Lubogoszcz z Mszany Dolnej

Beskid Wyspowy to jedno z tych pasm górskich, do których niestety bardzo rzadko zaglądamy. Wynika to z faktu, że góry te nie są tak blisko położone jak choćby Beskid Śląski, Mały czy Żywiecki. Są one mniej więcej w takiej odległości jak Tatry, a gdy przychodzi nam wybierać pomiędzy tymi dwoma pasmami górskimi, to zwykle wybieramy te drugie. Jednak w tym roku, z racji bardzo powolnego ustępowania śniegu z tatrzańskich szczytów, Beskid Wyspowy, jak i wszystko na wschód od Raby jest dla nas bardzo atrakcyjne.
W sobotę 11 maja wyruszyliśmy więc do Mszany Dolnej, by w niej wdrapać się na górujący nad nią od północnej strony – Lubogoszcz. Wycieczka była zaplanowana jako lekki trekking, ponieważ trasa nie była ani długa, ani zbytnio wymagająca. Po wcześniejszym parkingowym rozeznaniu, zaparkowaliśmy na dużym parkingu koło cmentarza w centrum Mszany Dolnej. Stamtąd mieliśmy bardzo blisko do zielonego szlaku prowadzącego bezpośrednio na szczyt Lubogoszczy. Wyruszyliśmy na szlak dopiero około 10:30, bo ogólnie to strasznie długo zajęła nam jazda tutaj z Bielska. Pomimo, że jechaliśmy możliwie najkrótszą trasą (Przegibek – Oczków – Sucha Beskidzka – Skomielna Biała), to jakoś jechało się nam wyjątkowo wolno. Na trasie panował dosyć spory ruch, pewnie większość kierowała się już w Tatry. 🙂


Szlak w początkowej fazie prowadził wygodną drogą asfaltową, pośród domów całorocznych i letniskowych. Przy drodze spotkaliśmy dużo zwierząt – było sporo krów, owiec, a na chodniku beztrosko wygrzewały się winniczki. 🙂 Przez ponad 2 kilometry wędrowaliśmy po zabudowanych terenach Mszany. Gdy w końcu weszliśmy do lasu to chwilę potem znaleźliśmy się na dużym placu, z którego rozchodziły się przeróżne drogi. Na szczęście od razu trafiliśmy na tę właściwą. 🙂


Od samego początku szlak prowadził konkretnie pod górę, więc można było się trochę zmachać. Dwójka turystów-biegaczy wyprzedziła nas już na początku ostrego podejścia i chwilę potem straciliśmy ich z oczu. Gdy nabraliśmy trochę wysokości i szlak zakręcił ostro w prawo znaleźliśmy się w płytkim wąwozie. Po obu jego stronach znajdowały się tabliczki informujące o zakazie wstępu z powodu „wyłączonego drzewostanu nasiennego”. Okazuje się, że tutejsze lasy są bardzo cenne i nasiona drzew gromadzone są w banku nasion.

Po wyjściu z gęstego lasu, pomiędzy drzewami ukazała się nam Mogielica ze swoją wieżą. Nieco bliżej doskonale prezentowała się Śnieżnica, a jeszcze lepiej – Ćwilin. Pominięciu kolejnego ostrego zakrętu – tym razem w lewo – szlak się nieco wypłaszczył i nie trzeba było już wkładać tyle sił w wędrówkę co wcześniej. 🙂


Blisko grzbietu Lubogoszczy pomiędzy drzewami widoczne były również mocno jeszcze ośnieżone szczyty Tatr. Stamtąd jak się potem okazało, mieliśmy tylko 10 minut do głównego wierzchołka Lubogoszczy.

Szczyt Lubogoszczy jest zalesiony więc ciężko z niego o dobre widoki. Znajduje się tam niewielki placyk na którym stoi metalowy krzyż, jest ołtarz i parę ławek – widać, że chyba odprawiane są tutaj jakieś msze. Aby ze szczytu mieć lepsze widoki trzeba nieco przemieścić się szlakiem czerwonym w stronę Kasiny Wielkiej, bo na stromym, wschodnim zboczu okołoszczytowy las nie jest taki intensywny.

Na szczycie spędziliśmy pół godziny, następnie ruszyliśmy na zachód za zielonymi znakami szlakowymi w stronę Lubogoszcza Zachodniego. Ten drugi wg mapy jest tylko o 16 metrów niższy od Lubogoszczy. Idąc grzbietem Lubogoszczy mijaliśmy mnóstwo zawilców. Po około 30 minutach znaleźliśmy się na skrzyżowaniu szlaków – to właśnie w tym miejscu od zielonego odchodził szlak czarny w stronę Szczebla. My jednak wytrwale podążaliśmy zielonym traktem, który w przeważającej części prowadził szeroką i wygodną drogą. Były momenty, że trzeba było dokładnie sprawdzać gdzie prowadzi, ale udało nam się nie zgubić. 🙂

Wkrótce doszliśmy do rozległych polan, które się już ciągnęły praktycznie do koryta Mszanki. Na polanach było sporo wody, więc wykorzystywaliśmy ją do czyszczenia naszych górskich butów.


Gdy byliśmy już dużo niżej bardzo ładnie wyglądał szczyt Szczebla i Lubonia Wielkiego. Pierwotnie nawet zastanawialiśmy się czy nie próbować zrobić kółeczka z ich udziałem, ale stwierdziliśmy, że byłoby stanowczo za duże. 🙂
Po końcowym zejściu błotnistym wąwozem, do mycia butów Asia wykorzystywała wszelkie strumyczki. W końcu dotarliśmy do ulicy Spadochroniarzy i kierowaliśmy się nią w stronę centrum. Na jednej z posesji była bardzo ładna kózka, której zrobiłem fotograficzną sesję.






Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze w Naprawie, bo kapitalnie stamtąd było widać Tatry.

Wycieczka pomimo, iż nie była bardzo wymagająca ze względu na dystans i różnice wysokości bardzo mi się podobała, ze względu na ciekawe widoki i wyjątkową ciszę na szlaku. 🙂
Ta Lubogoszcz, więc np.krzyż na szczycie Lubogoszczy a nie Lubogoszcza, pod Lubogoszczą itd…
dzięki za te uwagi, już poprawione.