Ropica i Jaworowe
W pewien piękny majowy poranek udaliśmy się do naszych czeskich sąsiadów by pochodzić trochę po ich urokliwych górach Beskidu Śląsko-Morawskiego. Wybór padł na nieodległe Pasmo Ropicy, gdzie głównym celem była sama Ropica oraz Jaworowe szczyty (Jaworowy i Mały Jaworowy).
Dawno już nie chodziliśmy po Beskidzie Śląsko-Morawskim i trzeba było trochę nadrobić zaległości. A góry te położone są tak blisko Bielska, że dojazd tam zajmuje około godziny. Można z powodzeniem do tego wykorzystać drogę ekspresową S52, by przynajmniej dojechać do Cieszyna. Następnie można przejechać przez Czeski Cieszyn, Ropice, Smilovice i już jest się na miejscu w Rzece (cz. Řeka) – przynajmniej tak wyglądała nasza samochodowa trasa. Auto można zaparkować na niewielkim parkingu koło urzędu gminy lub wzdłuż drogi. Nam się udało do tego wykorzystać ten mały parking.
Po zjedzeniu lekkiego posiłku około godziny 9 wyruszyliśmy żółtym szlakiem w kierunku Przełęczy pod Ropiczką (cz. Pod Ropičkou – sedlo). Ten ponad 2-kilometrowy odcinek szlaku pokonaliśmy w nieco ponad 30 minut. Po drodze spotkaliśmy soczyście zielone kolory majowego lasu oraz widoki na skąpaną w słońcu Dolinę Ropiczanki.
Następnie przez 1,5 km wędrowaliśmy zielonym szlakiem w stronę chaty Ropiczka. W jej kierunku oprócz tradycyjnego szlaku prowadziła również asfaltowa droga dojazdowa do obiektu i to ona bardziej nam odpowiadała. Będąc na miejscu zdobyliśmy jeszcze wierzchołek Ropiczki, który znajduję się około 150 metrów od węzła szlakowego.
Od tego momentu dalszą wycieczkę kontynuowaliśmy czerwonym szlakiem, kierując się w stronę Przysłopu (cz. Příslop). Droga w stronę tego szczytu prowadziła tylko trochę pod górę, ale za to w pięknych okolicznościach przyrodniczych. Las przez który szliśmy usłany był niekończącą się ilością krzaków borowin – rzadko coś takiego występuje w górskich lasach. Przysłop padł 10 minut po Ropiczce, ale by zdobyć jego wierzchołek musieliśmy nieco odbić ze szlaku, bo ten go omijał od zachodu.
Potem sprawy potoczyły się znacznie szybciej, bo po rychłym zejściu z Przysłopa trafiliśmy na węzeł szlakowy Pod Wielkim Lipowym (cz. Pod Velkým Lipovým), z którego uderzyliśmy na szczyt Wielkiego Lipowego. Było trochę pod górę (ok. 140 metrów), ale to i tak nie miało większego znaczenia jeśli chodzi o nasze spowolnienie i około godziny 10:30 znaleźliśmy się na jego wierzchołku.
Do pierwszego celu pozostał nam niecały kilometr, podczas którego musieliśmy pokonać około 100 metrów przewyższenia. O 10:50 zdobyliśmy Ropice, na wierzchołku której znajdowała się duża tabliczka z nazwą szczytu i wysokością oraz drewniana rzeźba Peruna. Postać pogańskiego boga Słowian to symbol zgody i wzajemnej tolerancji pomiędzy Czechami, Polakami i Słowakami. Perun w prawej dłoni dzierży grom, który niestety już się trochę połamał i rozpadł, dlatego nie do końca można się połapać co to jest.
Na szczycie zrobiliśmy długo oczekiwaną przerwę, którą spędziliśmy praktycznie sami. Początkowo była tam dwójka czeskim turystów, ale od początku było widać, że są już w fazie zbierania w dalszą drogę. Ogólnie to w górach Beskidu Śląsko-Morawskiego nie ma tak wielu turystów, jak w chociażby sąsiadującym z nim Beskidzie Śląskim. To na pewno dobry powód, by częściej tutaj przyjeżdżać.
20 minut przerwy pozwoliło na napełnienie brzuchów i tym samym uzupełnienie energii przez kolejnymi mniejszymi celami, którymi były kolejno Szyndzielnia (cz. Šindelná), Wielki Jaworowy (cz. Javorový) i Mały Jaworowy (cz. Malý Javorový).
