. Szybko jednak wymyśliłem kocią technikę i już nie chwytałem łapczywie obydwiema rękami jedynej poręczy tylko łapałem za stopień, który był wyżej i lazłem tam na czterech łapach jak kot. 🙂
Żałowałem, że było tam tyle ludzi, bo ciężko było zrobić zdjęcia tych wszystkich drabinkowych (i nie tylko) przeszkód nie uwieczniając przy tym jakiegoś przypadkowego turysty… Kolejną trudnością w pokonywaniu wąwozów były bardzo śliskie i mokre skały, które nie wiem jak udało nam się pokonać bez upadku. Ten fragment wycieczki – delikatnie rzecz ujmując – średnio mi się podobał, więc nie mogłem się już doczekać bardziej stabilnych miejsc na szlaku. 🙂
Gdy dotarliśmy do węzła szlakowego Pod Pálenicou połączyliśmy się z zielonym szlakiem, który również prowadził do rozstajów Pod Tanečnicou. Mieliśmy więc wybór, mogliśmy wędrować dalej szlakiem niebieskim lub zielonym. Obydwie opcje szlakowe były podobnej długości czasowej i wynosiły około 50 minut. My chcieliśmy jednak przejść przez te wszystkie drabinkowe i skałkowe atrakcje dierowe, dlatego nie zmienialiśmy koloru szlaku.
Pierwsze około 300 metrów i tak szlaki szły razem, potem jednak nasz niebieski odbijał na południowy-wschód. Tutaj tylko przez chwilę nie było łańcuchowych i drabinkowych przeszkód. Potem jednak było ich duże nagromadzenie. Z najbardziej ciekawych muszę wymienić przejście obok wodospadów oraz nieplanowane omijanie powalonego drzewa.
Tuż po godzinie 10 osiągnęliśmy już trawiastą łąkę na skrzyżowaniu Pod Tanečnicou. To było doskonałe miejsce na 20-minutowy odpoczynek z czego bardzo chętnie skorzystaliśmy. Asia spotkała tam znajome z pracy, które jak się potem okazało były tam z wycieczką PTT z Bielska. 🙂 Jak się od nich dowiedziała – PTT zdobywało tego dnia Wielkiego Rozsutca.
Po około 10 minutach zdobyliśmy kolejną przełęcz w drodze na Stoha – Sedlo Medzirozsutce. Krzyżują się na niej dwa szlaki biegnące w czterech kierunkach świata. Szlakiem czerwonym można z tego miejsca wyjść na Mały Rozsutec i Wielki, natomiast szlakiem niebieskim można z dierów przejść na węzeł – Sedlo Medziholie. Właśnie ta druga opcja nas najbardziej interesowała.
Z tej przełęczy podobnie, jak z poprzedniego miejsca (Pod Tanečnicou) fantastycznie widać Małego Rozsutca, toteż Krzysiek pozował na jego tle w różnych pozycjach. W tym miejscu również było sporo turystów, dlatego tutaj w ogóle się nie zatrzymywaliśmy. Od razu ruszyliśmy w stronę kolejnej przełęczy (Sedlo Medziholie), z której można było już zdobywać Stoha.
Przejście tym odcinkiem szlaku będącym trawersem wschodnich zboczy Tanečnicy i Wielkiego Rozsutca było doskonałym pomysłem, bo był on mało uczęszczany, a dodatkowo były tam ciekawe formy skalne. Co prawda, gdy tam wędrowaliśmy runęło gdzieś jakieś drzewo, ale na szczęście nie byliśmy w jego pobliżu. 🙂
Przez ponad pół godziny szliśmy bujnym lasem, ale potem zaczęły pojawiać się coraz to lepsze widoki. Na początku ujrzeliśmy szczyt Osnicy, która znajduje się w bliskim sąsiedztwie Stoha. Kawałek dalej rozpościerał się już wspaniały widok na część Małej Fatry i Magurę Orawską.
Pół godziny później zdobywaliśmy już najsłynniejsze skrzyżowanie w tych górach – Sedlo Medziholie. Mniej więcej w tym miejscu Krzysiek zdecydował, że jednak nie idzie z nami na wierzchołek Stoha. Ustaliliśmy więc, że zaczeka na nas na przełęczy. Jednak przed decydującym podejściem na grzbiet tej niemałej góry postanowiliśmy jeszcze wspólnie odpocząć w cieniu drzew. 🙂
Po 15 minutach zakończyła się sielanka i zaczęła ostra oranka. 🙂
Północne podejście na Stoha można podzielić na 3 części. Pierwszy, moim zdaniem najcięższy, najbardziej stromy i trochę błotnisty, leśny fragment może człowieka zniechęcić do dalszej wędrówki. Ale potem w 2 jej etapie, tam gdzie drzewa ustępują stopniowo łąkom, następuje przemiłe wypłaszczenie. Tam można złapać drugi oddech. Mnie się on bardzo przydał, bo idąc tam pamiętam, że miałem wrażenie, że zaraz serce mi wyskoczy z klatki piersiowej.
Z wypłaszczenia całkiem nieźle prezentuje się ostatni etap „wspinaczki” czyli trochę mniej nachylone trawiaste zbocze od tego początkowego. Pocieszający jest fakt, że to ostatni krok do zdobycia wierzchołka Stoha. Inna sprawa to widoki, o których ciężko pisać, bo nie da się ich przedstawić słowami. Najlepiej widoczny jest sąsiadujący ze Stohem – Wielki Rozsutec. Ale również pobliska Osnica wygląda imponująco. Od strony południowo-zachodniej widnieją najwyższe szczyty Małej Fatry – Wielki i Mały Krywań oraz Chleb.
