MSB: Marcówka – Leskowiec
Noc minęła nam spokojnie, chociaż tym razem to ja się kilka razy budziłem, a Asia spała „jak suseł”. Rano mogliśmy trochę dłużej poleniuchować, bo przedostatni etap MSB zapowiadał się na krótki i przyjemny. Jego długość oscylowała w granicach 24 km czyli porównując do poprzedniego dnia – była o około 10 km krótsza. Dlatego dopiero po 8 opuściliśmy nasz apartament i udaliśmy się z powrotem asfaltem a następnie leśną drogą pod wierzchołek góry Chełm.
Zejście do Zembrzyc
O 8:30 byliśmy już na czerwonym szlaku i rozpoczęliśmy marsz w kierunku Zembrzyc. Gdy natrafiliśmy na pierwsze szlakowskazy, te pokazywały 1:30 h do tej niewielkiej miejscowości położonej pomiędzy dwoma rzekami – Skawą i Paleczką. Szlak prowadził nas rozmaitymi drogami, z których niektóre należały do Zembrzyc, a inne do gminy Stryszów.
Po minięciu dużej kapliczki skierowaliśmy się w kierunku Starowidza – ostatniego wzniesienia przed zejściem do Zembrzyc. Przed Starowidzem bardzo ciekawie prezentowała się część Jeziora Mucharskiego. Szczyt był w większości pokryty lasem, ale tuż pod nim była większa polana, z której było widać Suchą Beskidzką i okolice.
15 minut później maszerowaliśmy już asfaltową drogą przez różne zembrzyckie osiedla (Bałdyse, Obaldówka, Zarębki, Pilchówka) do centrum miejscowości. Pół godziny później o równej 10 staliśmy już pod kościołem na „mini rynku” w Zembrzycach. Wcześniej przechodziliśmy koło ośrodka wypoczynkowo-rekolekcyjnego Totus Tuus, pokonywaliśmy most rozwieszony nad Paleczką, który został odbudowany po powodzi dzięki pomocy widzom TVP-S.A. w ramach akcji „Pomoż! Telewidzowie powodzianom”.
W centrum Zembrzyc chcieliśmy napić się kawy i posilić się jakimiś słodyczami. W pobliżu kościoła znajdowała się cukiernio-piekarnia, w której zaspokoiliśmy wszystkie nasze potrzeby. Była tam pyszna kawa i wyśmienite drożdżówki, które wszystkie wykupiliśmy :-). Mogliśmy za to wygodnie usiąść pod parasolem i z przyjemnością wypić aromatyczny czarny napój, który nas bardzo wzmocnił.
Przywitanie z Beskidem Małym
Kolejne minuty upłynęły na marszu wzdłuż drogi przez most na Skawie do krajówki (DK28), którą kulturalnie pokonaliśmy za pomocą „zebry”. Kolejną przeszkodę stanowiły tory kolejowe, ale szlabany pozwoliły nam je przekroczyć. Chwilę później się zamknęły i widzieliśmy szybko sunący samotny elektrowóz jadący w stronę Suchej Beskidzkiej.
Do przejścia pozostały nam jeszcze te bliższe (Ruski, Grygle) i dalsze (Koźle, Żmije) zembrzyckie osiedla. Co prawda te dalsze wydają się być bardzo daleko położone od centrum tej miejscowości, ale jednak są objęte granicami gminy Zembrzyce.
Najważniejsze było to, że przechodząc przez Skawę weszliśmy na teren Beskidu Małego, który od zawsze był mi najbliższy i to dosłownie (w końcu pochodzę z Kóz). To w nim miało nastąpić zakończenie długodystansowego Małego Szlaku Beskidzkiego. Aczkolwiek na części wschodniej (zasolskiej) Beskidu Małego nie orientowaliśmy się tak dobrze, jak w części zachodniej, ale i tak znaliśmy te góry lepiej od Beskidu Wyspowego i Makowskiego.
Wędrówka Pasmem Żurawnicy
Po minięciu osiedla Grygle zagłębiliśmy się w małobeskidzki las, w którym musieliśmy pokonać około 130 metrów przewyższenia, by przejść przez kolejne skupisko domostw (osiedle Koźle). Na podejściu spotkaliśmy pana, który zbierał grzyby. Asia była nimi bardzo zainteresowana, ponieważ lubi je zbierać. Tym samym wzrosły jej nadzieje, że w ostatnim dniu uda jej się po drodze coś zebrać z leśnego runa.
