MSB: Kasina Wielka – Myślenice Zarabie
Niedziela przywitała nas równie piękną pogodą co sobota. Wstaliśmy dosyć wcześnie i już po 8 wyruszaliśmy na kolejny etap Małego Szlaku Beskidzkiego. Tym razem czekał nas nieco krótszy odcinek, bo trasa z Kasiny do Myślenic liczyła nieco ponad 24 km.
Dzielec, Szklarnia i Wierzbanowska Góra
Ruszyliśmy asfaltową drogą z miejsca, w którym spaliśmy w stronę stacji PKP w Kasinie Wielkiej. Tuż przed wejściem na przystanek kolejowy, skręciliśmy w lewo na wąską ścieżkę, która zaprowadziła nas na niewielki austriacki cmentarz wojenny z okresu I wojny światowej. Miejsce to pomimo niewielkiego rozmiaru prezentowało się niezwykle. Zwiedzanie cmentarza nie trwało długo i już po chwili mijaliśmy budynek stacji w Kasinie, w której zlokalizowane są obecnie noclegi w standardzie apartamentów.
Przechodząc drogą asfaltową koło torów kolejowych, przy której pasły się krowy powoli zbliżaliśmy się do momentu, w którym mieliśmy ją opuścić. Stało się to kawałek dalej mniej więcej w momencie, kiedy weszliśmy do Woli Skrzydlańskiej. Wtedy to rozpoczęło się właściwe podejście na Dzielec. Szlak prowadził lasem, więc słońce tak nie wysysało z nas energii. Dojście na szczyt nie było za długie, bo już po ok. 10 minutach byliśmy na Dzielca (650 m n.p.m.). O tym fakcie poinformowała nas zgrabna tabliczka z daszkiem. No cóż inne beskidzkie pasma mogą takich tylko pozazdrościć. 🙂
Widoków z Dzielca nie było, ponieważ szczyt ten jest w całości pokryty gęstym lasem. Zejście z tej góry było łagodniejsze, aniżeli wyjście na nią. Chwilę potem byliśmy już na polanie, którą przecinała pierwsza z trzech dróg asfaltowych, które mieliśmy pokonać na tym odcinku trasy.
Szklarnia (586 m n. p. m.) czyli kolejne wzniesienie na naszej trasie, oddalona była od drogi o niecałe 10 minut. Była bardzo podobna do Dzielca, również i z niej nie było żadnych widoków. Tym samym w parę minut znaleźliśmy się na kolejnej drodze, tym razem wojewódzkiej 964 łączącej Kasinę Wielką z Biskupicami Radłowskimi (powiat tarnowski). Był tutaj niewielki parking, na którym mieściło się kilka aut. Niestety było też sporo śmieci, które z racji łatwej dostępności lasu są tu przywożone przez bezmyślnych niszczycieli przyrody. Na tej przełęczy znajdowały się szlakowskazy, wg których do Lubomira mieliśmy jeszcze 3:15 h, a do Kudłaczy – 4:30 h.
Od tego miejsca szlak czerwony prowadził zdecydowanie pod górę na odcinku około kilometra. Następnie się trochę wypłaszczyło w okolicy osiedla Ciastonie. Końcowa faza wyjścia na Wierzbanowską Górę prowadziła szeroką ścieżką pomiędzy polami kwitnących ziemniaków. Z polan położonych pod szczytem można było podziwiać nie tylko wszędobylskiego Lubogoszcza, ale również czubki szczytów Tatr, które niemrawo wystawały ponad pasmem Gorców.
Tuż przez wierzchołkiem Wierzbanowskiej Góry natrafiliśmy na szałas, który już z daleka prezentował się bardzo ciekawie. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy do niego nie zaglądnęli. 🙂 Było w nim bardzo czysto i schludnie. Budynek ten przypominał podobne obiekty występujące w słowackich górach.
Zahaczając o bacówkę nieco pogubiliśmy szlak, który w tym miejscu idzie trochę z dziwnej strony zbocza góry. Nie biegnie on wygodną, trawiastą drogą, tylko wije się pomiędzy drzewami. Dzięki czujności Asi, nie ominęliśmy tabliczki z napisem: Wierzbanowska Góra (770 m n.p.m.).
Zejście z góry było łagodne i rozłożone na dystansie 2,5 kilometra. Początkowo szlak prowadził nas leśną szeroką drogą (około 1,5 km), a następnie przeszedł w asfalt i doprowadził do Przełęczy Jaworzyce.
Przez przełęcz przebiegała kolejna (już ostatnia) lokalna droga asfaltowa, którą tego dnia mieliśmy przekraczać. Przełęcz Jaworzyce jest ciekawym miejscem, ponieważ wg autorów niektórych przewodników stanowi granicę pomiędzy Beskidem Wyspowym, a Beskidem Makowskim. W sumie to też się przychylam do tego podziału, bo wolę by Lubomir był najwyższym szczytem Beskidu Makowskiego, aniżeli Mędralowa, która do tego pasma mi w ogóle nie pasuje. 🙂 Na przełęczy pod wiatką zrobiliśmy sobie krótką przerwę podczas której podziwialiśmy fenomen polskich kierowców w parkowaniu na bardzo małym terenie. 🙂 Dlaczego akurat tam stawali? Ponieważ z tego miejsca najmniejszym nakładem sił można zdobyć Lubomir.
