Hala Radziechowska
czyli walka z głębokim śniegiem i z własną psychiką
Początkiem lutego, w środku zimy, postanowiliśmy odwiedzić znane rejony Beskidu Śląskiego, którymi były okolice Hali Radziechowskiej. O dziwo plan wycieczki wymyśliłem ja, co było wyjątkiem od reguły, ponieważ 99% naszych tras wymyśla zwykle Asia.
Plan zakładał przyjazd pociągiem do Węgierskiej Górki, następnie za pomocą szlaku czerwonego (GSB) poprzez Glinne dotarcie do celu tj do Hali Radziechowskiej. Powrót miał natomiast odbyć się niebieskim szlakiem prowadzącym do Radziechowów, z których również zamierzaliśmy wrócić do Bielska pociągiem. Tak więc wycieczkę nie można było zaliczyć do długich, pełnodniowych wypraw, a jedynie na około 19 kilometrową przechadzkę. Przy czym prawie 5 km to był spacer przez wieś Radziechowy, a 1,5 km mieliśmy wędrować chodnikami przez Węgierską Górkę – czyli wychodziło tylko 12,5 km akcji górskiej.
Nie była to nasza pierwsza wycieczka tej zimy, ponieważ początkiem stycznia byliśmy tydzień po tygodniu na Muńcule oraz na Praszywce i Bendoszce Wielkiej. Z tym, że to było w styczniu, a teraz był luty, a w górach przez 3 tygodnie szczególnie w zimie może się dużo zmienić.
Z racji faktu, że mieliśmy tego dnia umiarkowanie pochodzić po górach, to pojechaliśmy tam drugim pociągiem, który był w Węgierskiej Górce około godz. 10:45. Ogólnie to już na początku zdziwiła nas ilość śniegu jaką zastaliśmy w tej miejscowości, bo w Bielsku nie było go wcale.
No ale nic, nam śnieg niestraszny, więc ruszyliśmy od razu w kierunku ronda i dalej skrótem koło hali sportowej w stronę Soły, przy której weszliśmy na nasz czerwony szlak. Po przejściu kładką rzeki zaczęła się większa kiepka, ale szło nam się idealnie, po bardzo przyjemnym wydeptanym śnieżnym śladzie. Po chwili mogliśmy ocenić postęp prac przy budowie słynnego „Obejścia Węgierskiej Górki” na drodze ekspresowej S1.
Około 11:30 po okrążeniu Chupek na stałe porzuciliśmy cywilizację i zagłębiliśmy się w las. Ślady na śniegu się już nieco zwęziły, ale ciągle były wyraźne, więc można było po nich śmiało i sprawnie kroczyć. W pewnym momencie wyszło nawet słońce, więc zrobiło się bardzo przyjemnie.
Po wielu zakosach i zakrętach o 12:10 dotarliśmy do ostrego zakrętu w lewo, koło którego znajduje się ciekawy punkt widokowy. Kilka lat temu kiedy w zimie również próbowaliśmy zdobyć Halę Radziechowską, dotarliśmy najdalej właśnie do tego miejsca. Teraz też zrobiliśmy tam dłuższą przerwę, bo przyjemnie się tu siedziało i odpoczywało.
Dopiero po 40 minutach ruszyliśmy w dalszą drogę. Idąc pod górę, zbliżając się do szczytu Glinne patrząc na coraz mniej wyraźne ślady na śniegu, zacząłem się zastanawiać czy zaraz się one nie skończą.
O 13:15 znaleźliśmy się w kopule szczytowej Glinnego, z której roztacza się rozległy widok bardziej na Beskid Żywiecki, aniżeli Śląski. Pogoda już nie była taka dobra, jak podczas naszej dłuższej posiadówy – słońce zniknęło pod grubą warstwą chmur. Ale to nie był koniec kiepskich wiadomości – kawałek dalej na wierzchołku góry spotykamy naszego przecieracza. Kolega jest wykończony i mówi nam, że już nie chce iść dalej. Zachęcamy go informując, że idziemy na Halę Radziechowską i że teraz nasza kolej na przecieranie szlaku. Ale on się nie decyduje i chyba wraca po swoich śladach do Węgierskiej Górki. Piszę „chyba” bo przez chwilę mieliśmy wrażenie jakby szedł w naszym kierunku, ale później już go nie spotkaliśmy.
My ruszamy w stronę bliskiej, doskonale widocznej Hali Radziechowskiej. Odległość ze szczytu Glinnego do szałasu na hali to niecałe 1,7 km czyli bardzo blisko. Jednak z racji, że teraz to ja muszę przecierać szlak to nie idę zbyt szybko. Idę pierwszy do momentu końca zejścia z Glinnego, potem przy podejściu na Cebulę zmienia mnie Asia i to ona doprowadza nas do szałasu. Osiągamy go dopiero około 14:10 czyli praktycznie godzinę po zdobyciu Glinnego. Robimy 20-minutowy postój by się czymś posilić i rozgrzać herbatą. Szałas jest praktycznie z dwóch stron otwarty i ciężko się tam schować przed wiatrem, który akurat niedawno się wzmógł.
