Minčol z Dolnego Kubina
czyli nasza pierwsza wycieczka po Magurze Orawskiej

Magura Orawska to pasmo górskie położone na Słowacji w pobliżu granicy z Polską. Niejako wciśnięte pomiędzy Beskid Żywiecki (Kusucki), Skoruszyńskie Wierchy, Pogórze Orawskie i Małą Fatrę. Odniosłem wrażenie, że jest mniej popularne od Fatry czy też Gór Choczańskich. Dla mnie też takie było, przynajmniej do tego dnia, w którym po raz pierwszy się w nim znalazłem. Asia już kiedyś była na Mincolu na wycieczce z bielskim oddziałem PTT. Ja natomiast znałem go tylko z widzenia, czy to wędrując granicznym szlakiem w Beskidzie Żywieckim, czy też jadąc przez nie samochodem.
Jazda do Dolnego Kubina trwała stosunkowo krótko, bo około 2 godzin. Większym problemem było parkowanie, bo niby miejsca sporo, ale prawie wszędzie jakaś tabliczka, która nie wiadomo co mówi. Ostatecznie po kilkukrotnym okrążeniu miasta, zaparkowaliśmy pod blokami, jak się później okazało na miejscu średnio legalnym. 🙂

Mogliśmy wreszcie wyruszyć w góry, choć początkowo musieliśmy jeszcze trochę pochodzić po mieście i przejść przez most na Orawie. Rzeka ta, choć wypływa z pobliskiego Jeziora Orawskiego w Dolnym Kubinie wygląda na bardzo dużą. Za mostem nasz szlak skręcał w prawo i prowadził przez chwilę równą, asfaltową drogą. Po minięciu torów kolejowych odbijał na lewo ostro do góry.

Początkowo maszerowaliśmy wśród bardzo ładnych domów – widać, że to była chyba dzielnica jakiś bogaczy. 🙂 Potem jednak znaleźliśmy się na łąkach, które ciągnęły się około 1,5 km. Nie szło się nimi za przyjemnie, bo słońce już mocno grzało, a tu nie było się gdzie przed nim ukryć. Plus był taki, że roztaczały się z nich bardzo okazałe widoki w kierunku Małej Fatry i Wielkiego Chocza. Po pokonaniu stromego podejścia i przebyciu dalszej części łąk, znaleźliśmy się nieopodal lasu. Była tam tabliczka informująca nas, że jesteśmy: Pod Trninami, na wysokości 680 metrów.


Las może nie był za gęsty, ale i tak cieszyliśmy się z jego obecności. Po pół godzinie marszu znaleźliśmy się na Pikuli – dokładnie tyle było napisane na tabliczce wcześniej. Była tam ciekawa wiata z bardzo szerokimi ławkami, na których się bardzo wygodnie siedziało. Posililiśmy się tam trochę i ruszyliśmy w dalszą drogę, zatrzymując się tylko na chwilę przy ogromnym krześle. 🙂




Na południowych stokach Mincola znajduję się ośrodek narciarski Kubińska Hala (SKI PARK Kubínska hoľa). Naszą uwagę przykuły wielkie parkingi pod wyciągami, na których spokojnie można by było w przyszłości zostawić auto. My jednak tego dnia chcieliśmy zrobić większą pętlę z Dolnego Kubina.
Z tamtego miejsca zaczęła się konkretniejsza wspinaczka zielonym szlakiem w Chaty na Kubińskiej Hali. Asia wspominała, że gdy ona tym szlakiem schodziła na wycieczce z PTT to brodziła w głębokim błocie. Teraz tylko trochę buty kleiły się do powierzchni szlaku. 🙂 Podejście do jeziorka mierzyło około półtora kilometra – dobrze, że był cień i nie szło się najgorzej. Przy jezioru na chwilę straciliśmy szlak z oczu, ale szybko go odnaleźliśmy.

W okolicy jeziorka zielony szlak odbijał na prawo w kierunku Chaty na Kubińskiej Hali. Natomiast my chcieliśmy skrótem dostać się na szczyt i dopiero w drodze powrotnej iść do schroniska. Na pomysł ze skrótem wpadła Asia podczas planowania wycieczki. Nie był to najłatwiejszy etap naszej wyprawy. Ponad kilometr do góry (około 330 metrów różnicy wysokości) po trawiastej drodze, bez kawałka cienia. Musieliśmy robić sobie kilka przerw, by tam po drodze nie paść.

Podczas tej masakrycznej wspinaczki za naszymi plecami malował się bardzo ładny widoczek. Warto więc było co chwilę robić małą lub większą przerwe, by się móc w niego wpatrywać.


