Velji Vrh

Gdy w poniedziałek wieczorem wróciliśmy z obiadokolacji okazało się, że prognoza pogoda na następny dzień wcale nie przedstawia się tak bardzo źle. Co prawda widoczne w niej były burze, ale miało one dopiero się pojawić w okolicy południa. Stwierdziliśmy więc, że wstaniemy wcześniej, pominiemy nasze oficjalne śniadanie i spróbujemy pójść sami w stronę Velji Vrha.
Jak planowaliśmy, tak zrobiliśmy, ale przyznam że ponowna pobudka o godzinie 4:30 wcale nie należała do przyjemnych rzeczy. Godzinę później wyszliśmy z hoteli Rosi i skierowaliśmy się w stronę głównej drogi (R-2) prowadzącej z Berane do granicy z Albanią.
W Gusinje dzień dopiero budził się do życia, ale bezpańskie psy już były na nogach i latały pomiędzy nami. Starałem się je ignorować, ale przy takich kalibrach, czasem ciężko to zrobić. W takich sytuacjach żałuje, że nie mam kijków trekkingowych, których się zazwyczaj te zwierzaki boją.

Na szczęście żądne czteronożne stworzenie nas nie pogryzło i po przekroczeniu drogi R-2 mogliśmy rozpocząć delikatne podejście drogą asfaltową-szutrową w stronę katunu Čardak. Szlak do tego miejsca był na większości dystansu poprowadzony właśnie tę drogą, jednak od czasu do czasu na mapy.cz były zaznaczone skróty pomiędzy poszczególnymi serpentynami. Wydawało nam się że to może być dobry pomysł na skrócenie drogi – szczególnie myśleliśmy o nich w kontekście powrotu i o goniącej nas burzy. Jednak nasz kolega Adam, który już szedł tym szlakiem stanowczo odradzał tę opcję. Toteż idąc w górę w ogóle nie zwracaliśmy uwagi na jakiekolwiek ścieżki odchodzące od naszej głównej drogi – co więcej w ogóle ich nie widzieliśmy – więc nie wiadomo czy tak naprawdę one w ogóle istniały.

Ciężko coś napisać o tej drodze, po prostu była i się wiła. Idąc nią z moich średnio wysuszonych butów dochodziły bardzo ciekawe dźwięki. 🙂 Ponadto od rana na niebie było dużo chmur i w sumie nie do końca wiedzieliśmy co one mogą zwiastować. Wszak wg wstępnych prognoz pogody ten wtorkowy dzień miał być pod jej względem najgorszy – burze miały być od rana do wieczora. Toteż nasza grupa jeszcze sobie smacznie spała kiedy my w pocie czoła zdobywaliśmy kolejne poziomy pasma Greben. W planach mieliśmy natychmiastowy odwrót, gdyby coś zagrzmiało lub gdyby chmury zbiły się w burzową toń. 🙂

Jednym z ciekawym miejsc, które mijaliśmy po drodze było Zagrađe, które stanowiło jedną wielką, lekko nachyloną łąkę, przy której znajdowały się bardzo ciekawe drewniane domki do wynajęcia. Może kiedyś uda się tam przyjechać i zrobić sobie w tym miejscu przyjemną bazę wypadową… bo górek do zdobywania w tej okolicy jest jeszcze bardzo dużo 🙂



Kawałek dalej ponownie droga się mocniej spiętrzyła i weszła w gęstszy las. Chwilę potem osiągnęliśmy miejsce, które nazywa się Strane i od tego miejsca z drogi zaczęły pokazywać się ciekawe widoki w stronę Gór Przeklętych. Jednak nie były ona jeszcze za wyraźne, bo stopień zachmurzenia był jeszcze na wysokim poziomie.


O godzinie 7:45 dotarliśmy do skrzyżowania, na którym musieliśmy skręcić w lewo. Gdybyśmy poszli dalej prosto, jak główna droga to przez katun Ravna dotarlibyśmy do najwyższego szczytu pasma Visitora – Bandera (Krivi smet). Tutaj jednak wszystko było dobrze oznaczone tabliczką, która wskazywała nam właściwą drogę do katunu Čardak, więc nawet bez aplikacji mapy.cz trafi się bez większych problemów do tego miejsca.
Za niecały kilometr znaleźliśmy się przy całkiem dobrze zachowanych dwóch budynkach, które stanowiły wspomniany katun. Tam zrobiliśmy sobie przerwę i zjedliśmy śniadania, które smakowało wspaniale na tej wysokości i z takimi widokami na grupę Kolat czy Karanfili.
Po zjedzeniu zaglądnęliśmy jeszcze do jednego z budynków i byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeniu tym co tam znaleźliśmy. Łóżka z wygodnymi materacami, jakieś krzesła szafki, zlew, no full wypas. Po tym odkryciu byliśmy już nieco spokojniejsi, bo gdyby podczas powrotu ze szczytu zaczęło coś dziać się złego z pogodą, to tutaj mieliśmy idealne miejsce na przeczekanie niepogody. 🙂