Zejście z Ropicy czerwonym szlakiem w kierunku Szyndzielni nie jest za ciekawie rozwiązane, bo poprowadzone jest wschodnim zboczem tego szczytu zamiast głównym grzbietem. Dokładnie to należy zejść na wschód do węzła szlakowego Ropice, by następnie niebieskim szlakiem dotrzeć na Przełęcz pod Szyndzielnią (cz. Šindelná – sedlo). My wykorzystaliśmy grzbiet Ropicy do przejścia na tą przełęcz. Prowadziła tam szeroka droga, która pewnie często jest używana przez turystów.
Przy siodle była niewielka łąka przy której znajdowała się wygodna wiatka turystyczna. My jednak z niej nie korzystaliśmy, bo chwilę wcześniej siedzieliśmy na Ropicy. Łąka prezentowała się bardzo wiosennie, jak wszystko tego dnia, bo to był przepiękny majowy dzień.
Od Przełęczy pod Szyndzielnią w pół godziny dotarliśmy do Wielkiego Jaworowego po drodze mijając skrzyżowanie szlaków Pod Javorovým. Ten węzeł szlakowy stanowy niezłą alternatywę, gdyby chciało się skrócić tą wycieczkę i ominąć obydwa szczyty Jaworowe. Umożliwia on dotarcie za pomocą żółtego szlaku do węzła Gutské sedlo, z którego jest już dużo bliżej do Rzeki.
Choć naszym głównym celem była Ropica, to jednak chcieliśmy odwiedzić jeszcze pobliskie szczyty Jaworowe, więc nie zależało nam na skracaniu tej wycieczki. Dotarliśmy więc na szczyt tego wyższego Jaworowego i spotkaliśmy tam dużo (jak na te góry) turystów. Rozłożeni byli na niewielkie polance, którą wyścielony jest szczyt tej góry. Był tam również ciekawy blok z kamienia, na której znajdowała się nazwa szczytu i wysokość. Kawałek za nią ciągnął się niższy, kamienny murek ułożony z niższych bloków na których widniały nazwy innych szczytów zarówno Beskidu Śląsko-Morawskiego, jak i Śląskiego (Czantoria, Stożek). Murek stanowił również atrakcję dla dzieci, które wędrowały po nim z jednej strony na drugą. 🙂
Na odcinku od Jaworowego do Małego Jaworowego pojawiło się więcej turystów. Było to prawdopodobnie spowodowane faktem bliskiego położenia kolejki od wierzchołka niższego z Jaworowych. Mały Jaworowy udało nam się zdobyć o godzinie 12:30, ale muszę przyznać że szczyt ten jest najbardziej urzekający ze względu na obszerne widoki które oferuje.
O ile na szczycie Jaworowego było dużo turystów to tutaj było ich mnóstwo i większość z nich wychodziło od strony wyciągu – czyli potwierdziło się to co przypuszczałem. Pół godziny posiedzieliśmy na ławeczce w pobliżu schroniska, by coś przekąsić i wypić zasłużonego warkowego radlera. Potem przeszliśmy jeszcze na zachodnią stronę szczytu, gdzie startowali paralotniarze, którzy również licznie stawili się tego dnia na wierzchołku Małego Jaworowego.
W końcu wyruszyliśmy w drogę powrotną, ale żeby nie przechodzić znów koło schroniska Asia na szybko wymyśliła obejście przez „pas startowy” paralotniarzy. Z tej ścieżki ciekawie prezentował się Wielki Jaworowy i jego trawers, który w ciągu najbliższych minut mieliśmy pokonywać. Najtrudniejszą etapem na tej ścieżce był moment przejścia pomiędzy startującymi paralotniarzami. 🙂
W końcu trafiliśmy na początek trawersu, którym prowadził zielony szlak. Dzięki czeskim kilometrowym oznaczeniom odległości wiedzieliśmy, że do Rzeki pozostało nam 6,5 km. Początkowo o mało nie pobłądziliśmy kiedy na pięknej ścieżce nagle zaczęły pojawiać się powalone drzewa i szlak na moment zniknął nam z oczu. Szybko go odnaleźliśmy i teraz prowadził już taką „autostradą”, że zgubienie go było niemożliwe.
Wkrótce dotarliśmy do rezerwatu „Gutské peklo”, w którym znajdowały się piękne i strome żleby – dobrze, że nie musieliśmy nimi schodzić. Trawers Jaworowego pokonaliśmy w pół godziny i o godzinie 14 zameldowaliśmy się skrzyżowaniu szlaków „Gutské sedlo”.
40 minut zajęło nam zejście do parkingu, na którym czekało na nas rozgrzane do czerwoności auto. Po drodze widzieliśmy szczyty po którym wędrowaliśmy parę godzin wcześniej. Dokładnie o 15 wyjechaliśmy w drogę powrotną do Bielska, którą przejechaliśmy trochę inaczej niż rano, bo przez Střítež i Vělopolí.