Babin Zub (Torna)
Wreszcie nadszedł ten dzień, o którym myślałem od początku tego wyjazdu. Podczas niego mieliśmy zdobyć najwyższy szczyt Sinjajeviny – Babin Zub (Torna) mierzący 2277 m n.p.m. Wysokość może nie jest za wybitna, ale to miał być najtrudniejszy szczyt podczas naszego wyjazdu z Alkiem do Czarnogóry. Już przed nim kiedy sprawdzałem miejsca, w których będziemy widziałem, że ta góra może być trochę emocjonalna. Co prawda bardzo mało było na jej temat materiałów w sieci i w sumie nie wiadomo czego można się było spodziewać. Jednak jedno zdjęcie które udało mi się znaleźć przedstawiało bardzo ciekawą graniówę, która z pewnością była miejscem gdzie należy zachować sporą czujność. Jednak często tak jest, że to co na zdjęciach wygląda na trudne w rzeczywistości takie nie jest… podobnie było i w tym wypadku. 🙂
Tego piątkowego poranka dojechaliśmy naszym autokarem w to samo miejsce co poprzedniego dnia kiedy to zdobywaliśmy Jablonov Vrh. Pogoda była w sumie podobna – też od rana świeciło słońce i na niebie nie było zbyt wielu chmur. Wyruszyliśmy około godziny 8:30. Przez pierwsze pół kilometra szliśmy praktycznie wzdłuż doliny, ale potem skręciliśmy na południowy-zachód w stronę Katuniny.
Wędrowaliśmy przyjemnym lasem, więc mocno świecące słońce nam za bardzo nie doskwierało. Szliśmy grzecznie jeden z drugim – to była kolejna wycieczka gdzie mieliśmy iść wszyscy razem, bez żadnych szalonych wyskoków – jak to było w trzech pierwszych dnia trekkingu po górach Czarnogóry. 🙂
Szlak na Tornę był bardzo dobrze oznakowany i często w różnych miejscach znajdowały się biało-czerwone kółka i czerwone strzałki. Były też tabliczki informujące o czasie, który pozostał nam do zdobycia tej najwyższej góry w Sinjajevinie.
Po około pół godzinie marszu nasz gęsty las zaczął się nieco przerzedzać i pokazały się ciekawe widoki szczególnie w kierunku Jablonov Vrha. Jeśli zaś chodzi o naszą stronę to już bardzo zbliżyliśmy się do jasnych skał, który po chwile całkowicie zdominowały nasze środowisko. Teraz nie było już lasu tylko krzaki i pojedyncze drzewka. Mieliśmy tam 20 minutowy postój, by grupa się zeszła w jedną całość.
10 minut dalej doszliśmy do takiego miejsca, w którym można by już było zostać i podziwiać Babin Zub, ponieważ z tego miejsca wyglądał zjawiskowo. Nie mogłem mu się napatrzeć. 🙂 Było tam też widać przełęcz do której zmierzaliśmy. Ogólnie to cały ten teren wyglądał niesamowicie, jak raj na ziemi.
Siodło osiągnęliśmy o godzinie 10:40 i mieliśmy na nim dłuższa przerwę (30 min) na jedzenie i picie. Na przełęczy rozdzielają się szlaki na Babin Zub i Gradišta’e. Na Gradište się idzie na północ, a na Tornę na południe. Ta pierwsza jeszcze musi poczekać, ale gdybyśmy tu przyjechali jeszcze raz, to przynajmniej jest jakaś alternatywa dla Babin Zuba. 🙂
Dziesięć minut po jedenastej ruszyliśmy za Alkiem w dalsza drogę, która w tym miejscu wcale nie była taka oczywista – ale od czego ma się przewodnika. Na szczęście akurat na tej wycieczce szliśmy razem z nim, bo gdybyśmy szli sami to w tym miejscu mógłby być lekki problem.
Wracając jednak do trasy… to najpierw musieliśmy ostro wspiąć się pod górę pomiędzy skałkami, by osiągnąć wyższą łąkę na której już wyraźnie rysowała się nasza dalsza droga. Idąc tą trawą w pewnej chwili dostrzegliśmy dalszą cześć naszego szlaku, który trawersował po piargach zachodnie zbocze Babin Zuba. Problem polegał jednak na tym, że ścieżka ta była niżej położona od naszego trawiastego fragmentu. Aby zejść na jej piargowy poziom musieliśmy pokonać dwa skaliste progi. Było na nich trochę manewrowania – szczególnie jak ktoś miał kije to musiał się nagimnastykować – ale ogólnie wszystko poszło zgodnie z planem i chwilę potem już cała nasza grupa maszerowała przyjemnym traktem pomiędzy jasnymi głazami.
