Kom Kučki
czyli opowieść o zdobywaniu najwyższego szczytu w Górach Komovi
Drugi dzień naszego pobytu w Andrijevicy zapowiadał się jeszcze lepiej od tego poprzedniego, w którym to przypomnę, zdobywaliśmy Kom Vasojevićki.
Plan drugiego dnia zakładał wejście na najwyższy szczyt Gór Komovi – Kom Kučki.
Tak więc zaraz po zjedzeniu śniadania, wyjechaliśmy autobusem ponownie do Stavnej. Całkowicie bezchmurne niebo zwiastowało, że pod względem warunków pogodowych może to być bardzo udany dzień.
Po ukończeniu ćwiczeń rozgrzewkowych naszego przewodnika wyruszyliśmy w drogę. Ta kawałek prowadziła identyczną trasą co na Kom Vasojevićki. Ale już piargi pokonywaliśmy innym wariantem szlakowym – ten prowadził kawałek poniżej ścieżki, którą wędrowaliśmy poprzedniego dnia.
Po przekroczeniu piargów znaleźliśmy się w lesie. Ale nie był to taki zwykły las, przede wszystkim miejscami było całkiem stromo i trzeba było się mocno trzymać, by nie zlecieć w przepaść.
Poza tym musieliśmy się również przeciskać pod zwalonymi drzewami. Ogólnie ten fragment wymagał momentami niezłych ćwiczeń gimnastycznych, więc dobrze, że dzięki rozgrzewce Adama byliśmy już dobrze rozruszani. 🙂
Po wyjściu z lasu znowu czekały nas piargi, ale po leśnym etapie przyjęliśmy je z wielką sympatią. Tuż przed dojściem do przełęczy rozpiętej pomiędzy szczytami Kom Vasojevićki i Kom Ljevorečki, przechodziliśmy jeszcze pod potężnymi ścianami tej pierwszej góry.
Zanim jednak osiągnęliśmy przełęcz przewodnik zarządził postój. Chciał by grupa zabrała się w całość, bo bardzo zróżnicowany północno-wschodni trawers sprawił, że ta się trochę za bardzo rozciągnęła.
Podczas postoju od grupy odłączył się jeden z uczestników, by pójść nieco szybciej od grupy. Asia oczywiście od razu zaczęła myśleć o tym samym – mi się tak średnio chciało tego dnia odłączać. No ale w końcu mnie przekonała i poprosiliśmy Adama o to byśmy mogli pójść za Mariuszem – bo tak nazywał się owy śmiałek. 🙂
Przewodnik od razu się zgodził, więc mogliśmy włączyć piąty bieg, by dogonić uciekiniera Mariusza. Ten gdy tylko zobaczył, że zmierzamy w jego kierunku, to zaczekał na nas i od tego momentu szliśmy na Kom Kučki we trójkę. 🙂
Szlak zmierzający w kierunku przełęczy Ćafa od Carina (Provuša) przypominał niewielką ścieżkę, która wiła się pagórkowatą doliną Medukomlje, pomiędzy trawami i kamieniami. Z doliny bardzo ciekawie prezentował się nasz wczorajszy cel – Kom Vasojevićki.
Przejście Medukomlje zajęło nam niecałą godzinę i około 11:30 znaleźliśmy się na przełęczy, z której było bardzo dobrze widać cel naszej wyprawy.
Przełęcz Ćafa od Carina (Provuša) sama w sobie była również ciekawym miejscem, ponieważ była ona częściowo zabudowana wysokimi skałami. Pomyślałem więc, że gdyby wiał mocny i zimny wiatr, można by było schować się przed nim właśnie pośród tych skał. Zazwyczaj przełęcze wyglądają inaczej i często szczególnie mocno na nich pizga.
Nie wiem czy nawet 10 minut spędziliśmy na tej przełęczy. Wszyscy chcieliśmy już iść w stronę szczytu, tak by nas grupa nie dogoniła – wszak tak we trójkę szło się wprost idealnie. 🙂
Początkowa droga w stronę Kom Kučki prowadziła bardzo szeroką i trawiastą granią. Robiliśmy na niej mnóstwo zdjęć, bo krajobrazy były cudowne.
Po około 10 minutach przyjemnej trawiastej wędrówki zbocze góry nieco się nachyliło i musieliśmy wkładać zdecydowanie więcej sił we wspinaczkę.
Odwracając się w stronę przełęczy zauważyliśmy dwójkę turystów idących żwawo w naszym kierunku. Na początku myśleliśmy, że to może jacyś nieznani turyści, jednak Asia szybko rozpoznała w nich uczestników naszej wycieczki.
Po kolejnych 10 minutach trafiliśmy na ruchome piargi, a potem na skalną grzędę. Na niej Mariusz zrobił nam kilka zdjęć na tle Kom Vasojevićki’ego. Właśnie w tej okolicy dogoniła nas owa dwójka z naszej grupy – Asia i Maciek.
Kolejne metry podejścia to przejście bardzo sypkim żlebikiem. Miejsce to przypominało żwirownię, w której gdzie się nie obejrzysz widzisz coraz to większe kupy żwiru. Pomiędzy tymi kamiennymi kopcami znajdował się nasz szlak, który stopniowo podprowadzał nas po piargach pod skaliste ściany szczytu.
