Đeravica

Data dodania wpisu 25.04.2025 Pasmo górskie Góry Przeklęte Kraj kosowo - flaga kraju
Komentarze do wpisu 2
Đeravica
Data wycieczki 18.08.2024 Dystans wycieczki ok. 35 km Czas trwania wycieczki 4,5 + 9,5 h Uczestnicy wycieczki Asia, Michał i inni :) Organizator wycieczki PTTK Rzeszów
zdjęcia trasa

16 sierpnia 2024 roku pojechaliśmy w kolejną i już czwartą naszą podróż do Czarnogóry. Organizatorem tej wyprawy – bo tak ją śmiało można nazwać – było Biuro Podróży PTTK Rzeszów, a przewodnikiem wycieczki znany nam już z poprzednich wyjazdów – Adam. Pomimo iż była to wycieczka do Czarnogóry, to w jej ramach mieliśmy zdobyć dwa szczyty leżące już poza jej granicami: Đeravice i Maja e Jezercës. Te dwie wyprawy do Kosowa i Albanii mieliśmy zrobić z biwakami, dlatego mieliśmy ze sobą masę ekwipunku namiotowego.

Teraz napiszę być może coś nie za bardzo popularnego, ale myślę, że każdy kto się decyduje na takie wyprawy powinien mieć świadomość, co może go na nich czekać. Ogólne zawsze myślałem, że wycieczki z namiotem to super sprawa. Twierdziłem tak, ale nie miałem w tym temacie za wiele doświadczenia. Owszem parę razy w życiu spałem w namiocie, ale było to we własnych ogródku, nad Jeziorem Międzybrodzkim i na okrągłych urodzinach koleżanki. Jednak w przypadku tych wyprawowych biwaków wszystko wygląda zupełnie inaczej i nie da się tego porównać do warunków w których spędzałem swoje jedyne noclegi pod namiotem.

Pierwszym problemem jest wielkość bagażu. My jadąc na ten biwak pociągiem Porta-Moravica z Czechowic do Rzeszowa mieliśmy problem z przemieszczaniem się pomiędzy wagonami. Nasze dwie karimaty + plus szerokość plecaka ledwo pozwalały zmieścić się w korytarzu wagonowym. Ale to i tak pierdoła w stosunku do drugiego problemu, którym byłą waga tego bagażu. Podczas podróży była jeszcze znośna, ale jak tylko wrzuciłem tam 6 butelek 1,5 litrowych wody, to zrobiło się trochę ciężko. Mój plecak sam w sobie też trochę waży, a tu doszła woda, gaz, kuchenka, masa ciuchów i zrobiło się naprawdę kiepsko – nie chce powiedzieć, że mi to trochę zabiło wycieczką, ale tak właśnie było. 🙂

Ale wracając do samej opowieści, bo oprócz mojego mocnego narzekania, było tam też mnóstwo pozytywów, ale tu już zapraszam do czytania…

Na początek jeszcze kwestia pogody, która tym razem nam kompletnie nie siadła. 🙂 Już jak dojeżdżaliśmy do Gusinje to widziałem gdzieś pomiędzy Veliki Trojanem, a Lipovicą wielkiego pioruna, który już zwiastował nasze nieszczęście. Ogólnie aura od niedzieli do wtorku przedstawiała się bardzo słabo – dużo deszczu i burz.

Adam jednak podjął decyzję, by już w niedzielę wyruszyć na pierwszy biwak, tak by we wtorek – gdzie miało być najgorzej – wszyscy się wysuszyli i byli gotowi na biwak nr 2. Pierwsze mieliśmy iść na Đeravice czyli górą o wiele łatwiejszą od Maja e Jezercës. I tak też się stało…

W niedzielę po śniadaniu, pod nasz hotel Rosi, podjechały terenówki, by zabrać nas do Katuna Bogićevica. Asia w 2019 roku już była w tym okolicach – mnie to niestety ominęło, bo się rozchorowałem. Na miejsce dojechaliśmy około godziny 9:30 i po wypakowaniu wszystkich bagaży ruszyliśmy szeroką drogą w kierunku przełęczy Ćafa Bogićes.