Gdy doszliśmy już w okolice górnej stacji kolejki mogliśmy nieco odetchnąć z ulgą, bo teren się mocno wypłaszczył. Do nadajników zlokalizowanych na szczycie Mincola zostało już niedaleko więc od razu ruszyliśmy w ich kierunku. Tam rozłożyliśmy się wygodnie na trawce, by wreszcie dłużej poodpoczywać. Od strony Zázrivy przeszły paru turystów, ale bez zatrzymywania ruszyli w dół. Po jakimś czasie Asia analizując mapę na mapy.cz stwierdziła, że my chyba jeszcze nie jesteśmy na właściwym wierzchołku Mincola. Toteż zebraliśmy się i poszliśmy w jego kierunku. Po 5 minutach już na nim byliśmy, była tam tabliczka z nazwą szczytu i tajemniczy skrót do niebieskiego szlaku.



Na tabliczkowym szczycie spędziliśmy wyjątkowo mało czasu, bo już marzyło nam się schronisko i coś dobrego do picia. 🙂 Ruszyliśmy więc czerwonym szlakiem, jak się okazało był to szlak oznaczony jako E-3 prowadzący z Portugalii, aż nad Morze Czarne. Na Kubińskiej Hali skręciliśmy na stromy i śliski żółty szlak (jak głosiła tabliczka), który miał nas zaprowadzić najkrótszą drogą do Chaty na Kubińskiej Hali.


Szlak może nie był taki straszny, ale gdyby było mokro, to w niektórych miejscach chyba na czworakach byśmy schodzili. Ucieszyliśmy się więc bardzo, gdy ujrzeliśmy dach naszego schroniska.

W chacie wzmocniliśmy się kawą i ochłodziliśmy kofolą – niestety nie było lodów. 😉 Kawa mi wyjątkowo smakowała, nie wiem czy taką tam mają smaczną wodę, czy po prostu tak się cieszyłem, że już nie muszę iść pod górę. 😀 Obsługiwał nas tam bardzo miły pan, który na koniec życzył nam byśmy się trzymali 🙂

Pół godziny oddawaliśmy się tym kulinarnych przyjemnościom, ale wkońcu nadeszła pora kiedy trzeba było ruszać, bo do Dolnego Kubina wcale jeszcze nie było tak blisko. Początkowo schodziliśmy szlakiem żółto-niebieskim, ale po kilometrze niebieski skręcił na wygodną drogę, a my jedynie ją przecięliśmy. Potem przez chwilę też nią wędrowaliśmy, ale tylko przez krótką chwilę. Bardzo dobrze było wówczas widać Tatry Zachodnie – szczególnie rejon Siwego Wierchu, Brestowej i Salatynów.

Gdy ponownie ją opuściliśmy do Asi zadzwoniła koleżanka. Parę dobrych minut sobie gadały, a my szliśmy przed siebie niby wyraźną drogę, która w pewnym momencie zaczęła zanikać. Zgubiliśmy się 🙂 Musieliśmy się trochę wrócić, Asia teraz mogła śledzić mapę, doszliśmy do drewnianych chat i tam rozpoczęliśmy szczegółowe poszukiwanie szlaku. Asia zeszła na dół i po jakimś czasie odnalazła go. Ja z kolei poszedłem jeszcze trochę do góry i też go znalazłem. Wówczas wydawało nam się, że to miejsce (ten szlakowy zakręt) było źle oznaczone. Patrząc jednak na zdjęcia w domu, stwierdziłem, że nie zaważyliśmy wyraźnego znaczka na drzewie informującego o zakręcie w prawo. 🙂


Po jakimś czasie doszliśmy do miejsca o nazwie: Studnička, przy którym była studzienka z kubkami do picia. Okolica była trochę podmokła więc trzeba było skakać nad wodą. 🙂

Gdy doszliśmy do upragnionego asfaltu spotkaliśmy na nim padalca zwyczajnego. Nie było to dla niego za bezpieczne miejsce, bo wbrew pozorom tymi drogami przemieszcza się niekiedy sporo aut, ale być może znał on zwyczaje tutejszych kierowców.

W pobliżu miasta (Dolny Kubin) przechodziliśmy jeszcze przez wielkie łąkowe tereny, które również były bardzo atrakcyjne widokowo.

Gdy dotarliśmy do miasta, a konkretnie nad Orawę to szliśmy kawałek jej nabrzeżem. Aby znaleźć się po dobrej stronie miasta czekało nas jeszcze przejście przez ruchową kładkę. Po drodze jeszcze zahaczyliśmy o centrum handlowe, bo liczyliśmy, że gdzieś będzie stała jakaś budka z lodami. Asia się nie pomyliła i po kupieniu lodów z automatu koło Tesco ruszyliśmy do auta. 🙂