O 14:30 ruszamy w dół hali do skrzyżowania szlaku czerwonego z niebieskim. Ten drugi ma nam posłużyć do zejścia do Radziechowów. Wg tabliczek czas zejścia wyliczony jest na 1:45 h. Jednak gdy weszliśmy na tą ścieżkę to stwierdziliśmy, że ciężko będzie w takich warunkach go osiągnąć.
Widać, że jakiś czas temu ktoś przejechał tędy na nartach, ale narty za bardzo nie ubijają śniegu. Jak ja staje na narciarski ślad to się zapadam praktycznie po kolana, więc niewiele mi on daje. Od czasu do czasu śnieg mnie utrzymuje, ale taki stan występuje niezmiernie rzadko. Na początku próbowałem prowadzić, ale to było bardzo trudne. Krok po kroku sięgam dna i się mega zapadam. W końcu zastępuje mnie Asia, która ma trochę mniejszy wskaźnik zapadania, ale i ona się mocno zmaga ze świeżo nasypanym śniegiem.
Na domiar złego zaczyna sypać, więc zamiast go ubywać, to go jeszcze przybywa. Idziemy w ślimaczym tempie, po 16 minutach kiedy się odwróciłem w stronę Hali Radziechowskiej to dalej żegnał mnie widok biwakowego szałasu. Kiepskie tempo może załamać psychicznie, ale przecież my sobie damy radę… przynajmniej tak staram się myśleć 🙂
Niebieski szlak prowadzący z Hali Radziechowskiej w kierunku Matyski i Radziechowów charakteryzuje się tym, że poprowadzony jest on na bardzo podobnej wysokości. Na dystansie około 3 kilometrów różnica wysokości wynosi niecałe 200 metrów. Przy dobrych warunkach maszerowanie nim jest wręcz rekreacyjne, tyle że akurat tego dnia na tej trasie walczymy o przetrwanie.
Z racji ciągle podobnej wysokości nie ma co liczyć, że poziom śniegu się nagle zmniejszy – powoli zdajemy sobie sprawę, że czeka nas ostra walka na dużym dystansie zanim nasza sytuacja zacznie się poprawiać. Dodatkowo pod szczytem Jaworzynki jest miejsce, w którym szlak prowadzi niewielkim wąwozem, które teraz przypomina wielki i głęboki zbiornik śniegu. Próbujemy go sforsować brzegami, ale tam również nie ma łatwo, więc w końcu przebijamy się na wprost, ale tam miejscami śniegu jest po pas. Zmęczona Asia prosi mnie o pomoc, a ja niewiele mogę zrobić, bo torowanie w moim wykonaniu jest jeszcze wolniejsze od torowania zmęczonej Asi.
W końcu jakoś pokonujemy tą przeszkodę, ale warunki na szlaku wcale nie ulegają jakiejś znaczącej poprawie. Na szczęście w okolicach godziny 16 docieramy do świeżych śladów prowadzących od strony Radziechowów. Prawdopodobnie jakiś śmiałek próbował tego dnia dostać się na halę niebieskim szlakiem, ale zrezygnował. To nas (i zapewne jego) uratowało i wstąpiły w nas nowe siły – co prawda po chwili musiałem na chwilę stanąć, by uzupełnić niedobory cukru, ale po tych radziechowskich śladach szło się już dużo przyjemniej.
Nad naszymi głowami rozpętała się prawdziwa śnieżyca, ale na nas to już nie robiło wrażenia, bo wiedzieliśmy że już jesteśmy blisko, ponieważ szlak zaczął mocniej opadać. Tuż po godz. 17 mogliśmy już szczęśliwie podziwiać Matyskę górującą nad Radziechowami. Teraz czekało nas spokojne wędrowanie pomiędzy radziechowskimi zabudowaniami, by o 18:30 wsiąść do pociągu i odjechać do Bielska.
Morał z tej wycieczki jest następujący: Trzeba baczniej obserwować prognozy pogody i poszukiwać aktualnych informacji na temat świeżych opadów śniegu. Bo to, że 3 tygodnie temu w Beskidzie Żywieckim na szlakach szło się jak po stole, wcale nie znaczy, że aktualnie będzie tak samo w Beskidzie Śląskim. Po tej wycieczce stwierdziłem, że już żadnej nie będę planował, bo jak widać niosą one spore zagrożenia. 🙂