Prutaš
czyli nasz pierwszy raz w Durmitorze
W lipcu 2023 roku znaleźliśmy się ponownie w górach Czarnogóry – tym razem w Durmitorze. Pojechaliśmy tam razem z biurem podróży PTTK Rzeszów choć można śmiało powiedzieć, że w tym wypadku mieliśmy trochę więcej do czynienia z organizacją tego wyjazdu niż normalnie. Mianowicie po zapisaniu się na tą wycieczkę namawialiśmy wiele osób do uczestnictwa w niej. Wszystko dlatego, by się ona odbyła i byśmy nie zostali na lodzie jak w poprzednim roku podczas próby wyjazdy w Góry Przeklęte z biwakiem. Dzięki temu wycieczka została już potwierdzona na początku lutego, więc śmiało mogliśmy się do niej przygotowywać. 🙂
Po nadzwyczaj szybkim dojeździe do Razvršje – niewielkiej miejscowości położonej około kilometra na południe od Žabljaka, udało nam się jeszcze tego dnia zrobić zakupy. Zakwaterowanie mieliśmy w Apartments Razvršje, które nie do końca wszystkim przypadło do gustu – choć to chyba za słabo powiedziane. My nie narzekaliśmy jakoś strasznie, ale mieliśmy świadomość, że osoby które namówiliśmy na tej wyjazd mogą być mocno zawiedzione warunkami noclegowymi w porównaniu to tych, które panowały choćby w Bułgarii. Mieliśmy jednak również świadomość, że niewiele możemy z tym zrobić…
W niedzielę wybraliśmy się na naszą pierwszą wycieczkę, której celem był Prutaš – szczyt wznoszący się na wysokości 2393 m n.p.m., położony najdalej ze wszystkich szczytów, które mieliśmy w planie zdobyć. Musieliśmy do niego także długo jechać drogą R-16 przecinającą Durmitor ze wschodu na zachód. Na domiar złego tego dnia była niedziela i na drodze panował duży ruch, a z racji że jest ona dosyć wąska to było to duże wyzwanie dla naszych kierowców. W pewnym momencie musieliśmy nawet opuścić autobus, gdyż nie mogli oni zrobić zakrętu, bo na poboczu był zaparkowany samochód.
Po tej serii przygód o godzinie 10:30 dojechaliśmy do wylotu doliny Todorov Do, by stamtąd wejść na szlak prowadzący na nasz szczyt. Oczywiście ruszyliśmy na szlak dopiero po solidnej rozgrzewce, którą zafundował nam przewodnik Adam. 🙂
Wcześniej jednak to stado krów i koni taplających się w stawie zafascynowało nas wszystkich, tak że zwierzęta te wraz z pasterzem stały się obiektem dla zdjęć i filmów.
Chwilę potem już jednak nie było wyjścia i trzeba było ruszać pod górę w kierunku wyraźnego wcięcia utworzonego pomiędzy północną granią Prutaša, a szczytem Grudy. Podejście było dosyć strome, więc gdy od czasu do czasu odwracaliśmy się widzieliśmy coraz to mniejszy kształt naszego autokaru.
Po trawiastym początku szlaku z czasem weszliśmy do bardziej kamienistego żlebu, w którym oprócz skałek pojawiły się piargi. Kawałek wyżej na jednej z górek, które się pojawiły w granicach widoczności dojrzałem kolejnego pasterza opiekującego się swoimi owcami, które dostrzegliśmy kiedy pokonaliśmy jeszcze kilka metrów wysokości.
Pod północnymi, mocno zacienionymi zerwami Prutaša występowały jeszcze duże płaty śniegu, które jednak były za daleko by się w nich ochłodzić – bo lampiło już konkretnie. Ogólnie pogoda tego dnia była wyśmienita od samego rana. 🙂
Tuż powyżej skalistego fragmentu szlaku, gdzie ten ponownie wchodził w swoją trawiastą część Adam zarządził krótką przerwę, by scalić grupę – to właśnie tam nie mogąc się na nich doczekać i szukając nieco cienia poszedłem nieco dalej – do mocno oddalonego wielkiego głazu, który tworzył dogodne miejsce do odpoczynku. Oczywiście za mną poszło kilkoro ludzi i była lekka zadymka, na szczęście Adam to ugodowy człowiek i nie robi problemów z takich rzeczy. 🙂
Kawałek dalej jednak szybko zapłaciłem za swoją samowolkę, bo kiedy zdobyliśmy przełęcz to nagle tak mnie zaczął boleć brzuch, że myślałem że zwariuje. Bolało i przechodziło, po chwili powtórka i tak na okrągło – z początku nie wiedziałem co to może być, ale teraz po czasie myślę, że mogło to być spowodowane ogólną podróżą autokarem do Czarnogóry oraz nagłą i szybką wspinaczką ze sporą różnicą wysokości.