Asia siedzi w oknie niezamieszkałego domu
Asia siedzi w oknie niezamieszkałego domu
Nasza grupa w katunie Bogićevica
Nasza grupa w katunie Bogićevica

Już od samego rana naszym oczom ukazywały się ciekawe widoki okolicznych gór, które otaczały katun, np. Krš Bogićevica, Bandera (Crni Krš), Maja e Qenit, Maja e Madhe. Oprócz pięknych widoków również obserwowaliśmy niebo, na którym od rano było już trochę chmur.

Krš Bogićevica
Krš Bogićevica

Dopiero kawałek wyżej Adam zrobił z nami rozgrzewkę, podczas której dowiedzieliśmy się że są tutaj jakieś dwie osoby z okolic Żywca. Samo rozgrzewanie mięśni i stawów nie trwało jednak zbyt długo – Adam wiedział, że do biwakowego jeziorka mamy jeszcze kawałek drogi, a niebo powoli robiło się coraz mniej przyjazne.

Widok z naszej drogi na pasmo graniczne
Widok z naszej drogi na pasmo graniczne

Wędrowaliśmy więc tymi wszystkimi serpentynami i zakosami, aż w końcu dotarliśmy na przełęcz… i co się wtedy stało… zagrzmiało nam za plecami. 🙂 Grzmot był nieco odległy, ale niebo w tamtym miejscu już mocno burzowe. Mimo wszystko i tak mieliśmy w tym miejscu przerwę na jedzenie, picie i robienie zdjęć. Z tego miejsce mogliśmy po raz pierwszy dostrzec nasz cel (Đeravice), który to mieliśmy zdobywać następnego dnia.

Stamtąd zaczęło grzmieć
Stamtąd zaczęło grzmieć
Droga prowadząca na przełęcz Qafa e Belegut
Droga prowadząca na przełęcz Qafa e Belegut
Tam w oddali (to najwyższe) jest nasz cel: Đeravica
Tam w oddali (to najwyższe) jest nasz cel: Đeravica
Przyjemna ścieżka prowadząca do trójstyku
Przyjemna ścieżka prowadząca do trójstyku
Nasz grupa na przełęczy Ćafa Bogićes na tle Maja e Ropës
Nasz grupa na przełęczy Ćafa Bogićes na tle Maja e Ropës

Pół godziny później byliśmy już w drodze do miejsca biwakowego. Niestety z racji, że zrobiło się trochę za bardzo burzowo, to Adam nie poprowadził nas granią w kierunku trójstyku granic Czarnogóry, Albanii i Kosowa (Tromeđa), a wschodnimi zboczami takich szczytów jak: Bogiçevica, Tromeđa czy Maja Bogiçaj. Trochę szkoda, ale wiadomo bezpieczeństwo jest najważniejsze.

Idziemy trawersem Tromeđy
Idziemy trawersem Tromeđy
Teraz nieco nabieramy wysokości
Teraz nieco nabieramy wysokości
Przełęcz Ćafa Bogićes pozostawiona przez nas już mocno w tyle na tle kotłującej się burzy
Przełęcz Ćafa Bogićes pozostawiona przez nas już mocno w tyle na tle kotłującej się burzy
Nieznane jeziorko na tle Maji e Ropës
Nieznane jeziorko na tle Maji e Ropës

Przez dotarciem do jeziorka Liqeni i Tropojës musieliśmy jeszcze pokonać północno-wschodnie ramię góry Maja Bogiçaj, które szlak przecina na wysokości 2230 m n.p.m. Tam przewodnik poinstruował nas byśmy szli w odstępach 10-metrowych i stawiali nieduże kroki – to wszystko po to by zminimalizować ryzyko porażenia piorunem. Co prawda burza za bardzo się do nas nie przybliżyła, ale ogólnie robiąc takie coś nawet w ramach ćwiczeń było jak dla mnie nawet ciekawym doświadczeniem.