Ruszyliśmy więc dalej wygodną ścieżką w kierunku przełęczy Prevoj – co ciekawe właśnie tę przełęcz widać było z okna naszego hotelowego pokoju. Szybko ją osiągnęliśmy, bo w 30 minut. Siodło to było rozpostarte pomiędzy Mali Vrhem, a Velji Vrhem – przy czym ten drugi był od niego dużo bardziej oddalony – stykał się z nim długim, bo prawie 1,2 kilometrowym południowym ramieniem.

Kiedy myśleliśmy, że ta nasza przyjemna ścieżka zaprowadzi nas aż na szczyt to się trochę zawiedliśmy, bo za przełęczą wiodła ona w głąb płaskiej doliny, którą tworzyły te oba wzniesienia. Od tego miejsca musieliśmy więc sami wytyczyć sobie drogę na Velji Vrh. Nie było to takie trudne, bo roślinność nie byłą w tym miejscu za bujna, jednak takie łażenie po trawie bez kijów zawsze rodzi możliwość spotkania z naszym ulubionym gadem w tym okolicach – żmiją nosorogą.



Na szczęście żadna się nam nie trafiła, więc mogliśmy w spokoju kontynuować ciekawe podejście. Na początku była tylko trawka, potem pojawiły się bardzo ciekawe skałki, z prawej strony zrobiło się w pewnym momencie nieco lufiaście i był też jeden łatwy kominek.




W końcu o godzinie 9:15 stanęliśmy na wierzchołku Velji Vrha, który również miał ciekawą budowę. Składał się on w zasadzie nie z jednego wniesienia, a z kilku przy czym wszystkie opadały dużo większą stromizną od wschodu, aniżeli od zachodu.


Z tego szczytu roztaczały się cudowne widoki na wszystkie strony świata, więc było co podziwiać. Było widać m.in. Visitor z Banderą, Bielasicę, Góry Komovi, Lipovicę, a przed wszystkim sporą cześć Gór Przeklętych.



Niebo też wyglądało na całkiem przyjazne, więc mogliśmy urządzić sobie na tym szczycie dłuższą przerwę. Po zjedzeniu większości zapasów ruszyliśmy w drogę powrotną, którą zamierzaliśmy nieco urozmaicić i z nieco innej strony zejść do katunu Čardak.





Po pokonaniu około 0,5 km dystansu zejścia, postanowiliśmy odbić w lewo by ominąć dużą kulminację na grani – mapy.cz pokazywały, że właśnie tamtędy idzie jakaś ścieżka, ale jak się potem okazało był to błędny trop i po chwili wróciliśmy do naszej drogi wejściowej.




Długo nam nie zajęło zarówno zejście na Prevoj, jak i do katunu Čardak, dlatego tam również (tym razem w innym domku) na tarasie urządziliśmy sobie dłuższą przerwę, bo i w sumie po co mieliśmy się już spieszyć. Drogę zejściową znaliśmy i wiedzieliśmy, że gdyby się coś zaczęło dziać, to możemy nawet nią zbiegać, bo spokojnie się do tego nadaje. Tak więc siedzieliśmy tam, do momentu w którym zauważyłem dosyć szybko piętrzące się chmury burzowe – wiadomo, że do utworzenia takiej formacji burzowej jeszcze droga daleka, ale nie za bardzo chcieliśmy żeby nas znowu zlało – przecież ledwo przed chwilą wyschły nam buty. 🙂


Wówczas się zebraliśmy i ruszyliśmy żwawo w dół pokonując kolejne serpentyny. Takim sposobem szybko znaleźliśmy się o okolicy Zagrađe. Tam od strony jednego z domków wyjechał Volkswagen z rejestracją zaczynającą się na PL. Okazało się że w jednym z tych ładnych domków mieszkają Polacy, którzy przyjechali z Podkarpacia.


Schodząc dalej drogą zauważyliśmy, że po jej bokach rosną śliwki węgierki. Urwaliśmy parę i rozkoszowaliśmy się ich smakiem – to była bardzo przyjemna nagroda za wyjście tego dnia w góry i zdobycie Velji Vrha.


Chwilę później w ogromnym słońcu i przy napisie „I love Gusinje” jedliśmy już pyszne i wielkie rożki, które wcześniej kupiliśmy w sklepie w naszym hotelu Rosi. Było był zaawansowane południe, a tu świeciło piękne słońce, a burzy nie było nigdzie widać ani słychać. Racząc się naszymi lodami spoglądaliśmy na Prevoj, na którym byliśmy jeszcze kilka godzin temu. 🙂