Praszywka, Przegibek i Wielka Racza
Dwa tygodnie po naszym wędrowaniu przez hale Beskidu Żywieckiego ponownie zawitaliśmy w to pasmo. Tym razem w wycieczce towarzyszył nam Marcin. Na parkingu w Rycerce Kolonii byliśmy trochę po 8:30 rano i udało nam się zająć jedno z ostatnich miejsc. 🙂
Program wycieczki był dość ambitny, bo tego dnia mieliśmy planowo przejść około 25 km. Tak w skrócie miała wyglądać nasza trasa: Rycerka Kolonia – Praszywka Wielka – Przysłop Potócki – Bendoszka Wielka – Przegibek – Kikula – Jaworzyna – Bugaj – Przełęcz Śrubita – Orzeł – Przełęcz pod Orłem – Mała Racza – Wielka Racza – Rycerka Kolonia. Trasa niby oklepana, ale zdobywanie Praszywki Wielkiej podczas pokonywania takiego kółka, to już rzecz zupełnie nowa.
Jednak, aby dostać się na drogę prowadzącą w kierunku Praszywki, musieliśmy zejść asfaltem około 3 km. Była to ta sama droga, którą przed chwilą pokonywaliśmy samochodem. Teraz wędrowaliśmy nią pieszo, dzięki czemu mogliśmy zauważyć wiele ciekawych obiektów, takich jak strusia pasącego się na wybiegu oraz bardzo ładnie udekorowany przystanek autobusowy. 🙂
Gdy nareszcie znaleźliśmy się na leśnej drodze mogliśmy odpocząć od samochodowego zgiełku, który jako jedyny przeszkadzał nam w marszu asfaltem. Leśny trakt był bardzo szeroki i początkowo bardzo przyjemnie i delikatnie nabierał wysokości. Trochę to uśpiło naszą czujność. 🙂 Po niecałym kilometrze łagodnego wznoszenia skręciliśmy na strome, wygolone z lasu zbocze, które już tak miło i łagodnie się nie wznosiło. 😉
Na domiar złego, na końcu zbocza wznosiła się ambona, do której nieuchronnie się zbliżaliśmy. Kiedy się znaleźliśmy w jej otoczeniu zrobiliśmy sobie przerwę, bo trochę zmęczyło nas takie ostre podejście. Po odpoczynku dalsza cześć drogi już nie była taka wyczerpująca, bo zbocze się nieco wypłaszczyło. Po za tym na wysokości około 950 m npm skierowaliśmy się w kierunku dużej polany, za pomocą której ostatecznie zdobyliśmy wierzchołek Praszywki Wielkiej. Nasza trasa nieco odbiegała od tej pokazywanej w aplikacji mapy.cz, ale finalnie się sprawdziła.
Na szczycie ponownie się relaksowaliśmy, ale tylko na chwilę ponieważ było już przed 11, a my mieliśmy jeszcze do przejścia szmat drogi. Zejście z Praszywki poszło szybko, bo tam się nie da wolno schodzić. Zresztą ja zawsze wyznawałem zasadę, że im szybciej schodzę, tym mniej obciążam kolana. Co prawda dostają wtedy bardziej stopy, ale sprawne, niebolące kolana są dla mnie ważniejsze.
O 11:30 byliśmy już przy bazie na Przysłopie Potóckim, a 6 minut później przecinaliśmy szeroką drogę przechodzącą przez tą przełęcz. Z tego miejsca widzieliśmy już krzyż znajdujący się na szczycie Bendoszki Wielkiej. Nie było już do niego daleko, ale trzeba było jeszcze pokonać decydujące północne zbocze góry.
Z podejścia na Bendoszkę bardzo okazale było widać Praszywkę, w tym naszą „wygoloną” leśną drogę. O 12:05 znaleźliśmy się już w miejscu, które jest podpisane, że można z niego podziwiać szczyty Małej Fatry. Faktycznie było je widać, jednak nie za wyraźnie. Jedynie co przykuwało wzrok to zaśnieżone jeszcze północne żleby małofatrzańskich szczytów.