Pokonujemy w większym odstępach północno-wschodnie ramię Maji Bogiçaj
Pokonujemy w większym odstępach północno-wschodnie ramię Maji Bogiçaj
Đeravica coraz bliżej
Đeravica coraz bliżej
Ostatnia prosta do biwakowego jeziorka
Ostatnia prosta do biwakowego jeziorka

Chwilę potem padłem zrzucając mój ciężki plecak z ramion na trawę w miejscu, w którym mieliśmy mieć biwak. Liqeni i Tropojës może nie wyglądało zbyt widowiskowo, ale była tam dostateczna ilość wody, w której można było się wykąpać, jak również użyć jej do przyrządzania posiłków. Wielu kolegów z Adamem na czele wlazło do wody, ale ja jakoś nie miałem na to ochoty. Może dlatego że byłem zbyt wyrąbany niesieniem tego ciężaru na plecach, a może temu, że jeszcze do końca nie wiedzieliśmy czy tutaj zostajemy na noc.

A o oddali palą się górskie ogniska
A o oddali palą się górskie ogniska

W pierwotnym planie mieliśmy mieć w tym miejscu nocleg, ale już poprzedniego dnia wieczorem Adam nam oznajmił, że jeśli sytuacja burzowa będzie niepewna, to z jeziorka zejdziemy prawie 400 metrów poniżej do takiego mini schroniska (Gacaferi Guesthouse), w którym najwyżej przeczekamy burze i jak pogoda pozwoli to może wrócimy nad jezioro późnym wieczorem na nocleg.

Nasz grupa nad jeziorem biwakowym Liqeni i Tropojës
Nasz grupa nad jeziorem biwakowym Liqeni i Tropojës

Nad jeziorkiem fajnie się siedziało, ale plan z zejściem na stronę kosowską był jak najbardziej aktualny. Była godzina wczesnopopołudniowa (ok. 12:15), a tu już mieliśmy za plecami jedną wczesną burzę. W końcu już wszyscy wiedzieli, że schodzimy do domu dla gości, ale mniej więcej wtedy Asi zachciało się jeszcze wyjść na pobliską przełęcz i Maję Bogiçaj. Sytuacja wyglądała więc tak, że prawie jak grupa ruszyła na dół, to my ruszyliśmy do góry. Ja jednak byłem już tam wymęczony, że dałem radę zdobyć tylko siodło, a Asia już sama tylko z butelką picia poszła na Maja Bogiçaj.

Widok z przełęczy pod Mają Bogiçaj na albańską stronę
Widok z przełęczy pod Mają Bogiçaj na albańską stronę
Asia idzie na Maję Bogiçaj
Asia idzie na Maję Bogiçaj
Nasza grupa ewakuuje się znad jeziora
Nasza grupa ewakuuje się znad jeziora

Oczywiście jak schodziła to znów zaczęło grzmieć, więc musieliśmy się nieco sprężyć, by coś nas nie poraziło w drodze do gościnnego przybytku. Udało nam się to w stu procentach i tuż przed godziną 14 siedzieliśmy zresztą grupy na ławkach w guesthousie.

Asia na wierzchołku Maji Bogiçaj
Asia na wierzchołku Maji Bogiçaj

Na początku wypiliśmy tam kawkę i po jednym piwku. W pierwszych chwilach trochę żałowaliśmy, że opuściliśmy tak łatwo okolice jeziora, ponieważ pogoda się w miarę utrzymywała i o kolejnych grzmotach nie było mowy. Jednak po godzinie burza znowu zaczęła się odzywać i dokładnie z tego samego kierunku, z którego straszyła nas rano. Po pewnym czasie podeszła ona bliżej, a po chwili z drugiej strony (tam gdzie było jezioro) również zaczęły dochodzić grzmoty. Nasza prawie cała grupa siedziała na werandzie pod dachem, ale w pewnym momencie, jeszcze przed ulewą wyszedłem spod dachu by spojrzeć na niebo i jak je zobaczyłem to bardzo się ucieszyłem, że nie jestem w namiocie nad jeziorem.

Po chwili zaczęło padać i wiać, zrobiło się na tyle zimno, że większość z nas weszła do środka, do dużej sali. Były tam krzesła i mogliśmy tam swobodnie siedzieć, podczas gdy za oknami szalała już mocna burza.