Stoha zdobyliśmy w 40 minut, czyli o 30 szybciej niż wskazywały to szlakowe znaki. Nie wiem czy to powód do dumy, ale my byliśmy zadowoleni, choć trochę zmęczeni. Na szczycie mieliśmy 20- minutowy postój, na złapanie oddechu i podziwiania okazałych widoków. Jest tam mnóstwo miejsca, więc duża ilość turystów nam nie przeszkadzała.
Po godzinie 13 rozpoczęliśmy zejście w stronę Stohovego sedla. Schodząc, coraz bardziej cieszyliśmy, że nie musimy tędy wychodzić, ponieważ północno-zachodnie zbocze tej góry jest jeszcze bardziej strome od tego, którym my go zdobywaliśmy. Po 20 minutach schodzenia, podczas którego już nam się prawie spaliły hamulce dotarliśmy do miejsca nazwanego jako: Chrbát Stohu. Wg umieszczonych w tym miejscu znaków powrót żółtym szlakiem do Sedla Medziholie miał trwać 45 minut – i mniej więcej tyle trwał. Liczyliśmy dosyć konkretnie czas, bo nie wiedzieliśmy czy Krzysiek wytrzyma tak długo na tej przełęczy i czy nie umrze nam tam z nudów. 🙂
Jednak tego odcinka szlaku nie będziemy miło wspominać. To, że podobnie jak prawie każdy trawers prowadził to raz w dół, to do góry to był mały pikuś. Zdecydowanie gorzej było w miejscach, w których trzeba było przecinać ostre, północne żleby. Chyba pierwszy z nich był najbardziej wymagający, bo przejście było usłane nachylonymi do niego skałami, które były śliskie i mało stabilne. Jakoś daliśmy radę, ale trzeba było zrobić to bez pośpiechu.
Szlak był też bardzo wąski, więc ciężko było na nim kogokolwiek wyprzedzić. Ludzi co prawda nie było na nim dużo, ale gdy się już trafiali to większość z nich szła w tym samym kierunku co my. Na szczęście byli na tyle mili i życzliwi, że nas bez problemów przepuszczali. 🙂
Podczas pokonywania trawersu Stoha, Asia dostała informację od Krzyśka, że już nie może wytrzymać na przełęczy i zaczyna schodzić do Stefanovej w poszukiwaniu obiadu:-). Byliśmy już blisko, ale nie było sensu go zatrzymywać – i tak długo wytrzymał. 🙂
Mieliśmy więc kolejne zadanie do wykonania – dogonić Krzyśka. Długo nam się to nie udawało, ale w końcu ktoś z nas dostrzegł jego charakterystyczny bawarski kapelusz z piórem. Kolejne minuty upłynęły na spokojnym zejściu do Štefanovej.
Schodząc mogliśmy podziwiać, bardzo nietypowo wyglądającego Stoha od północy, który z tej wysokości kompletnie nie przypominał góry, na której 2 godziny temu wylewaliśmy siódme poty.
Po godzinie 15-tej zeszliśmy do urokliwej miejscowości Štefanová i rozpoczęliśmy poszukiwania miejsca, gdzie za obiad można zapłacić kartą 🙂 Krzysiek bardzo chciał postawić nam obiad, jednak skończyło się na tym, że on zjadł obiadowe danie, a my tylko lodowy deser – z tego upału na nic innego nie mieliśmy ochoty.
Po godzinie 16 ruszyliśmy żółtym szlakiem w stronę Dierów. Potrzebowaliśmy ponownie dostać się w okolicę węzła szlakowego Podžiar, przy którym znajdował się szałas Salaš pod Poludňovou skalou – to było to miejsce gdzie rano na kociołku pichciło się jakieś pyszne żarełko.
Niecałe pół godziny zajęło nam dotarcie do najbliższego celu. Jakimś cudem udało znaleźć się tam kawałek ławki, gdzie mogliśmy raczyć się pyszną i zimną kofolą. 🙂 Ludzi w tym miejscu było co niemiara, ale ogólnie miejscówka była miła. Posiedzieliśmy tam kolejne paręnaście minut, a następnie ruszyliśmy w kierunku Białego Potoku.
Tym razem kontynuowaliśmy wędrówkę żółtym szlakiem, który miał nas zaprowadzić poprzez Nové diery do kolejnych szlakowych rozstajów (Ostrvné). Muszę przyznać, że tym szlakiem szło mi się bardzo przyjemnie, w przeciwieństwie do tego idącego wąwozem. Cały czas podążał on gęstym lasem, ale od czasu do czasu można było na nim spotkać punkty widokowe. Było na nim bardzo mało ludzi, ale to być może zasługa dosyć późnej pory dnia – wszak było już po godzinie 17.
Pół godziny później znów maszerowaliśmy przez wąwóz, przez który płynął wartki potok – prawostronny dopływ Dierowego Potoku. Kawałek dalej, gdy dotarliśmy do Novych Dierów ponownie pojawiły się mostki, drabinki i wąskie miejsca, w których trzeba było się przytulać do skały. Pomimo tych atrakcji ten fragment szlaku bardzo mi się podobał.
Około 18 dotarliśmy do samochodu. Nie było za szybą żadnego „listka” toteż nie musieliśmy nic płacić za parking. Zanim jednak ruszyliśmy w stronę Bielska, zahaczyliśmy jeszcze o Lidla w Terchovej, a Krzysiek jeszcze odwiedził pomnik Janosika, zlokalizowanego u wylotu Vrátnej doliny. 🙂