Nasza ścieżka sprawnie odchodziła szczyt od zachodu jednak gdy dotarliśmy do jego południowych zboczy to te w przeciwieństwie do tych zachodnich wyglądały na dużo bardziej przystępne. Właśnie nimi prowadził dalej szlak, ale nie był on już tak wyraźny, jak na wcześniejszych piargach. Teraz czekało nas ponad 170 metrowe podejście, który prowadziło pomiędzy trawami , skałkami i drobnymi kamieniami.
Trzeba było szczególnie uważać na te ostatnie, bo strącenie takiego choćby małego kamyczka mogłoby się zakończyć wielką tragedią. Szliśmy więc bardzo wolno bardziej patrząc pod nogi, aniżeli na otaczające nas widoki. A te również były ciekawe, bo na sąsiedniej grani znajdowała się taka ciekawa skała, która swoim wyglądem przypominała trzonowego zęba. Natomiast nad naszymi głowami kołowały ptaki, jakby niezadowolone że ktoś wchodzi na ich górę.
Po drodze minęliśmy namalowany krzyż i pamiątkową tablicę informującą, że ktoś tutaj zginął. Kojarzę że coś podobnego również widzieliśmy pod szczytem Szatana w słowackich Tatrach Wysokich. Takie pamiątki zawsze uruchamiają w głowie pewne myśli szczególnie gdy idziesz na najtrudniejszą górę podczas tego wyjazdu do Czarnogóry…
Nie było jednak za bardzo czasu i miejsca na to by się nią dalej przejmować, tylko trzeba było spiąć poślady i cisnąć pod górę za Alkiem. 15 minut później byliśmy już prawie na grani tylko musieliśmy na koniec pokonać nieco nieprzyjemny trawers, z którego można było spaść. Było to chyba najbardziej czujne miejsce w drodze na szczyt.
Co prawda nieco dalej wyszliśmy na grań, którą również trzeba było kawałek przejść, ale jak dla mnie ona była bardziej komfortowa od wcześniejszego trawersu. Na koniec musieliśmy pokonać jeszcze dwa wzniesienia na grani, z czego to drugie było już wierzchołkiem Babin Zuba.
Po otrzymaniu gratulacji od Alka rzuciliśmy się do fotografowanie wszystkich stron świata z tej góry. Chcieliśmy tym samym wykorzystać fakt, że byliśmy na tym wierzchołku jako pierwsi. Potem gdy doszła pozostała część grupy to było na nim trochę ciasno, ale jakoś się tam wszyscy pomieściliśmy. Chociaż w sumie nasza grupa i tak była mniej liczna od poprzedniego dnia kiedy zdobywaliśmy Jablonov Vrh. Część ludzi było zmęczonych właśnie tamtą wycieczką i nie poszło z nami na tą górę tylko pojechali pociągiem do Podgoricy i Baru.
Na szczycie posiedzieliśmy około 45 minut i ruszyliśmy się dopiero kiedy na niebie zaczęły pojawiać się nieco ciemniejsze chmury. Przyznam szczerze, że nie chciałbym z niej schodzić podczas deszczu, bo mogłoby to być ekstremalnie trudne.
Na szczęście tego dnia niebo nas tylko trochę postraszyło, bo nie spadła z niego ani jedna kropla. Zejście było trudniejsze od wyjścia, ale to akurat nie jest nic dziwnego, bo zazwyczaj tak właśnie jest w górach. Po pokonaniu sypkiego kominka nadszedł czas na trawers, który poszedł zaskakująco dobrze. Potem było już przyjemnie, bo w trawiastym zboczu były zdobione wyraźne stopnie, które doskonale pomagały w utrzymaniu przyczepności.
Tuż przed dostaniem się na naszą wygodną piargową ścieżkę przeżyliśmy jednak mała chwilę grozy, bo dwie nasze uczestniczki na górze lekko pobłądziły i strąciły dwa konkretne kamienie. Wyhamowały one jednak przed szlakiem, więc nic się nikomu nie stało, ale ich wielkość była na tyle poważna, że gdyby kogoś trafiły to w najlepszym przypadku nie obyło by się bez pobytu w szpitalu.
Trawers z progami pokonaliśmy w bardzo dobrym tempie i już o godzinie 14:20 znaleźliśmy się ponownie na przełęczy. Tam mieliśmy około 20 minut przerwy, po którym ruszyliśmy w kierunku Gornjego Lipova.
Wygląda na ciekawe podejście i niewydeptany a już na pewno nie ułożony szlak. To zupełnie inne doświadczenie górskie. Zupełnie inne planowanie czasu i trasy.
Góra jak i szlak na nią jest bardzo ciekawy. Na przeważającej części ścieżka jest całkiem nieźle wyznaczona, ale faktycznie nie przypomina ona tych znanych i wybrukowanych ścieżek z Tatr. Tylko samo podejście na grań i dojście na sam wierzchołek wygląda na mocno dzikie, pomimo iż w trawach są wyrobione stopnie. Ogólnie w górach Czarnogóry jest wiele takich niewydeptanych miejsc i chyba za to lubimy ją najbardziej. 🙂