Z Koźla było ciekawie widać Jezioro Mucharskie wraz z przebytą przez nas trasą od Chełma przez Starowidz po Zembrzyce. Wędrówka masywem Żurawnicy charakteryzowała się różnorodnością terenu, gdzie na przemian występowały lasy, polany i przeróżnej wielkości grupy domów.
Przed dojściem do ostatniego zembrzyckiego osiedla Żmije czekało nas lekkie podejście pod Żmijową, wznoszącą się na wysokości 595 m. n.p.m. Nie wiem skąd wzięła się nazwa tej części Zembrzyc, ale idąc tamtędy, nie chciałem tego dociekać. 🙂 Osiedle było mniejsze od wcześniej mijanego Koźla, ale za to był tam niewielki pies, który nas konkretnie obszczekał.
Widoki ze Żmiji były piękne i bardzo rozległe – szczególnie Beskid Makowski był bardzo dobrze widoczny. Niecały kilometr od ostatnich zabudowań znajdował się węzeł szlakowy pod Gołuszkową Górą. Tutaj wpadał do MSB zielony szlak prowadzący ze Suchej Beskidzkiej przez Przełęcz Lipie. Na szczęście nasza trasa nie wiodła przez wierzchołek Gołuszkowej Góry – i dobrze, bo ta była już konkretnie wypiętrzona – 715 m. n.p.m. Z orientacyjnych danych przytoczę jeszcze informację, że od tego skrzyżowania do Leskowca dzieliły nas wg tabliczki niecałe 3 godziny (2:50 h).
Już kilka minut później przechodziliśmy już przez Przęłecz Carchel i powoli zbliżaliśmy się do najwyższego szczytu tej grupy górskiej – Żurawnicy (727 m. n.p.m.). Powoli to bardzo trafne określenie, ponieważ przełęcz położona jest prawie 100 metrów niżej. Niecałe pół kilometra wspinaczki zielonym lasem, zakończyło się wejściem w Kozie Skały. Skały te są wielką atrakcją nie tylko tego pasma, ale i całego Beskidu Małego. Asia nie była tu wcześniej i te formacje skalne zrobiły na niej niemałe wrażenie – łaziła pomiędzy nimi jak tatrzańska kozica.
Chwilę potem dotarliśmy do skrzyżowania szlaków na Żurawnicy, ale zamiast posłusznie zejść za czerwonymi znakami, skręciliśmy na szlak zielony w poszukiwaniu prawdziwego wierzchołka góry. Gdyż wg mapy znajdował się on nie tam gdzie były tabliczki, a nieco bardziej na południowy-zachód. Mnie się jeszcze wydawało, że na czubku góry znajduje się krzyż, ale go nie znaleźliśmy… zresztą tak samo jak jej najwyższego punktu. Spoczęliśmy za to sobie na chwilę na polanie znajdującej się na jej zachodnich zboczach, skąd mieliśmy przyjemny widok na trochę zachmurzoną Babią Górę.
Następnie rozpoczęliśmy zejście do Krzeszowa, którego pierwsze zabudowania osiągnęliśmy około godziny 14. Po przejściu Krzeszowa Górnego dotarliśmy do głównej drogi, przy której znajdowało się centrum miejscowości i sklep spożywczy (Delikatesy Odido). W nim też zaopatrzyliśmy się na dalszą podróż i na kolejny dzień marszu. Była tam też pizzeria, z usług której nie skorzystaliśmy – czego potem trochę żałowaliśmy. Tuż przed wyruszeniem w dalszą drogę zaczepiła nas pani, która wypytywała nas o dojście do Leskowca, itd. Potem jak wsiadła do auta z rejestracją SB, to się śmialiśmy, że mogła nas zabrać do Bielska. 🙂
Zadymka na Leskowcu
Po pokonaniu około jednokilometrowego odcinka chodnika biegnącego wzdłuż drogi prowadzącej w stronę Kukowa, nasz szlak odbijał na północ w kierunku Leskowca. Na początku niemrawo poprzez łąki i zarośla stopniowo podprowadzał nas do granicy Parku Krajobrazowego Beskidu Małego.