Ogólne początkowe stanowisko właścicieli było takie, że mogliśmy tu przebywać, ale nie możemy tu przenocować, bo ma tam ktoś przyjść i że się wszyscy tutaj nie zmieścimy. Z tym, że wraz z każdą wypitą kawą, herbatą, piwem i winem sytuacja się zmieniała na naszą korzyść. Nagle się okazało, że na górze są pokoje z łóżkami i że dziewczyny mogą sobie tam pójść by sobie tam odpocząć. Potem się znów okazało, że mogą tam się już montować do spania, chwilę później sala w której siedzieliśmy również została do tego przeznaczona – a nawet miejsca jeszcze nie wykończone (bo budynek był w rozbudowie) – tam też ludzie od nas mogli sobie rozłożyć namioty na betonowej wylewce.

Tak więc z noclegu nad jeziorkiem pod namiotami, wyszedł nocleg w guesthousie u bardzo miłych i gościnnych kosowskich Albańczyków. 🙂 Wcześniej jeszcze dla chętnych zrobili podobno pyszną kolację, więc grupa była bardzo zadowolona. Ja się na nią nie skusiłem, bo mieliśmy liofilizaty, które wieczorem grzaliśmy na werandzie. 🙂

Do wczesnych godzin nocnych siedzieliśmy na werandzie kosztując różnych trunków z dwoma synami (Adriatic, Albanic) pani właścicielki obiektu. Nie wypiłem zbyt dużo, ale niestety trochę kiepsko wybrałem sobie miejsce do spania (które znajdowało się pod stołem w pomieszczeniu w którym wcześniej siedzieliśmy) i wchodząc do śpiwora ruszyłem stołem i spadło z niego krzesło. Niby nic wielkiego, ale wylądowało ono bardzo nieszczęśliwie – mianowicie na macie samopompującej jednego z uczestników wycieczki. Na szczęście go tam nie było, ale i tak noga od krzesła poczyniła duże szkody dziurawiąc owo matę. 🙁 Kolega spał co prawda w innym miejscu, ale sam fakt że komuś coś zniszczyłem bardzo mnie zdołował i następny dzień miałem bardzo kiepski.

A zaczął się on wcześnie, bo o godzinie 4:30. Zanim wszyscy skorzystali z łazienek to minęła godzina i dopiero o 5:30 wyruszyliśmy z powrotem w kierunku jeziora. Z racji, że mieliśmy tu w drodze powrotnej wracać, to zostawiłem mój ciężki plecak i wziąłem ten Asi – tym samym ona szła na lekko. Problemem była niestety ilość wody, od tego całego gotowania zużyliśmy jej większość i zostały nam 2 butelki wody. Nie chcieliśmy pić tej tutejszej, bo baliśmy się że się nią doprawimy.

Nazajutrz w Kosowie wstaje nowy dzień
Nazajutrz w Kosowie wstaje nowy dzień

Jak już wszyscy znaleźliśmy się przy jeziorku i chwilę odpoczęliśmy to potem Adam narzucił takie tempo marszu, że i ja się zacząłem mocno męczyć – co jest dziwne, bo ja lubię szybko chodzić po górach. Ale to chyba przez to zmęczenie poprzedniego dnia, nieumycie się, niewyspanie i jeszcze trauma po rozwaleniu koledze maty.

Liqeni i Tropojës o poranku
Liqeni i Tropojës o poranku

W każdym razie już nad jeziorkiem przywitał nas niezły świt. Słonko pięknie świeciło ze wschodu dodając nam trochę otuchy, po tym wczorajszym burzowym dniu. Adam pędził tak dlatego, bo chciał byśmy dotarli na szczyt zanim spowiją bo chmury i nic z niego nie zobaczymy.

Słońce niewiele po swoim wschodzie
Słońce niewiele po swoim wschodzie
Królestwo zieleni
Królestwo zieleni
Cześć naszej grupy pokonująca niewielki uskok
Cześć naszej grupy pokonująca niewielki uskok
Przyjemnie się takimi trawersami chodzi
Przyjemnie się takimi trawersami chodzi

Po dwóch godzinach marszu dotarliśmy do kolejnego z jezior Liqeni i Zemrës, przy którym przewodnik zarządził postój. Był to dobry pomysł, gdyż do szczytu pozostało nas jedynie niecałe 2,5 km, ale prawie 400 metrów pod górę. Najpierw musieliśmy wspiąć się na przełęcz rozciągniętą pomiędzy Gusanem, a Đeravicą, a potem pozostał już tylko sam atak szczytowy.

