Mali Međed, Veliki Međed
czyli przejście ciekawą granią w Durmitorze
Zdało by się napisać, że drugiego dnia po wczesnym śniadaniu wyruszyliśmy na kolejną górską wycieczkę… ale tak nie było, bo nasz Mišo czyli szef ośrodka, w którym spaliśmy rzadko kiedy się rano spieszył. Zwykle śniadanie było „trochę” opóźnione i kiedy gromadziliśmy się już pod jadalnią to nasz gospodarz wskakiwał do swojej audicy i jechał po pieczywo do Žabljaka. Pogoda nam na szczęście sprzyjała, ale gdyby na popołudnie zapowiadali burze, to mogłoby być nie za wesoło. 🙂
Tego dnia naszym celem był Wielki Niedźwiedź (Veliki Međed) – szczyt mierzący 2287 m n.p.m. stanowiący z niższym szczytem Małym Niedźwiedziem (Mali Međed) bardzo ciekawą grań, którą oczywiście chcieliśmy sobie przejść, ale poprzedniego dnia przewodnik Adam nie dał nam jasnego sygnału, że się na to zgadza.
Około godziny 9:30 rano podjechaliśmy autokarem do wylotu doliny Ivan Do i przeszliśmy „krupówkami” nad Jezioro Czarne (Crno jezero). Droga do jeziora była pokryta asfaltem i stało przy niej mnóstwo stoisk z różnymi duperelami – kapelusze, korale, magnesy – dlatego Adam już na samym początku powiedział, by się nie zatrzymywać tylko iść dalej nad jezioro, ale wiadomo jak to bywa…. 🙂
Nad jezioro dotarliśmy więc około pół godziny później i na jego brzegu zrobiliśmy sobie rozgrzewkę. W pobliżu był jednak duży pies i gdy zacząłem wykonywać jedne z ćwiczeń z zestawu rozgrzewkowego coś mu się nie spodobało i zaczął do mnie skakać – widać, że nie wszystkie ćwiczenia mu się podobały. 🙂
Po chwili byliśmy już na szlaku i kierowaliśmy się na południe, by po około 1,2 km odbić ostro na zachód. Tutaj rozpoczęło się konkretne nabieranie wysokości. Po jakimś czasie Adam zarządził w cieniu drzew przerwę i ja wtedy skombinowałem dla nas dwa kije – nie tyle przydatne przy chodzeniu, co w przypadku natrafienia na żmiję.
Kawałek dalej kiedy wyszliśmy na niewielkie wypłaszczenie i las ustąpił miejsca trawom i kosodrzewinie Adam nas zawołał i powiedział, że tu jest ścieżka którą możemy dostać się na grań Niedźwiedzi. My się ucieszyliśmy, chociaż byliśmy nieco zaskoczeni, bo wydawało nam się, że jednak nas na tą grań nie puści – a tu taka miła niespodzianka – szkoda tylko że nie mieliśmy ze sobą kasków. 😀
Także po około 3,5 km wędrówki i zrobieniu z grupą prawie 500 metrów przewyższenia zostaliśmy sami. Grupa poszła dalej doliną Velika Kalica kierując się w stronę przełęczy Velika previja, my natomiast ruszyliśmy pod górę wyraźną ścieżką, której z dołu jednak ciężko było ustalić dalszy przebieg.
Jednak pomimo iż prowadziła ostro pod górę, to szło się nią nam bardzo wygodnie. Gdy wspięliśmy się nieco wyżej, to otwarł się piękny widok na dolinę, w której poruszała się nasza grupa. W wychodzeniu pomagały nam nasze kije, ale w pewnym momencie doszliśmy do pewnego miejsca, w którym musieliśmy je zostawić.
Mianowicie ścieżka którą się poruszaliśmy w tym miejscu była bardzo usypująca się i dosyć stroma i nie było za bardzo się czego chwycić, poza trawą. 🙂 Nie było to jakoś bardzo wysoko, więc psychika raczej nie odmawiała nam posłuszeństwa – jednak jak się potem okazało – było to najtrudniejsze miejsce w drodze na Grań Niedźwiedzi.
