Przełęcz Orłowicza
czyli jak zdobyć przełęcz i być na niej dużej niż pół minuty...
Pierwotnie podczas planowania naszych bieszczadzkich tras Połonina Wetlińska była obowiązkowym punktem na naszej liście. Jednak fakt, że pogoda podczas naszych ostatnich dni w Bieszczadach nie była już tak piękna, jak w pierwszym i drugim dniu, już samo wyjście na Przełęcz Orłowicza było wymagającym zadaniem. 🙂
Nasza przygoda z tą przełęczą zaczęła już się podczas pokonywanie rozległej polany położonej tuż nad Wetliną. Niby były jakieś ślady, ale ogólnie szlak był słabo przetarty. Na dodatek dostaliśmy jeszcze opieprz od narciarzy, że zadeptujemy ich ślady…
Po wejściu w las i minięciu budki Bieszczadzkiego Parku Narodowego szlak zmienił się w bardzo przyjazną ścieżką, która była bardzo dobrze przetarta. 🙂 Na początku spotkaliśmy na szlaku sporo narciarzy, którzy już zjeżdżali w kierunku Wetliny.
Śniegu było bardzo dużo i gdy chciało się iść za potrzebą gdzieś na bok, to zapadało się w nim niemalże po pas. 🙂 Po drodze natrafiliśmy w końcu na wiatkę gdzie mogliśmy napić się gorącej herbaty. Po chwilowym postoju ruszyliśmy dalej dosyć ostro w górę. To było wyjście ma skalisty wał, z którego było już kawałek do naszego celu.
Po minięciu ostatnich drzewek naszym oczom ukazał się bezgraniczna biel. Nie ukrywam, że po wczorajszym Jaworniku obawiałem się trochę tej trasy. Dobrze, że przed nami szło trzech turystów w rakietach, bo przetarli nam szlak na świeżo. Ale i tak było mega ciężko. Każdy krok stanowił zagadkę: czy się zapadnę po kolano czy po pachwinę? 🙂 I do tego ten lodowaty wiatr zamrażający mi ryja… oj długo nie zapomnę tej przełęczy. 🙂
Po dojściu na Przełęcz Orłowicza Asia chciała zdjęcie, więc jej zrobiłem na szybko. Potem odwróciłem się na pięcie i zacząłem uciekać z tego przeklętego miejsca. 🙂 Po drodze oczywiście zrobiłem lodołamacza, ale lada moment byłem już w bezpiecznym lasku osłaniającym mnie przez huraganowymi podmuchami z tej lodówy. Nawet nie zdążyłem się rozglądnąć na przełęczy… po prostu już nie chciałem tam być.
Zresztą poniższe zdjęcie doskonale pokazuje mój stan psychiczny po zdobyciu tej przełęczy. 🙂 Asia jest uśmiechnięta, a ja jestem zamarznięty… 🙂
W drodze powrotnej trzeba było się jakoś rozgrzać. Oto wspomniany wcześniej skalny wał, który miał temu służyć, ponieważ znów się trzeba było na niego wspinać.
Pogoda nad Wetliną również się poprawiła w porównaniu z porankiem. Po dojściu na kwaterę, która mieliśmy w Jaworynie, przez kilka chwil ogrzewałem sobie brzuch przy kaloryferze, bo był aż czerwony z zimna. 😀
I tak też skończyła się nasza bieszczadzka przygoda. 🙂