Jablanov Vrh
Dwie ostatnie wycieczki z naszego pobytu w Czarnogórze mieliśmy rozpocząć z miejscowości Gornje Lipovo. Wioska ta oddalona jest od Kolasina o około 15 km, ale dojazd do niej trwa około godziny, bo przez większość trasy trzeba poruszać się bardzo wąską drogą.
Tego dnia Alek zaplanował nam zdobycie Jablonov Vrh’u – łatwego szczytu liczącego 2203 m n.p.m. Z kolei kolejnego dnia mieliśmy zdobyć nieco trudniejszą górę – Babin Zub (Torna). Były to dwa szczyty należące do pasma górskiego Sinjajevina. Te dwie ostatnie wycieczki mieliśmy odbyć już razem z grupą, a nie jak wcześniej z samotnymi epizodami. 🙂
Na miejsce dojechaliśmy około godziny 08:30. Dojechaliśmy chyba w najdalsze miejsce gdzie mógł dojechać nasz autokar. Tutaj było skrzyżowanie dróg i spora polanka służąca za idealny parking. Jedna z dróg prowadziła de facto szlakiem prowadzącym w kierunku Babin Zuba i Gradišta’y, a druga górskim traktem do Žabljak’a w Durmitorze.
Tego dnia akurat wybraliśmy tą drugą i przez około 2,5 km wędrowaliśmy równym leśnym traktem, by po tym dystansie wejść na skróty, które omijały liczne serpentyny na owej drodze. Z drogi ciekawie było widać sąsiednią grań, na którą mieliśmy się udać następnego dnia – choć akurat Torna była cały czas w chmurach.
Tuż przed ostatnimi serpentynami, w miejscu gdzie nie było już urwisk po prawej stronie drogi, wbiliśmy się w teren trawiasto kamienny. Było tam strome podejście, ale dzięki niemu mogliśmy powoli szukać ścieżki prowadzącej tuż pod zboczami Jablanov Vrhu. Po jakimś czasie coś takiego odnaleźliśmy, choć nie przypominało to za bardzo szlaku – bardziej nielegal. 🙂
Kawałek dalej Alek zarządził postój, ale my z Asią po krótkim postoju zapragnęliśmy wyjść na pobliski pagórek. Asia co prawda na niego nie dotarła, ale ja nie żałowałem jego zdobycia, bo otworzył się przede mną bardzo ciekawy dosyć płaski teren na którym były nieliczne zabudowania. Z tego miejsce równie pięknie było widać Gradišta’e i jej okolice czyli rejon, który miał na nas czekać w ostatnim dniu czarnogórskich zmagań.
Chwilę potem wędrowaliśmy na północ już nieco lepszą ścieżką w kierunku dosyć dużego jeziora, które nie miało nazwy. W zasadzie fakt, że zmierzamy w jego kierunku również odkryliśmy z Asia wychodząc na kolejny widokowy pagórek podczas kolejnej przerwy.
Jednak kiedy już podeszliśmy to tej wielkiej wody na tyle, by widziała ją cała grupa, to nagle skręciliśmy na wschód i rozpoczęliśmy wspinaczkę na grań Jablanov Vrh’u. Także nad jezioro nie doszliśmy, ale byliśmy od niego oddaleni o około 150 metrów. Dopiero na wysokości jeziora grań się nieco obniżyła i stała się bardziej dostępna niż wtedy kiedy przez około 2,5 km pod nią wędrowaliśmy.
Na samą grań dostaliśmy się w około pół godziny, co było dobrym czasem, bo było to około 200 metrów wspinaczki. Tyle że zdobyliśmy tę niższą cześć grani gdzie do szczytu zostało nam jeszcze sporo wychodzenia (około 190 metrów różnicy wysokości).
Na szczyt wychodziło mi się bardzo przyjemnie, bo nie było aż tak stromo, jak to sobie na początku wyobrażałem, a i teren był bardzo przyjemny do trekingu (trawy, jałowce, kamienie i skałki).