Gdy w końcu znaleźliśmy się tuż przy skałach, to musieliśmy przez moment iść wzdłuż nich. Jednak za kolejnym załomem czekał już na nas mały żleb prowadzący do niewielkiego kominka. W nim znajdował się dosyć spory uskok, który można było pokonać stawiając nogę na luźny kamień pełniący rolę taboretu. 🙂
W momencie kiedy cała nasza piątka pokonała tą przeszkodę, to znaleźliśmy się w terenie typowo skalistym czyli takim który lubimy najbardziej. 🙂
Wychodzenie skalnymi „schodami” było bardzo przyjemne i raczej nie za trudne. Były miejsca gdzie trzeba było trochę uważać, ale ogólnie wyjście na grań szczytową było łatwe.
Na grani też początkowo było komfortowo, bo ta była szeroka i niestroma. Ale tuż przed szczytem były takie dwa miejsca, w których trzeba było utrzymać wyższy poziom koncentracji. Wcześniej słyszałem jak przewodnik coś tam wspominał, że grań jest ciekawa, ale z opowieści rzadko kiedy można coś wywnioskować – najlepiej zawsze na własnej skórze przekonać się jak co wygląda.
Po pokonaniu grzbietowych przeszkód zdobyliśmy Kom Kučki jako pierwsi, bo pozostała trójka poniżej zachwycała się widokami i uwieczniała je na fotografiach.
Widoki ze szczytu rzeczywiście były ujmujące i bardzo rozległe. Mariusz wykonał nam sesje fotograficzną z banerem, a potem był czas na zasłużony odpoczynek.
Po około 25 minutach sjesty, zostawiając naszą trójkę towarzyszy na szczycie ruszyliśmy na dół. Chcieliśmy pokonać trudniejsze miejsca jeszcze przed nadejściem właściwej grupy z Adamem na czele.
Granią szliśmy na tyle spokojnie, że już po chwili zostaliśmy dogonieni przez Asię, Mariusza i Maćka. Za jakiś czas usłyszałem czyjeś wołanie, ale nie wiedziałem skąd ono dobiegało. Dopiero po chwili zorientowaliśmy się, że to woła na nas Adam, bo właśnie zeszliśmy ze szlaku i zamiast w pewnym momencie skręcić wraz z nim ostro w lewo, to cała nasza grupka poszła za mną prosto. Pewnie po jakimś czasie kapnęlibyśmy się, że źle idziemy, ale dobrze że Adam czuwał. 🙂
Po pokonaniu kominka, tuż za załomem minęliśmy się z naszą grupą i ruszyliśmy w dół. Na podejściu spotkaliśmy jeszcze kolegę Krzyśka, ale on widząc, że my już schodzimy, również zaczął z nami schodzić.
Na przełęczy była dobra okazja na wykonanie wielu ciekawych zdjęć. W tym miejscu mieliśmy rozpocząć ostatni etap naszej wycieczki. To właśnie tutaj mieliśmy udać się innym szlakiem w kierunku Stavnej. Innym to znaczy tym samym, którym my poprzedniego dnia schodziliśmy spod Kom Vasojevićkiego. Jednak tym razem musieliśmy pokonać jego większą cześć, która była dla nas jeszcze nieznana.
Początkowo czekało nas około 300-metrowe zejście na południe od przełęczy Ćafa od Carina (Provuša). Wg planu na dole miały być ruiny szałasów i koło nich mieliśmy natrafić na szlak prowadzący na wschód – w stronę Stavnej.
Zejście zajęło nam około pół godziny i rzeczywiście w pobliżu pozostałości po szałasach znaleźliśmy ścieżkę prowadzącą w odpowiednim dla nas kierunku.
Szlak prowadził zróżnicowanym trawersem, gdzie można było znaleźć strome zbocza, trawiaste łąki, przerzedzony i gęsty las.
Pozostałej trójce pokazywaliśmy miejsce, w którym zeszliśmy z Kom Vasojevićki’ego. Następnie minęliśmy szybko szczyt Varda i wiedzieliśmy, że do Stavnej jest już bardzo blisko. 🙂
Około półtorej godziny zajął nam cały ten odcinek szlaku – ten znany i nieznany fragment. Znaczy to, że maszerowaliśmy nim zdecydowanie szybciej aniżeli poprzedniego dnia.
W dolnej części polany w Stavnej również było sporo zwierząt co w górnej – pasły się konie i kury, a kawałek dalej owce.
Po zdobyciu bufetu w Stavnej tym razem zafundowaliśmy sobie pyszne lody, które podawane były w małych słoiczkach.
Okazało się, że cała nasza piątka była szybciej od reszty grupy czym zaskarbiliśmy sobie szacunek u przewodnika Adama. 🙂
Jeszcze tego samego dnia przejechaliśmy do Gusinje położonego w Górach Przeklętych. Przez kolejne cztery dni to właśnie miasto leżące na pograniczu czarnogórsko-albańskim miało stanowić naszą nową bazę wypadową.