Kolejne jezioro na trasie: Liqeni i Zemrës
Kolejne jezioro na trasie: Liqeni i Zemrës

O ile wyjście ciekawymi i trochę lufiastymi serpentynami na przełęcz było w miarę przyjemne, to ostatnia prostka na szczyt już tak nie była, albo po prostu brakowało mi już sił, bo łapała mnie mocna zadyszka. Asia cisnęła lepiej ode mnie pod górę, ale ona nie miała plecaka, ja natomiast się za mocno męczyłem.

Liqeni i Zemrës już z przełęczy rozpiętej pomiędzy Gusanem a Đeravicą
Liqeni i Zemrës już z przełęczy rozpiętej pomiędzy Gusanem a Đeravicą
Widok z tej samej przełęczy na Tromeđę, Ćafe Bogićes i Maję e Ropës
Widok z tej samej przełęczy na Tromeđę, Ćafe Bogićes i Maję e Ropës
A tak wyglądała tego dnia Đeravica z tej przełęczy
A tak wyglądała tego dnia Đeravica z tej przełęczy

Około godziny 08:40 stanęliśmy na szczycie, ale ja nie miałem w ogóle siły się cieszyć. Siadłem gdzieś z boku i siedziałem. Nawet nie przeszedłem się po grani szczytowej, jak to mam w zwyczaju – wyraźnie coś mi tutaj nie pasowało.

Dzięki tej szybkości ze szczytu udało nam się dużo zobaczyć, jednak nie do końca znam te tereny, więc ciężko rozpoznać w tym widokach poszczególne szczyty. Najgorzej było od strony południowej, gdzie już niebo trochę mocniej przysłoniły chmury.

Widok z Đeravicy na południe
Widok z Đeravicy na południe
A to widok na północ
A to widok na północ
A tu z kolei widok na zachód
A tu z kolei widok na zachód
A to widok na trasę którą przeszliśmy
A to widok na trasę którą przeszliśmy
Powiewające na szczycie flagi Albanii i Kosowa
Powiewające na szczycie flagi Albanii i Kosowa
Jest też albański dwugłowy orzeł
Jest też albański dwugłowy orzeł

Pół godziny później rozpoczęliśmy zejście, które początkowo przebiegało taką samą drogą jak wyjście. Wszystko jednak zmieniło się kiedy dotarliśmy do jeziora to zamiast kierować się na zachód, my ruszyliśmy w dół na północ. Adam postanowił również zmniejszyć ryzyko w razie wystąpienia kolejnej z burz, dlatego kierowaliśmy się w stronę drogi która miała nas doprowadzić do naszego guesthousa od dołu.

W drodze powrotnej napotykamy trochę wyschnięte jeziorko
W drodze powrotnej napotykamy trochę wyschnięte jeziorko

Po pokonaniu około kilometra dystansu na północ, odbiliśmy nieco na zachód, by trafić na ścieżkę, która przechodziła przez Bjeshka e Junikut. W sumie to nie wiem co to za miejsce i co oznacza ta nazwa, ale na pewno w tych okolicach było kilka katunów oraz droga, którą musieliśmy podążać by dotrzeć do naszego pośredniego punktu docelowego.

Pierwsze większe skupisko domów napotkane przez nas w drodze powrotnej
Pierwsze większe skupisko domów napotkane przez nas w drodze powrotnej

Udało się to w okolicach godziny 13 i kiedy myślałem, że po chwili przerwy ruszymy szybko w dalszą drogę, to mieliśmy tam bardzo długi odpoczynek, który trwał chyba coś koło 2 godzin. Było piwo, zimny arbuz i inne przyjemności. Dobrze się siedziało, ale w końcu trzeba było ruszać, bo do katuna Bogićevica zostało nam jeszcze kawał drogi, a właśnie z tamtego miejsca o godzinie 15 mieli nas odbierać kierowcy terenówek.