Z przełęczy roztaczał się ciekawy widok w kierunku szczytu Prutaša, Bobotov Kuka i Bezimeni vrhu oraz w kierunku Veliko Škrčko Jezera. Na przełęczy spędziliśmy ponad 30 minut i tam już naprawdę wszyscy zaczekaliśmy na wszystkich. Ja już nie ośmieliłem się wybijać, poza tym cały czas czułem mój brzuch. Po za tym Adam mówił o jakimś trudniejszym miejscu w drodze na szczyt, więc gdzie ja bym się sam tam zapuszczał. 🙂 Po za tym ta przerwa była bardzo wskazana, bo od autokaru do przełęczy zrobiliśmy ponad 400 metrów przewyższenia, co bez rozejścia było morderczą wyrypką. 🙂
Trudny moment rzeczywiście był, ale to bardziej chodziło o trudności psychiczne niż fizyczne – konkretnie chodziło, by w jednym miejscu podczas pokonywania skalnego trawersu nie patrzeć się w lewo i w dół – oczywiście większość się patrzyła – ale pomimo tego wszyscy bez problemu pokonali wspomniany fragmentu szlaku. 🙂
Następnie ścieżka biegła zygzakami po stromym zboczu, które jednak nie było trudne ani za bardzo stresujące. Kawałek dalej wyszliśmy na trawiasty przedwierzchołek, przy którym ponownie mieliśmy krótką przerwę, ale do głównego szczytu zostały już tylko minuty. Z niego w jednym miejscu odchodził lekko stromy płat śniegu, na którym niektórzy urządzili sobie zjeżdżalnie. Ja natomiast chodziłem z dala i podziwiając widoki zastanawiałem się kiedy w końcu przestanie boleć mnie brzuch…
O dziwo stało się to po zdobyciu głównego wierzchołka, więc bardzo szybko. 🙂 Był on bardzo rozległy i przypominał dużą trawiastą kopkę. Cała nasza grupa pozajmowała dogodne dla siebie miejsca i wszyscy rozpoczęli sjestę wyciągając różne smakołyki z plecaka.
Ja jak to mam w zwyczaju poszedłem dalej by w spokoju poobserwować potężny masyw Bobotov Kuka, który wznosił się na wschodzie w odległości niecałych 3 kilometrów. Z kolei na południowym-wschodzie w pobliżu przełęczy, którą pokonywaliśmy autokarem majaczyła w ciemnym barwach Sedlena greda oraz bardzo ciekawe uformowane pasemko Izmećaja. Idąc jeszcze kawałek w dół doszedłem do słynnych zerw Prutaša czyli tych takich organów, w których latają ptaki znane wieszczkami. To jaki ten szczyt jest wysoki oddaje zdjęcie z naszym autokarem, który cały czas był zaparkowany w tym samym miejscu, w którym z niego wyszliśmy.
Wracając na szczyt do reszty grupy okazało się, że ominęły mnie zdjęcia grupowe – natomiast nie ominęło mnie robienie zdjęć Asi. Odpoczynek na wierzchołku góry trwał chyba z godzinę, toteż dopiero około 14 zaczęliśmy z niego schodzić. W sumie nie mieliśmy się gdzie spieszyć, bo droga w dół nie wyglądała na bardzo daleką, a pogoda cały czas była idealna.
Po zejściu z kopuły szczytowej mieliśmy do pokonania kilka ciekawych formacji skalnych, na które składały się trawersy podskałkowe i niewielkie kominki. W miarę jak się obniżaliśmy to organy Prutaša robiły się coraz potężniejsze.
Kawałek niżej weszliśmy na trawiastą grań, przy której znajdowało się mnóstwo kwitnących kwiatów – widać że wiosna do Durmitoru zawitało dopiero niedawno. Mniej więcej w tych okolicach spotkaliśmy po drugiej stronie grani kozicę górską, która była wyraźnie zaciekawiona naszą obecnością na szlaku – możliwe że dawno nie widziała tak dużej grupy turystów. 🙂
Wkrótce dotarliśmy do przełęczy Škrčko ždrijelo, z której skierowaliśmy się już w stronę naszej drogi, którą tutaj przyjechaliśmy autobusem. Osiągnęliśmy ją godzinę później kończąc pierwszą udaną wycieczkę w górach Durmitoru. 🙂