Zejście z Lacul Bâlea
Ostatniego dnia naszego pobytu na rumuńskich ziemiach mieliśmy iść na Vânătoarea lui Buteanu. Napisałem „mieliśmy”, bo niektórzy z naszej grupy tam byli, ale nam się jakoś nie chciało. Szczególnie po wyprawie, którą odbyliśmy zeszłego dnia (Moldoveanu). Pogoda również nie zachęcała do górskich wojaży. Już na dole przy Cascada Bâlea pogoda była słaba, a gdy wyjechaliśmy Trasą Transfogarską do Bâlea Lac to już w ogóle było ohydnie. Padał mocny deszcz i mało co było widać 🙂
Nasza grupa poszła przeczekać ulewę do schroniska Bâlea Lac. Nam się nie chciało siedzieć nie wiadomo ile w schronisku, w którym już byliśmy. Poszliśmy więc pochodzić trochę po straganach. Dzięki temu w końcu przestało padać, a my kupiliśmy jakieś drobne pamiątki.
Myśleliśmy, że będziemy od razu zjeżdżać z powrotem do naszego górskiego hotelu, jednak od kierowców dowiedzieliśmy się, że główna grupa jednak gdzieś ma iść i że oni (kierowcy) muszą zjechać autokarem na drugą – południową stronę Grani Fogaraskiej. Oczekiwaliśmy więc na przewodnika Darka, by zakomunikować mu gdzie chcemy iść. On bardzo dokładnie nas pokierował na niebieski szlak, którym zamierzaliśmy zejść do Cascada Bâlea.
Ruszyliśmy więc w dół w poszukiwaniu niebieskiego szlaku (niebieski pasek). Nasza droga prowadziła przez duże rumowisko skalne. Po jakimś czasie przy tej mglistej pogodzie dojrzałem niebieski kolor na dużym głazie i szeroki trakt – odnaleźliśmy naszą drogę do hotelu. 🙂
Teraz szło nam się bardzo przyjemnie do momentu, o którym tak obszernie mówił nam Darek, mianowicie do szerokiego żlebu z zaporami antylawinowymi. To był najtrudniejszy fragment szlaku ponieważ było ślisko, a spad w żlebie był konkretny. Po przejściu tej przeszkody chwilowo utraciliśmy kontakt ze szlakiem, który notabene zmienił symbol – z niebieskiego paska zrobiły się niebieskie trójkąty. Rozdzieliliśmy się jednak tzn. ja poszedłem w dół żlebu, a Asia go trawersowała i szlak odnalazł się w dole żlebu.
Po prawej stronie cały czas mieliśmy doskonały widok i słuch na Trasę Transfogaraską, która momentami się do nas zbliżała, by potem znów oddalić. Nastąpiła chwilowa poprawa pogody i zaczęło się rozpogadzać.
Przeszliśmy koło ujadających psów chroniących swojego stada owiec i znaleźliśmy się na ostatniej prostce do progu doliny. Był moment, że nawet wyszło słońce i zrobiło się od razu megaciepło. Tutaj też spotkaliśmy, jak się okazało, jedynych ludzi na szlaku. Większość pewnie woli pokonywać ten dystans samochodami, autokarami i motorami, których też było sporo na totalnie pokręconej drodze.
Gdy dochodziliśmy do słupa kolejki zlokalizowanego na progu doliny, zauważyliśmy że pod nim siedzi stadko krów. Musieliśmy przejść centralnie pomiędzy nimi, ponieważ leżały dokładnie na środku szlaku. 🙂
Byliśmy już przyzwyczajeni do chodzenia po miękkiej i równej trawce, a tu znów ostrośliskie kamieniste zejście. 🙂 Myślałem, że gorzej to będzie wyglądać, a nie było tak strasznie. Dodatkowo spoza drzew momentami wyłaniał się wysoki na ponad 60 metrów jęzor wodospadu Cascada Bâlea. Trasa przez piękny i stary las wiodła stabilną ścieżką. Było parę serpentyn, były też grzyby, których Asia nie zebrała, bo coby z nimi miała niby robić… 😉
Po połączeniu się niebieskiego szlaku z czerwonym i przejściu przez ciekawy mostek znaleźliśmy się koło hotelu górskiego Cascada Bâlea. Po drodze spotkaliśmy jeszcze Marcina i Rafała, którzy wracali od strony wodospadu, oraz Darka, który właśnie się tam wybierał. 🙂
Jak się potem okazało nasza grupa wypełniła plan dnia i zdobyła Vânătoarea lui Buteanu. Jednak jak potem patrzyliśmy na ich zdjęcia to nie mieli jakiejś wspaniałej pogody. 🙂
Tak się zakończyła nasza lipcowa przygoda z Rumunią. Nazajutrz rano mieliśmy już w planach wyjazd do kraju, więc jedynie oczy przez szyby autokaru mogły jeszcze gdzieś wędrować po tych cudownych górach i pagórkach. Podsumowując mnie się bardzo podobał pobyt w Rumunii i gdybym tylko mógł pojechałbym tam na miesiąc lub dwa by móc pozdobywać większość z tych gór, które rosną w otoczeniu Wyżyny Transylwańskiej. Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś nadarzy się do tego okazja… 🙂