Talijanka i Popadija
Na pierwszą wycieczkę po Górach Przeklętych wybraliśmy się na Talijankę i Popadije. Według planu trasa nie miała być za bardzo wymagająca. Szczyty te nie są za daleko od siebie oddalone.
Po śniadaniu udaliśmy się za pomocą naszego autobusu do wylotu Doliny Grbaja. Była tam rogatka, której przekroczenie wymagało kupna biletu do parku narodowego. Taka przyjemność kosztowała każdego z nas po 1 euro, ale bilety były kupowane przez naszego przewodnika Adama.
Myślę, że u każdego z uczestników wycieczki, którzy po raz pierwszy byli w tym miejscu Dolina Grbaja zrobiła niezwykłe wrażenie. Z jednej strony wysoko wypiętrzone skalne szczyty z Očnjak’iem na czele, a z drugiej domy położone pośród zielonych łąk.
Jeszcze przed rozpoczęciem trasy czekała na nas rozgrzewka, która odbywała się na zacienionej łące niedaleko od miejsca, w którym zostaliśmy wypuszczeni z autobusu.
Po niej ruszyliśmy szlakiem przez niewielką polanę i weszliśmy do lasu. Ten nie był za gęsty, ale liściaste drzewa dawały nam wystarczający cień. Szlak wiódł nas pierwotnie brzegiem, a następnie środkiem pokaźnego wąwozu.
Niedługo potem dotarliśmy do drzewa, z którego tryskała woda. Ogólnie takie zjawisko można by było rozpatrywać w kategorii cudów, ale w tym wypadku był to taki chwyt marketingowy ludzi zarządzających tym terenem. Do wnętrza drzewa, które zresztą miało już mocno uszkodzoną korę, ktoś zamontował wężyk i wodę spływającą z góry wybijało przy drzewie ma wysokości metra. Tym samym mieliśmy fajny kranik ze świeżą wodą, która bardzo się przydała podczas postoju.
Około godziny 11 zatrzymaliśmy się na drugim postoju. Było to miejsce, gdzie kończył się las, który dawał przyjemne schronienie przez mocno świecącym słońcem.
Postój trwał nieco ponad 10 minut i po nim czekał nas już atak szczytowy na Valušnice. Trasa na ten szczyt wiodła naszą grupę wśród traw i niewielkich skałek. Niby nie było tak stromo, ale trochę żeśmy się zmęczyli wychodząc na tą nie za wysoką (1879 m. n.p.m.) górę.
Widoki z Valušnicy były piękne i żałowaliśmy tylko, że zdjęcia od południowego wschodu nie wyjdą tak idealnie, przez świecące mocno z tamtego kierunku słońce. Karanfile, Očnjak i cała reszta towarzystwa wyglądała bardzo ujmująco – tak, że aż by się chciało następnego dnia po nich pochodzić. Niestety tych szczytów nie mieliśmy w planach naszego wyjazdu, ale kto wie może jeszcze kiedyś tam wrócimy i zaliczymy te i inne szczyty Gór Przeklętych.
Wracając jednak do naszej wycieczki to z Valušnicy dużo lepiej „wypadały” widoki na pozostałe strony świata. Właśnie dlatego nasze główne cele – Talijanka, Popadija – były doskonale widoczne. Ich wschodnie zbocza tworzyły rodzaj trzykomorowego trawiastego kotła, który był rozdzielony lekko porośniętą drzewami groblą. Z tego miejsca równie pięknie prezentował się Veliki Trojan.
Około pół godziny spędziliśmy na szczycie zanim ruszyliśmy w stronę Talijanki. Jej wierzchołek był położony od nas relatywnie blisko, ale jeśli chodzi o różnicę wysokości, to czekało nas niemal 200-metrowe podejście.
Po zejściu z Valušnicy musieliśmy pokonać teren o zróżnicowanym nachyleniu – co jest często spotykane w górach każdego typu. To co było ciekawe to bardzo mocne nachylenie południowego stoku grani czyli tej od strony Doliny Grbaja. Mnie się również bardzo podobały drzewa, które jeszcze na tej wysokości występowały pojedynczo lub w małych skupiskach.
