MSB: Rabka-Zdrój – Kasina Wielka
Pomysł przejścia Małego Szlaku Beskidzkiego (MSB) zrodził się w głowie Asi, parę tygodni po tym jak ja złapałem mega fazę na Główny Szlak Beskidzki (GSB). Ogólnie to wyszło trochę przypadkowo, bo nie wiedzieliśmy jak potoczy się historia z obostrzeniami spowodowanymi zaistniałą pandemią i czy władze otworzą granicę ze Słowacją. Jeśli by otworzyli, to mieliśmy pojechać na 2 tygodnie w Tatry, a gdyby tak się nie stało, no to mieliśmy spróbować swoich sił na przejściu dwóch pasm (Bieszczady, Beskid Niski) na GSB. Ostatecznie jednak granica została otwarta, a my mogliśmy się sprawdzić na dużo krótszym dystansie. 🙂
Strategia przejścia Małego Szlaku Beskidzkiego
Dla nas Mały Szlak Beskidzki zaczynał się na Luboniu Wielkim, a kończył w bielsko-bialskiej dzielnicy Straconka, jednak można go przejść również w odwrotnym kierunku. Szlak jest oznakowany kolorem czerwonym a jego długość liczy 137 km. W naszym przypadku do tej odległości musieliśmy doliczyć jeszcze z około 7 km (z Rabki) na dojście na szczyt Lubonia. Pierwszy raz mieliśmy zmierzyć się z trasą o takiej długości. Postanowiliśmy ją podzielić na 5 dni, tak by średnio wyszło około 30 km marszu na każdy dzień. Zaklepaliśmy również sobie noclegi na trasie i wówczas okazało się, że poszczególne etapy wędrówki nie są równe. 🙂 Na szczęście były one na tyle wymieszane, że zwykle występowały w kolejności: etap krótszy – etap dłuższy – etap krótszy. To spowodowało, że po dłuższych i męczących odcinkach, mogliśmy następnego dnia sobie odpocząć.
Luboń Wielki czyli bardzo męczący początek Małego Szlaku Beskidzkiego
Swoją podróż rozpoczęliśmy na dworcu PKP w Bielsku-Białej wsiadając do pociągu „Ornak” jadącego do Zakopanego. Po przyjemnej, ale nieco długiej jeździe dojechaliśmy w końcu do stacji „Rabka-Zdrój”, na której rozpoczynaliśmy swoją przygodę z MSB. Rabka-Zdrój jest położona na wysokości około 500 m n.p.m. a początek naszej wędrówki znajdował się na Luboniu Wielkim czyli na szczycie o wysokości 1022 m n.p.m. Z prostego rachunku wychodzi więc, że już na początku trzeba pokonać ponad 500 m różnicy wysokości. Dlatego według nas szlak ten powinien rozpoczynać się z takiego miejsca jak np. dworzec kolejowy w Rabce. Ale nie uprzedzając faktów…
Pierwsze minuty w Rabce upłynęły nam na poszukiwaniu miejsca, gdzie można się napić kawy. Ostatecznie wygrała położona w pobliżu dworca PKP stacja benzynowa BP. 🙂
Kawa zrobiła swoje, ale i tak początek wędrówki był dla mnie dosyć ciężki. Było już dosyć późno, bo około 10:30, słońce więc dawało się już konkretnie we znaki, a do tego miałem strasznie ciężki plecak. Jednak na narzekanie na niego będzie jeszcze czas, szczególnie podczas zdobywania Lubonia Wielkiego.
Z początku trasa wiodła wzdłuż torów kolejowych w kierunku widocznego z tych okolic – Lubonia Wielkiego. Dopiero po koło 15 minutach znaleźliśmy się na właściwym szlaku prowadzącym nas na start tego czwartego pod względem długości szlaku położonego w polskich Karpatach.
Gdy tylko pokonaliśmy most na Rabie i przeszliśmy na jej północny brzeg znaleźliśmy się bardzo blisko drogi krajowej nr 28. Musieliśmy jeszcze tylko przejść około kilometrowy odcinek brzegowy, który był nieco wilgotny i pełny ślimaków winniczków. Udało nam się żadnego nie rozdeptać. 🙂
Wzdłuż krajówki szliśmy na szczęście tylko kawałek (był tam wygodny chodnik), więc nie zdążyliśmy za bardzo nawdychać się spalin. Wkrótce szlak odbił mocno w lewo i zaczął początkowo niemrawo podążać w kierunku Lubonia. Lekko podmoknięte łąki stanowiły pierwszy etap wędrówki na ten szczyt. Po około 15 minutach łąkowania znaleźliśmy się w lesie, w którym szlak zaczął mocniej nabierać wysokości.
Najlepszy był moment, kiedy dotarliśmy do skrótu, za pomocą którego mieliśmy skrócić sobie drogę. Skrót był bardzo ładny i bardzo… stromy – to tutaj najbardziej narzekałem na ciężki plecak. Zauważyłem, że często ludzie którzy planują takie długodystansowe trasy chwalą się lekko naładowanym plecakiem. Ja nie wiem, jak oni to robią, ale ja tak nigdy nie umiałem – mój plecak zawsze musi ważyć swoje i ten też tak ważył – ponad 15 kg.