Moim skromnym zdaniem podejście na Leskowiec od strony Krzeszowa było trochę mozolne. Sytuacje ratowały mijane polany z borówkami, na których można było posmakować granatowych pyszności.:-)
Gdy dotarliśmy w końcu do źródełka (niecałe 1,5 km od celu), to trochę poprawiły mi się morale, bo to gramolenie się do tego schroniska trochę je zabiło. Natomiast śmieszna była tablica informująca o ścince i zrywce drzew, która była czasowa i obowiązywała od 03.03.2020r. do odwołania. 🙂
Kawałek dalej zdobyliśmy już Przełęcz Władysława Midowicza wznosząca się na wysokości 875 m n.p.m. Skierowaliśmy się czym prędzej do schroniska, by się rozpakować i zjeść jakiś obiad.
Teraz napiszę coś co może sprawić, że niektóre osoby poczują się urażone, choć nie mam takiego celu. Z racji moich dotychczasowych doświadczeń Schronisko PTTK Leskowiec nie należy do moich ulubionych obiektów turystycznych. Kilkanaście lat temu już tam nocowałem i nie miałem z tym miejscem pozytywnych wspomnień ze względu na panujące tam wówczas niskie standardy sanitarne. Ale z racji tego, że było to już dawno i że Asia tam jeszcze nie nocowała, to właśnie w tym miejscu mieliśmy wykupiony ostatni nocleg.
Niestety już od samego początku Pani obsługująca ten obiekt nie była dla nas zbytnio miła i sprawiała wrażenie osoby strasznie zapracowanej, której nie należy przeszkadzać. No ale dobra, może rzeczywiście miała mnóstwo na głowie i chciała się od tego jak najszybciej uwolnić i dlatego wyglądało to tak a nie inaczej.
Zaprowadziła nas do pokoju 4-osobowego. Nie był to apartament, jak ostatniej nocy w Marcówce, ale ok w końcu byliśmy w górach, więc cieszyliśmy się z faktu, że w ogóle mamy gdzie spać. W pokoju nie było żadnego kontaktu (m.in. do naładowania telefonu czy aparatu ), ale potem okazało się, że na dole w jadalni jest jedno, ogólnodostępne gniazdko elektryczne, tak więc można było tam naładować niezbędne urządzenia.
Po zjedzeniu obiadu poszliśmy trochę wkurzeni na szczyt Leskowca. Po powrocie zeszliśmy do jadalni na ciemne piwo, by się znieczulić.
Podczas spożywania piwa do schroniska zaczęli docierać inni turyści. Najpierw przyszła jedna para wędrowców, a potem kolejna trójka. Jak wynikło z późniejszych rozmów z turystami, nie mieli oni wcześniej zarezerwowanych noclegów. I tutaj jest najlepsze: Pierwsza para turystów dostała oddzielny pokój, natomiast ta trójka została rozlokowana pomiędzy nasze dwa pokoje. Czyli para dostała dodatkowe 2 osoby, a my jedną a dokładnie jednego Pana. Ale nas to wkurzyło – choć ogólnie w górach tak jest, że jak nie ma miejsc to się ludzi lokuje po pokojach gdzie są wolne łóżka. Ale w czasach, gdzie wszyscy wrzeszczą o separowaniu ludzi, o maseczkach, miesza się ludzi z różnych grup po pokojach – to wg nas było mega słabe. A przecież wystarczyło mieć dostępny jeszcze jeden pokój… No ale najwyraźniej na Leskowcu takie standardy występują. Ciekawe co by na to powiedział sanepid. 🙂
Chyba podczas drugiego piwa, najpierw jedni, a potem drudzy zeszli też do jadalni i Asia zaczęła z tymi pierwszymi gadać. Okazało się, że to para małżeńska z Dąbrowy Górniczej i że również robią Mały Szlak Beskidzki tylko w drugą stronę (od Straconki do Lubonia). Zresztą ta trójka również robiła ten szlak, tylko nie dowiedzieliśmy się skąd byli, pomimo że jeden gość spał z nami w pokoju. 🙂
Tak zakończył się ten luźniejszy dzień MSB, na którym mieliśmy naładować baterie przed ostatnim liczącym około 40 km etapem do urokliwej dzielnicy Bielska-Białej – Straconki. 🙂