Ekstremalna Rycerzowa
Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy na stacji PKP w Soli. Stamtąd ruszyliśmy czarnym szlakiem przez Łysicę do Rycerki. Łysica to taka niewysoka górka, położona w niewielkim pasmie oddzielającym Sól od Rycerek. Jednak ta mała górka stanowi nie lada wyzwanie szczególnie, gdy się wychodzi na nią od razu po wyjściu z pociągu. Wynagradza jednak swoich zdobywców okazałymi widokami, które rozpościerają się od Muńcuła po Praszywkę Wielką. Nas akurat mało nimi uraczyła… dobrze że przynajmniej było widać Rycerkę. 🙂
Podczas zejścia z Łysicy spotkaliśmy kudłatego psa, który najpierw przed nami uciekał, by potem nas obszczekać przy swojej posesji. 🙂 Po przekroczeniu mostu na rzece Rycerka czekało nas teraz około 5 km drogi asfaltowej prowadzącej w stronę przysiółka Pawliki. Początkowo wędrowaliśmy dwoma szlakami: czarnym i zielonym. Jednak po niecałym kilometrze czarny skręcał na prawo w stronę Praszywki Wielkiej, natomiast zielony pruł cały czas na południe w kierunki granicy ze Słowacją.
Przy drodze urządziliśmy sobie krótką przerwę by co nieco się posilić i odpocząć przed najbardziej wymagającym fragmentem szlaku. Gdy wkońcu ruszyliśmy to szybko nabieraliśmy wysokości co było widać poprzez zmieniający się krajobraz. Na dole tuż przy drodze panowała wiosna, a im wyżej tym było bardziej widać oznaki kończącej się zimy. Śniegu nie było za wiele, ale pomimo tego szlak robił się coraz bardziej biały.
Zalesienie w pobliżu szlaku rosło w miarę zbliżania się do schroniska na przełęczy Przegibek. Rosła też stromizna zboczy. Około 10 minut drogi od schroniska w dole widać było ciekawy stawek, który bardzo ładnie komponował się w tej zimowej aurze.
Pomimo faktu, że na zielonym szlaku nie spotkaliśmy żadnych turystów to w schronisku było ich pełno… ledwo znaleźliśmy miejsce. 🙂 Tam nieco dłużej pobyliśmy…
Po wyjściu na świeże powietrze Asia dorwała kota, ale na szczęście szybko jej zwiał. 🙂 Okolice schroniska były nieźle zalodzone, więc trzeba było trochę uważać. Widoki, jak widać na poniższym zdjęciu, były kiepskie. Nawet Bania nie było widoczna 😉
Asia zdecydowała, że spróbujemy przejść niebieskim szlakiem czyli tym który się nam gdzieś zawsze urywa pomiędzy szczytem Majowa, a Wielką Rycerzową.
Początek niebieskiej drogi był bardzo obiecujący. Szlak był ubity więc było wiadomo, że ktoś tędy chodzi. Może nie było widać jakiś wyraźnych śladów butów, ale szło się nim bardzo wygodnie. Gdy zbliżaliśmy się do newralgicznego miejsca czyli Rezerwatu Dziobaki zaczęły się pojawiać wiatrołomy. Było to dla nas dodatkowa atrakcja i niezłe ćwiczenia. 🙂
Gdy doszliśmy to ostrego skrętu szlaku w prawo i długiej prostki pod górę wiedziałem, że to ostatnie metry szlaku niebieskiego, które znam. Pomimo iż wędrowałem tutaj wiele razu z różnymi kompanami, to zawsze się to kończyło w jednakowy sposób. Po pokonaniu tego podejścia szlak był gubiony i trzeba było przebijać się do szlaku czerwonego biegnącego praktycznie ściśle granicą polsko-słowacką. Tym razem byłoby podobnie jednak jakiś ogarnięty znaker szlakowy poprawił oznaczenie niebieskiego szlaku i być może teraz da się go odnaleźć.
My jednak porzuciliśmy opcję dalszej wędrówki niebieskim ponieważ chcieliśmy przejść przez szczyt Wielkiej Rycerzowej. Dlatego rozpoczęliśmy przebijkę do czerwonego. Znaczy się… kto zaczął to zaczął, ja się do tego nie wyrywałem, bo miałem ciężki plecak. W końcu też musiałem trochę przecierać, ale szybko traciłem siły. Próbowałem nawet maszerować na czterech łapach, choć to też mało pomagało. Poczułem ogromną ulgę gdy znalazłem się wreszcie na szlaku granicznym.