A tu już okolice naszego Gacaferi Guesthouse'a
A tu już okolice naszego Gacaferi Guesthouse’a
Gdy opuszczamy Kosowo żegnają nas kozy...
Gdy opuszczamy Kosowo żegnają nas kozy…

Kiedy już mieliśmy ruszać, to spodziewałem się ponownej wspinaczki w okolice jeziorka, przy którym mieliśmy mieć nocleg. Dlatego mocno się zdziwiłem jak Adriatic (jeden z synów pani gospodyni) poprowadził nas zupełnie inną drogą. Szliśmy bardziej na północny-zachód poruszając się przy tym dosyć wąską ścieżką. W pewnym momencie natrafiliśmy na niewielkie stado krów, które trochę blokowało nam droga, ale Adriatic stanął na środku ścieżki rozłożył ręce pokazując zwierzętom kto tu rządzi i one od razu ustąpiły.

... i krowy
… i krowy

Wkrótce dotarliśmy do tego samego szlaku, którym poruszaliśmy się poprzedniego dnia. Na przełęcz Ćafa Bogićes zostało nam ok. kilometra i właśnie wtedy zaczęło padać. Na początku lekko, potem coraz bardziej, w końcu na tyle mocno, że trzeba było ubierać pelerynę.

Z przełęczy Adam nas już puścił wolno – tak by każdy mógł schodzić swoim własnym tempem. Nasze oczywiście było wartkie, ale to też dlatego, że zaczęło się błyskać i grzmieć. Każdy z nas pewnie sobie właśnie w tej chwili pomyślał – „Nie mogło zaczekać jeszcze te pół godziny”. 🙂 Bo mniej więcej tyle czasu kosztowało nas zejście do miejsca, z którego miały odebrać nas terenówki.

... a Czarnogóra wita nas burzą ;)
… a Czarnogóra wita nas burzą 😉

Mieliśmy dużo szczęścia gdy tak zmoczeni i lekko zziębnięci czekaliśmy na transport, który pojawił się praktycznie od razu. Mogliśmy więc usadowić się na swoich miejscach i rozpocząć procedurę suszenia.

Na koniec tylko takie przypomnienie, jak to przewodnik Adam zaplanował wycieczkę na dni niedziela-poniedziałek, by w najgorszy wtorek się trochę podsuszyć – wyszło że miał dużą rację. Większość z nas dosyć mocno ucierpiała od tego burzowego deszczu, który raz padał, raz sobie robił odpoczynek. Toteż wtorek wydawał się idealnym dniem na suszenie, relaks i odpoczynek… tyle że nie dla nas… ale o tym w następnej relacji. 🙂

Postaw nam kawę

Jeśli podobała Ci się relacja i chcesz by więcej takich było na blogu, to będziemy zadowoleni jeśli postawisz nam kawę. :)

Kup mi kawę :)

Podsumowanie wycieczki

Dystans wycieczki ok. 35 km Czas trwania wycieczki 4,5 + 9,5 h Średnia prędkość marszu ok. 1,8 km/h Suma przewyższeń 2,04 km Uczestnicy wycieczki Asia, Michał i inni :)
Przebieg wycieczki Przebieg wycieczki
katun Bogićevica Ćafa Bogićes
Ćafa Bogićes Liqeni i Tropojës
Liqeni i Tropojës przełęcz pod Maja Bogiçaj ścieżka
przełęcz pod Maja Bogiçaj Liqeni i Tropojës ścieżka
Liqeni i Tropojës Gacaferi Guesthouse ścieżka
Gacaferi Guesthouse Liqeni i Tropojës ścieżka
Liqeni i Tropojës Liqeni i Zemrës
Liqeni i Zemrës Đeravica
Đeravica Liqeni i Zemrës
Liqeni i Zemrës 42.5431144N, 20.1126758E szlak czerwony, ścieżka
42.5431144N, 20.1126758E Gacaferi Guesthouse ścieżka
Gacaferi Guesthouse Ćafa Bogićes ścieżka
Ćafa Bogićes katun Bogićevica
Transport opłacone terenówki

Tagi: ,

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Piotr
Piotr
9 dni temu

Michał targałeś namiot wezyra a spałeś pod stołem! Ale numer.Bardzo ładne to pasmo górskie.Dzięki za ciekawą relację. Pozdrawiam.

2
0
Would love your thoughts, please comment.x