Lubomir i Kudłacze
Trasa na najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego wiodła początkowo drogą asfaltową, na której panował spory ruch turystyczny. Nie brakowało na niej również samochodów, dlatego że w okolicy Gościńca pod Lubomirem znajdował się jeszcze jeden całkiem spory parking. Gościniec osiągnęliśmy w pół godziny od Jaworzyc. Był to jednak ten lżejszy etap w zdobywaniu Lubomira, ponieważ kawałek za tym wypaśnym przybytkiem zaczynało się właściwe i strome podejście na szczyt. O dziwo przejście tej części szlaku zajęło nam tylko 20 minut.
Na szczycie Lubomira znajduje się obserwatorium astronomiczne, którego jeszcze nie mieliśmy okazji odwiedzić. Z jednej strony najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego, z drugiej bardzo rzadki obiekt do zwiedzania i to tak blisko schroniska na Kudłaczach. Te wszystkie elementy istotnie wpływają na popularność tego szczytu. 🙂
Nas natomiast takie miejsca trochę odstraszają, gdyż za dużo jest tam ludzi. Pomimo tego faktu usiedliśmy tam na chwilkę na ławce w cieniu i coś tam przekąsiliśmy. Po chwili byliśmy już w drodze w kierunku Kudłaczy. Po drodze spotkaliśmy całe rzesze turystów, w tym liczną grupę seniorów pod szczytem Łysiny.
Ogólnie ten niespełna 4-kilometrowy odcinek szlakowy pokonaliśmy w 75 minut. Przypuszczaliśmy, że wokół schroniska będzie tłoczno, ale nie sądziliśmy, że aż tak. 🙂 Z jednej strony nie ma się co dziwić, bo przecież było gorące niedzielne popołudnie. Kupiliśmy tam sobie po radlerze, kawie i lodzie. 🙂 Jakimś cudem znaleźliśmy kawałek ławki w cieniu i na niej spędziliśmy najbliższą godzinę.
Uklejna górująca nad Myślenicami
Po dłuższym odpoczynku ruszyliśmy żwawo w stronę Myślenic. Mieliśmy przed sobą tylko 4 górki do pokonania, więc wydawało nam się, że już jesteśmy blisko tego miasta. Na pierwszą z nich czyli Działek dotarliśmy po 30 minutach od opuszczenia Kudłaczy. Z okolic Działka malowały się bardzo rozległe widoki zarówno na północną jak i południową stronę. Na Działku tabliczki szlakowe informowały, że do Uklejnej pozostała nam jedynie godzina, a do noclegu czyli Myślenic Zarabia – 2:15 h.
Działało to na nas motywująco, chociaż akurat tego dnia nie potrzebowaliśmy wielkiej mobilizacji, by pokonać ten stosunkowo krótki odcinek naszego długodystansowego szlaku. Ruch turystyczny za Działkiem znacznie spadł i tylko sporadycznie mijaliśmy samotnych turystów czy rowerzystów.
Ani się nie obejrzeliśmy, a już znajdowaliśmy się na kolejnym skrzyżowaniu dróg, tym razem pomiędzy szczytami Parwki i Śliwnikiem. Z tego miejsca odchodził na zachód zielony szlak na górę Chełm, która podobnie jak Uklejna góruje nad południową częścią Myślenic.
Dojście do Uklejnej zajęło nam dokładnie tyle co pokazywały znaki czyli 45 minut. To znaczy by dostać się na wierzchołek góry należało zejść ze szlaku i udać się za specjalnymi tabliczkami. Na szczycie był wielki, kamienisty kopiec z krzyżem zwany kopcem Jana Pawła II. Kawałek poniżej znajdował się biwak u Ukleja z wypisanymi ciekawymi historiami na drewnianych tablicach. Było tutaj z nami kilku turystów, z których część chwaliła się, że również robi Mały Szlak Beskidzki. Na Uklejnej zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek, bo wiedzieliśmy że Myślenice są już tuż tuż.
Kawałeczek dalej schodząc ze szczytu szlakiem trafiliśmy na miejsce, z którego ładnie było widać Jezioro Dobczyckie. Powiem szczerze, że zejście z Uklejnej było dosyć wymagające, bo zachodnie zbocza tej góry są konkretnie strome.
Dosłownie tuż przez wejściem do miasta trafiliśmy jeszcze na rezerwat „Zamczysko nad Rabą”. Było to miejsce położone na bardzo stromych zboczach Uklejnej, w którym w XIII wieku znajdowała się warownia. Obecnie pozostały po niej jedynie fragmenty wieży strażniczej i głębokiej fosy. Byliśmy pod wrażeniem tych ruin, bo były bardzo tajemnicze, a położone praktycznie przy pierwszych zabudowaniach dzielnicy Zarabie w Myślenicach.
Chwilę potem meldowaliśmy się już w Domie Wycieczkowym PTTK położonym niecałe pół kilometra od ruin zamku. Po pozostawieniu plecaków w pokoju wyruszyliśmy na zwiedzanie Zarabia. Upalna niedziela sprawiła, że ogromna ilość ludzi kąpała się w Rabie. My jednak szukaliśmy jakiegoś dobrego jedzenia, ponieważ ciężko tak codziennie wędrować na drożdżówkach i pizzerinkach z Biedronki. Nieopodal rzeki znaleźliśmy przyjemne miejsce z parasolami, pod którymi wyjątkowo dobrze smakowała pizza z zimnym piwem. Po posiłku udało nam się jeszcze zamoczyć nogi w wielkiej, górskiej rzece przepływającej przez Myślenice – Rabie. 🙂