Z chwilą kiedy pokonaliśmy największe przewyższenie południowo-wschodniego zbocza Talijanki, dotarliśmy do miejsca, w którym znajdowała się ciekawa platforma widokowa. W jej okolicach spotkaliśmy grupę turystów z Niemiec. Tym samym spełniły się słowa naszego przewodnika Adama, który jeszcze w Górach Komovi mówił nam, że w czarnogórskich górach można najczęściej spotkać turystów z Niemiec, Czech i Polski. 🙂
My również wykorzystaliśmy ową platformę do uwiecznienia nas na zdjęciach na tle wspaniałych Karanfili. 🙂
Około godziny 13:15 czyli 20 minut później zdobyliśmy szczyt Talijanki, na którym mieliśmy zarządzony dłuższy postój. Nas jednak intrygował kawałek grani, na końcu której znajdowało się coś co powiewało na wietrze. Okazało się, że jest to flaga Albanii i że to miejsce gdzie ona się znajduje jest albańskim wierzchołkiem Talijanki. Upewniając się, że możemy się tam udać, zrobiliśmy to niezwłocznie. 🙂
Nasz podbój Albanii trwał nieco ponad 25 minut, z czego 10 zajęło dojście do flagi. Duża ilość osób z naszej grupy wybrała się tego dnia do sąsiedniego kraju 🙂
Około godziny 14 ruszyliśmy z Talijanki w stronę Popadiji. Wpierw musieliśmy zejść, by potem wyjść, wyjścia było trochę mniej, bo Popadija o 27 metrów ustępuje Talijance. To co przykuło naszą uwagę podczas zdobywania Popadiji to owce, które pasły się w okolicy wierzchołka sprytnie go obchodząc z zachodu na wschód. Oczywiście były one łakomym kąskiem dla każdego fotografa. 🙂
O 14:30 okupowaliśmy już szczyt Popadiji i podziwialiśmy grań wiodącą w kierunku Wielkiego Trojana (Veliki Trojan). Grań była dosyć ostra i byłaby ciężka do przejścia – na szczęście po stronie czarnogórskiej wiodła pod nią ścieżka (szlak), która umożliwiała obejście trudniejszych jej fragmentów.
Nas jednak ona mało interesowała, bo nasza grupa kierowała się w inną stronę – na północny wschód, gdzie znajdowała się przełęcz – ostatni punkt na trasie powrotnej do właściwego szlaku zejściowego.
Aby jednak zdobyć ową przełęcz musieliśmy „obniżyć się” o 170 metrów na dystansie 300 metrów, co sprawiło, że było trochę stromo. My daliśmy radę zejść dosyć szybko, ale niektórzy się trochę pomęczyli. Po drodze spotkaliśmy kolejny raz nasze owce, które jak się potem okazało, szły na przełęcz. Na przełęczy siedział pasterz, który grał na flecie i tak je przywoływał do siebie.
Kawałek za przełęczą był niewielki lasek, w którym oczekiwaliśmy na resztę grupy, która mozolnie pokonywała zejście z Popadiji. Niektórzy nie schodzili wolno z powodu zmęczenia, ale dlatego, że chcieli więcej rzeczy uchwycić na fotografiach – wszak był to bardzo piękny dzień, więc wcale im się nie dziwiłem, że tak robią. 🙂
Pomiędzy drzewami zrobiłem ostatnie zdjęcia Karanfili przed zejściem w niższe partie kotła. Kawałek niżej Adam pozwolił nam schodzić samodzielnie do Doliny Grbaja. Chwilę potem kiedy to zrobił miał bliskie spotkanie ze żmiją nosorogą, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Około pół godziny zajęło nam zejście do doliny i znalezienie knajpki, by napić się zimnego piwka. A było co opijać, bo to było nasze pierwsze i jakże udane spotkanie z Górami Przeklętymi. 🙂