Pół godziny później raczyliśmy się już kawką na polanie pod schroniskiem na Przegibku. Właśnie à propos polany, to pierwszy raz na niej siedzieliśmy, pomimo że byliśmy już tam z 10 razy. W ogóle nie wiedzieliśmy o jej istnieniu, na szczęście Marcin nam ją nam pokazał, bo dalej byśmy myśleli, że tam nie ma żadnej polany. 🙂
Przy schronisku siedzieliśmy około godziny, by około 13:30 ruszyć w dalszą drogę. Ta zapowiadała się dużo przyjemniej od zdobywania Praszywki i Bendoszki. Przynajmniej tak mi się wydawało. 🙂 Na początku łatwo osiągnęliśmy Przełęcz Pod Banią. Następnie idąc już ściśle granicą polsko-słowacką znaleźliśmy się na Kikuli, która była pierwszym ze szczytów granicznych, które zamierzaliśmy tego dnia zaliczyć.
Z okolic Kikuli rozpościerał się ciekawy widok na Słowację. Całkiem nieźle było widać Małą Fatrę, Magurę Orawską, Góry Kysuckie oraz Beskid Kysucki. Punkt widokowy był ciekawy, toteż konkretnie oblegany. My jeszcze tylko przez chwilę zamierzaliśmy iść szlakiem czerwonym, który trochę meandrował pomiędzy linią graniczną, a polskimi górskimi stokami. Kolejny szczyt – Jaworzyna – znajdował się już poza nim, toteż liczyliśmy na zmniejszenie natężenia turystów. Trochę się to udało, ale nie do końca, ponieważ niektórzy chyba wpadli na ten sam pomysł co my czyli żeby iść granicą, zamiast czerwoną ścieżką.
Na Jaworzynie zauważyliśmy, że tabliczka opisująca szczyt pochodzi z 1992 roku, ale i tak się nieźle trzyma. Chwilkę tam odpoczywaliśmy, więc korzystając z okazji zszedłem parę metrów na Słowację, by pomiędzy drzewami zerknąć jeszcze raz na białe Tatry.
Kolejną górą w naszej kolekcji był Bugaj – szczyt, którego nazwa mi się bardzo od zawsze podobała. Co prawda trochę mniej podobało mi się na niego podejście, ale od tej strony i tak jest łagodniej aniżeli od zachodu. Ha właśnie – zawsze myślałem, że to bardzo strome podejście, które rozpoczyna się kawałek za Przełęczą Śrubita, jest podejściem zachodnim na Bugaj. Okazuje się jednak to nieprawdą, bo pierwsza góra od strony przełęczy zwie się – Wielka Czerwenkowa. Dopiero po jej zdobyciu idzie się na szczyt Bugaja.
My również szybko się uwinęliśmy i już o 15:40 stanęliśmy na Śrubicie, co oznaczało, że przed nami pozostały tylko trzy góry: Orzeł, Mała i Wielka Racza. Dobrze, że Marcin akurat skończył ciekawą opowieść o tym, jak kiedyś przetrwał noc w masywie Pilska, bo pod Orłem nasze drogi się rozeszły. To znaczy nasze, w sensie moje i Asi z Marcinem. Bo im już nie zależało na zdobyciu Orła i postanowili go obejść za pomocą czerwonego szlaku. Ja jednak bardzo chciałem zdobyć jego wierzchołek, to też poszedłem nań.
Oczywiście zdobywanie Orła, przejście jego grzbietu i zejście na Przełęcz pod Orłem zajęły mi trochę czasu, to na przełęczy zastałem moich współtowarzyszy wygodnie siedzących na trawie. Gdy do nich dotarłem, pozbierali się i ruszyliśmy w kierunku Małej Raczy. No właśnie… kto ruszył ten ruszył… również i tego szczytu nie chciałem odpuścić i wygramoliłem się i tutaj. Asia i Marcin po raz kolejny wykorzystali szlak do szybszego przedostania się na halę. Tym razem nie musieli na mnie długo czekać, bo dobrze mi się wychodziło i nie było między nami za dużej różnicy. 🙂
Na szczycie Wielkiej Raczy, jak i przy schronisku było sporo ludzi, ale sprawnie działające okienko bez problemu wyrabiało. Mogłem się napić pysznego piwka na koniec dosyć długiej wycieczki. Tutaj też około godziny odpoczywaliśmy.
Zejście żółtym szlakiem zajęło nam około godzinki. Na parkingu zrobiło się zdecydowanie puściej, niż to było rano. Po chwili już wracaliśmy do Bielska z miłymi wspomnieniami po udanej wyprawie. 🙂
Taka odległość, to aż wstyd do Bielska jechać, lepiej wrócić truchtem ;P