Teraz czekało nas jeszcze tylko jedno większe podejście na Rycerzową (na zdjęciu). Tyle, że im bliżej tym dawało się odczuć coraz to większy wiatr. Na szczycie spędziłem około minuty. 🙂 Jednak najlepsze miało wkrótce nadejść…
Gdy tylko opuściliśmy zalesioną część szczytu i znaleźliśmy się w górnej części Hali Rycerzowej uderzył w nas bardzo mocny północny wiatr. Oprócz tego widoczność spadła do kilkudziesięciu metrów i ja idąc jako pierwszy trochę za bardzo odbiłem na lewo. Na szczęście w miarę szybko się zorientowałem, gdy nagle zobaczyłem z boku ślady, a potem i tyczki prowadzące na przełęcz pod Rycerzową. Tam poczekałem na resztę ekipy i w miarę szybko uciekaliśmy z tej zimnicy do bacówki.
Ciężko tutaj nawet napisać, jak smakował smażony ser w bacówce po takiej trasie. 🙂 Po rozpakowaniu się w pokoju poszliśmy na dół świętując imieniny Patryka. Potem dołączyli do nas chłopaki z Bielska i okolic, a zabawa była taka, że musieli nas kilkakrotnie uciszać. 🙂 Tak posiedzieliśmy do około północy.
Nazajutrz pogoda była już zdecydowanie lepsza, co widać na poniższych zdjęciach. Około godziny 11 opuściliśmy bacówkę i udaliśmy się na przełęcz, by z niej wejść na czerwony szlak, który miał nas zaprowadzić do Rajczy. Droga od przełęczy na Małą Rycerzową to bardzo mały odcinek, ale w tych warunkach i tak go było bardzo trudno pokonać. Mianowicie wiatr był jeszcze bardziej silny aniżeli wczoraj. Na szczycie tylko dzięki czujności Asi, która była skupiona i w odpowiednim miejscu skręciła na czerwony szlak, który w tym właśnie miejscu odbijał w lewo. Gdyby nie ten fakt poszliby wszyscy za mną… zielonym szlakiem… w kierunku Przełęczy Kotarz. 🙂
Na zachodnich zboczach Małej Rycerzowej wiatr już nam tak nie dokuczał i można było normalnie maszerować. Jednym z większych trudności na szlaku był fragment zejścia na Przełęcz Mlada Hora, który to był bardzo mocno zalodzony. Ku naszej radości dało się go obejść lasem, choć Monika zanim znalazła się w bezpiecznym lesie zdążyła zaliczyć glebę.
Na przełęczy za to ja miałem pietra, bo otoczyła nas na niej grupa szczekających psów… dobrze że skończyło się tylko na szczekaniu. 🙂
Gdy trawersowaliśmy tak wschodnie zbocza Mladej Hory naszym oczom ukazał się wyniosły szczyt Muńcuła, który górował nad okolicą. Pierwotnie to przez niego mieliśmy wracać, ale ta pogoda, a w szczególności ten wiatr skutecznie nam ten pomysł wybiła z głowy.
Wędrując tym grzbietem nieco dalej pokazał się bardzo okazały widok na Praszywki i Bendoszkę Wielką. Pierwotnie również i nimi mieliśmy wędrować idąc na Przegibek, ale teraz wiemy że dobrze zrobiliśmy, że tamtędy nie szliśmy. 🙂 Po drodze minęli nas chłopaki, z którymi ostatniej nocy siedzieliśmy w kominkowej sali. Nie wiem jak to się stało, ze znaleźli się za nami, skoro wcześniej wyszli z bacówki, ale nie ważne…
Gdy doszliśmy do Hutyrowa i ukazał się nam znany maszt wiedzieliśmy, że już niedaleko cywilizacja i ciepły pociąg. 🙂 Z racji tego że mieliśmy jeszcze nieco czasu to poszliśmy na kawę i ciasto do kawiarni w Rajczy.
Gdy w końcu przyjechał upragniony pociąg, wygodnie się rozsiedliśmy w fotelach radośnie spoglądając na okoliczne szczyty, które udało nam się pokonać podczas tego weekendu. 🙂