Hridski Krš & Krš Bogićevica
W ostatni dzień naszej czarnogórskiej przygody moim celem były dwa dwutysięczniki: Hridski Krš ( 2358 m npm) i Krš Bogićevica (2374 m npm). Oba szczyty znajdują się w pobliżu trójstyku granic z Albanią i Kosowem. Celowo napisałam, że był to tylko mój cel, gdyż oficjalny program wycieczki kończył się na zdobyciu pierwszego z wyżej wymienionych szczytów. Natomiast na ostatnią wędrówkę wybrałam się tylko ja (i oczywiście reszta wycieczkowej grupy), bo Michał ze względu na przykre dolegliwości żołądkowo-jelitowe (rzekomo przez baraninę którą zjadł na kolację dzień wcześniej) musiał zostać w pokoju. Wegetarianie nie mają takich problemów hehe. Pogoda tego dnia nie zapowiadała się na tak piękną i upalną, jak miało to miejsce w ostatnich dniach, ale nie narzekałam, ważne że nie padało i nic nie grzmiało. Chmurki czasami pozwalały na delikatne wychylenie się zza nich słońca. Niektórym to w zupełności wystarczyło, by schłodzić się w wodzie… ale może od początku…
Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy na Katun Bajrovića na wysokości 1715 m npm. Tam też odbyła się tradycyjna już rozgrzewka prowadzona przez naszego przewodnika Adama. Po niej wyruszyliśmy leśną dróżką do pierwszego miejsca postojowego którym było Hridsko Jezero.
Trasa minęła wyjątkowo sprawnie, szybko i przyjemnie. Nad malowniczym jeziorkiem odbyła się dość długa przerwa spowodowana zażywaniem kąpieli ( w sumie bardziej pływania) przez wcale niemałą część mężczyzn z naszej grupy. Dłuższy postój jednak był celowy – czekała nas bowiem dość męcząca wspinaczka na grań, na której znajdował się nasz pierwszy szczyt.
Po wejściu na grań przewodnik ponownie zarządził przerwę, która była w pełni uzasadniona, bo pomimo żadnych trudności technicznych, wdrapywanie się na grzbiet dało trochę popalić. Z grani było widać już wysokość jaką nabraliśmy – Hridsko Jezero przy którym byliśmy jeszcze kilkanaście minut temu było już tak daleko. Z drugiej strony grani rozpościerał się malowniczy widok na stare, nadgryzione zębem czasu jugosłowiańskie schronisko. Kilkadziesiąt minut później okazało się, że mieliśmy okazję zwiedzać jego zgliszcza.
A tymczasem czekało nas mozolne podejście pod górę…a raczej na górę zwaną Hridski Krš. Wspinaczka była technicznie bardzo prosta, gdyż pokonywanie kolejnych metrów wzwyż odbywało się wyraźną ścieżką wydeptaną pośród traw. Po drodze pojawiały się też drobne przeszkody w formie skałek, jednak nie sprawiały one nikomu żadnych trudności.
Na szczycie oprócz pięknej panoramy na góry 3 krajów (czyli Czarnogóry, Kosowa i Albanii) pojawił się w całej okazałości kolejny szczyt, który był w moich planach. Już wcześniej wspólnie z grupką 4 innych osób ustaliliśmy że idziemy zdobyć Krš Bogićevica – szczyt który był naprawdę rzut beretem od nas. Prezentował się okazale, a im bliżej do niego podchodziliśmy tym coraz ciekawiej się zapowiadał. Aby na niego wejść najpierw musieliśmy zejść z Hridskiego Krš na przełęcz, by stamtąd móc uderzyć dalej. Początkowo było prosto, łatwo i przyjemnie. Kolejne metry jednak powodowały zaostrzanie się trudności technicznych – najpierw trzeba było oprócz nóg użyć również rąk, by w końcu wspomóc się trawkami, które bardzo pomagały utrzymywać się na stromej nawierzchni. Pojawiły się również większe skały i prawdziwa wspinaczka, której końcówka była dla niektórych… hardkorowa. Jak się później okazało poszłam nie tą trasą co trzeba – znaczy się wybrałam trudniejszy wariant 🙂 Ale ważny był efekt tj. wszystkim nam (czyli naszej piątce) udało się wejść i zejść bezpiecznie z Krš Bogićevica. Widoki ze szczytu były podobne co ze zdobytego jakieś pól godziny wcześniej Hridskiego Krš, jednak satysfakcja ze zdobycia szczytu o wiele większa 🙂
Po zejściu z powrotem na przełęcz, wspólnie z resztą grupy udaliśmy się w dalszą drogę. Muszę przyznać, że trasa powrotna była bardzo przyjemna, wiodła wyraźnym traktem i mimo obniżenia wysokości była obfita w malownicze widoki. Po drodze zwiedziliśmy wspomniane już ruiny schroniska położonego w bardzo urokliwym miejscu. Szkoda, że już jest nieczynne, ale prawda jest taka, że w Czarnogórze schronisk raczej nie znajdziemy. Są to zbyt dzikie góry i stosunkowo rzadko uczęszczane przez turystów, więc schroniska by się tu nie utrzymały… Ma to jednak swoje plusy, gdyż za pewne większość z nas (górskich turystów) woli góry nieposkromione, dziewicze, gdzie można w ciszy i spokoju kontemplować naturę i słyszeć swoje myśli…
Wracając do wycieczki…Ponownie wylądowaliśmy nad znanym nam już Hridsko Jezero, które było już znacznie bardzie oblegane niż rankiem. Napotkani turyści nie tylko pływali, ale też raczyli się (i dzielili z nami) lokalnymi trunkami. Widać było, że zaczynał się weekend (był to bowiem piątek po południu)…Po kolejnym postoju nad jeziorkiem wróciliśmy poranną trasą do miejsca, w którym rozpoczynaliśmy dzisiejszą wycieczkę. I tak oto zakończyliśmy ostatnią trasę na czarnogórskiej ziemi 🙂