Ogólnie górna cześć grani przypominała mi trochę teren jakiegoś wygasłego wulkanu, bo grań była bardzo szeroka, występowały w niej różne zagłębienia (kratery) – jeszcze gdyby zamiast tej trawy były skały magmowe to śmiało mógłbym uwierzyć w historię o wulkanie Jablanov Vrh. 🙂
Na szczyt granią wcale nie prowadziła tylko jedna droga, bo ta w pewnym momencie podzieliła się na dwie mniejsze grzbiety, które rozdzielał duży krater. Większość naszej ekipy szło jego prawą stroną, a my z Asią wybraliśmy tą drugą opcję – która była o tyle ciekawsza, bo zapewniała lepsze widoki na wschód czyli na stronę, na którą mieliśmy schodzić ze szczytu.
Około godziny 13:10 zdobyliśmy wierzchołek Jablanov Vrh’a i każde z nas dostało bezpośrednie gratulacje od Alka – dla nas to była nowość bo tak naprawdę to był dopiero nasz pierwszy szczyt zdobyty z resztą ekipy. 🙂
Około 25 minut trwała przerwa na szczycie podczas której udało mi się wreszcie dostrzec wierzchołek Babin Zuba, który wcześniej był pokryty grubą warstwą chmur. Potem Alek poprowadził nas do doliny, w której znajdowało się kolejne jezioro, ale tym razem nazwane – Savina Voda. Początkowo schodziliśmy szeroką i trawiastą granią na południe, by po około 600 metrów odbić ostro na wschód do serca doliny.
Nie podążaliśmy jakąś z góry ustaloną ścieżką – po prostu kierowaliśmy się w stronę Savina’y Voda’y, która stawała się coraz większa i większa. 🙂 Teren po którym szliśmy był bardzo podobny to tego, którym wędrowaliśmy po drugiej stronie grani Jablanov Vrh’a – też trawki, porozrzucane białe kamienie, raz po raz jakiś mały krzak jałowca…
Było w pół do trzeciej kiedy najbliżej podeszliśmy do jeziora (Savina Voda), które niestety z bliska nie wyglądało już tak dobrze, jak z daleka. Było mocno wyschnięte i mam wrażenie, że było wypełnione wodą w zaledwie 30 procentach.
Od jeziora rozpoczęliśmy dosyć spokojny trawers, dzięki któremu mieliśmy dostać się na grań, za którą znajdowało się już Gornje Lipovo. Alek prowadził spokojnym tempem wycieczkę, ale miałem wrażenie, że większość grupy już zaczyna lekko odstawać kondycyjnie. Zrobiły się już większe odległości pomiędzy naszą trójką, a resztą grupy – może dlatego że tak naprawdę to była pierwsza większa trasa podczas naszego pobytu w Czarnogórze.
20 minut trwała nasza wspinaczka na grań, która okazała się równie szeroka jak ta na Jablanov Vrh’u. Po przejściu pagórkowatego terenu dotarliśmy do skalistych urwisk, którymi charakteryzowała się południowo-wschodnia grań Savina’y greda’y i Šanac’a. Na początku nie wiedzieliśmy czy zejdziemy pomiędzy tymi dwom szczytami, ale Alek poszedł obadać teren i okazało się, że właśnie tędy prowadzi nasza droga zejściowa.
Początkowo idealnie zakosami podążaliśmy w kierunku Gornje’go Lipovo’a. Jednak po około 20 minutach zaczęły się pierwsze schody, bo gdzieś zniknęła nasza ścieżka. Następnie pokonywaliśmy dosyć stromą, trawiastą łąką, na której niektórzy również połapali zające, by dojść do miejsca gdzie nasza droga całkowicie zanikła. Co prawda mi i Asi się wydawało, że jest i nawet kawałek nią zeszliśmy, ale okazało się, że prowadziła ona w trochę złym kierunku. Wtedy czekało nas przebijanie się gęstym lasem przez strome zbocza.
Po około godzinie czasu od rozpoczęcia zejścia trafiliśmy wreszcie na upragnioną, prawdziwą drogę, która zaprowadziła nas na dół do centrum wioski. Jednak by dojść do naszego autokaru musieliśmy się nieco wrócić, ale nie wszyscy byli w stanie, bo niektórym już wysiadały kolana. Zaczekali oni przy drodze na zjeżdżający z góry autobus, który zabrał nas wszystkich do hotelu Chile w Kolasinie.
To była dosyć wymagająca wyprawa, choć ja im byłem niżej tym bardziej rozmyślałem nad jutrzejszym dniem, w którym to mieliśmy wychodzić na najtrudniejszą i zarazem najwyższą górę tego pasma czyli na Babin Zub (Torna). 🙂