Około 12:10 zdobyliśmy szczyt Lubonia Wielkiego i mogliśmy wreszcie oficjalnie rozpocząć nasz MSB. Ja co prawda miałem już dosyć chodzenia z tym ciężarem, ale pokrzepiłem się soczystym jabłkiem i mogłem ruszać w dalszą drogę. Inna sprawa, że na górze było bardzo tłoczno i gwarno czyli tak jak najbardziej nie lubimy. 🙂
Zejście na Przełęcz Glisne i dalej do Mszany Dolnej
Zejście z Lubonia było równie ekscytujące co wyjście na niego. Stromo, ślisko i mijanki z turystami pragnącymi zdobyć górę z drugiej strony. Około 40 minut trwała nasza zejściowa batalia, która zakończyła się szczęśliwie na Przełęczy Glisne.
Tam już trafiliśmy na asfaltową drogę, która łączy Tenczyn z Mszaną Dolną. Podążaliśmy nią około kilometra czyli mniej więcej do centrum miejscowości Glisne. Następnie czekało nas obejście od południa Okrągłej (626 m n.p.m.), które na początku przebiegało asfaltem, przechodząc potem w trawiaste ścieżki pomiędzy polami. W pewnym momencie nawet chwilowo poszliśmy w złą stronę, ale Asia szybko wychwyciła zejście ze szlaku. 🙂
Po kilkunastu minutach dotarliśmy do miejsca, które nazywa się „Złote Wierchy”. Wygląda to na paśnik, jednak gdy nie ma w nim siana, można ten obiekt potraktować jak niewielką wiatkę turystyczną.
Po około 15 minutach dotarliśmy do pierwszych zabudowań przy ulicy Zarabie w Mszanie Dolnej. W ten okolicy płynął wartki, górski potok w którym zanurzyłem sobie swoje rozgrzane kolana. Chwilę potem dotarliśmy znów do znanej nam krajówki (DK28) i podążając wzdłuż ulic Zakopiańskiej i Maksymiliama Marii Kolbego znaleźliśmy się w centrum miasta. Mieliśmy jeszcze szczęście ujrzeć pociąg retro, który wjeżdżał akurat na stację kolejową w Mszanie Dolnej. 🙂
W centrum miasta kupiliśmy sobie lody, które smakowały wybornie w tę bardzo słoneczną i gorącą sobotę. Następnie udaliśmy się do Biedronki na zakupy, gdyż wiedzieliśmy, że wieczorem w Kasinie Wielkiej sklepy mogą być już nieczynne.
Popołudniowa walka z Lubogoszczem
Teraz czekała nas najbardziej ciężka część wędrówki, bo musieliśmy przejść do Kasiny Wielkiej przez Lubogoszcz. Mniej więcej wiedzieliśmy co nas będzie czekać na podejściu, ponieważ w zeszłym roku używaliśmy tego czerwonego szlaku do zejścia z tej właśnie góry.
Rozpoczęliśmy więc dobrze znane podejście, które najpierw biegło niecałe 1,5 km wzdłuż Mszanki, by potem ostro odbić w prawo. Około 40 minut trwało maszerowanie w pełnym słońcu, zanim ponownie znaleźliśmy się w lesie.
Kolejnym etapem podróży było dotarcie do węzła szlakowego ze szlakiem czarnym. Od wejścia do lasu zajęło nam to około 70 minut. Ciężki plecak coraz bardziej dawał mi popalić, więc często musiałem go ściągać z pleców, by te mogły nieco odpocząć. Na szczęście byliśmy już blisko celu, który po kolejnych 20 minutach został przez nas osiągnięty.
Na szczycie co prawda liczyliśmy na chwilę spokoju, ale się przeliczyliśmy, bo tam młodzi ludzie grali w jakąś głośną grę w karty:-). Usiedliśmy więc w większej odległości od nich na ławkach, którymi licznie usłany jest wierzchołek tej góry i zajadaliśmy się jabłkami.
Ostre zejście do Kasiny Wielkiej
Przebywaliśmy tam około pół godziny, które bardzo szybko upłynęło i trzeba było ruszać w dalszą drogę do Kasiny Wielkiej. Nie przypuszczaliśmy, że wschodnie zbocze Lubogoszcza jest takie strome. Nigdy wcześniej nie mieliśmy przyjemności się z nim mierzyć. Byliśmy tam pierwszy raz i od razu pokonywaliśmy go w gorszej konfiguracji – bo wg mnie lepiej jest wychodzić niż schodzić, po czymś tak spadzistym i śliskim. 🙂
Dopiero po około kilometrze stok góry się nieco wyrównał i nasze kolana mogły trochę odpocząć. 45 minut schodziliśmy wschodnim zboczem Lubogoszcza, kiedy w końcu dotarliśmy do drogi prowadzącej do centrum Kasiny Wielkiej. Ruszyliśmy więc poboczem wzdłuż niej. Do przejścia mieliśmy trochę ponad kilometr, ale szło się tam dobrze, bo nie było zbyt dużego ruchu, a i pobocze drogi było dosyć szerokie.
Na pierwszym skrzyżowaniu musieliśmy opuścić naszą drogę i odbić w prawo w stronę dzielnicy „Koty”. To tam mieliśmy zarezerwowany nocleg w miejscu, które się nazywało „Noclegi u Michała”. 🙂 Po dojściu na miejsce miła Pani oprowadziła nas po obiekcie, który znajdował się dokładnie przy naszym szlaku. Pokój mieliśmy przyjemny, łóżka duże, w sam raz by zregenerować siły przed kolejnym dniem zmagań z Małym Szlakiem Beskidzkim. 🙂