Pomału jakoś w końcu pokonaliśmy ten fragment, jednak kawałek dalej był równie ciekawy trawers, z już konkretniejszą lufą. Jednak nie było tam aż tak wąsko jak z początku wyglądało, chwyty były pewne, więc bez problemu pokonaliśmy i tą przeszkodę.
Ścieżka tuż za trawersem przechodziła w mały kominek, a za nim już malowała się wielka łąka prowadząca prosto na przełęcz. Trochę się tam zdyszeliśmy, bo było stromo, ale już o godzinie 12:30 ujrzeliśmy z siodła Jezioro Czarne. Wyjście tą opcją na grań było nawet spoko, ale przyznam szczerze, że trochę bałbym się nią schodzić szczególnie gdyby było mokro.
Chwilę potem przechodząc lekkim obejściem wśród kosodrzewiny dotarliśmy do jednego z wierzchołków Małego Niedźwiedzia. Myśleliśmy, że jesteśmy tam sami, ale po chwili przyszła para Niemców – wówczas od razu sobie przypomniałem słowa Adama, jak w 2019 roku mówił, że w tym górach najczęściej można spotkać Czechów, Polaków i Niemców. :))
Po zdobieniu foteczek rozstaliśmy się z sąsiadami, bo my uderzaliśmy na południe w stronę Wielkiego Niedźwiedzia, a oni kierowali się na północ granią w stronę Jeziora Czarnego.
Już samo zejście z tego wierzchołka dostarczyło nam trochę emocji, bo trzeba się tam było zmierzyć z trochę wypychającą w stronę przepaści kosodrzewiną – jednak poza tym że trochę wypychała, to stanowi również kapitalną poręczówkę – więc ogólnie był to miły dla oka lecz czujny fragment naszej trasy.
Następnie przeszliśmy przez płytką przełęcz i zdobyliśmy drugi z wierzchołków Małego Niedźwiedzia – ten kawał wapiennej skały wygląda wspaniale, ale dopiero z drugiej strony. Zejście z niego było bardzo ciekawe – cieszyłem się wówczas że było ono mocno pokryte stalowymi linami, lufy tam były imponujące – po nim bardziej bolały mnie ręce niż nogi. 🙂
Kiedy jednak zeszliśmy z „małego misia” i odeszliśmy kawałek, to stwierdziliśmy że patrząc na niego można poczuć respekt do tej grani. Po zdobyciu kolejnego wzniesienia i zejściu z niego natrafiliśmy na wielką, zieloną łąkę, która była tam chyba zrobiona specjalnie, by sobie odpocząć przed lub po wspinaczce na Małego Niedźwiedzia. 🙂
Idąc kawałek dalej dotarliśmy do dwóch szczytów o podobnej wysokości – jak się potem okazało były to dwa wierzchołki Wielkiego Niedźwiedzia. Na tym dalszym widzieliśmy grupę ludzi – to była nasza grupa. 🙂 Pomimo iż dojście to nich wydawało się łatwe, to jednak takie nie było, bo oba szczyty przecinała mocno wcięta przełęcz.
Tam również były liny, klamry oraz chowające się w cieniu – psy, które przyszły tu pewnie z naszą grupą. Po kilkunastu minutach dołączyliśmy do reszty, ale jak nas zobaczyła koleżanka Ewa to powiedziała, że mieliśmy trochę przerażone miny – zupełnie nie wiem czemu. 🙂
Ale tak na serio to nie było na tej grani jakoś strasznie ciężko, bo wszędzie gdzie było lufiaście ktoś umieścił tam bardzo pomocne linki, które były stalowe, ale pokryte tworzywem – więc nie były tak nieprzyjemne w dotyku jak łańcuchy. Było też tam kilka miejsc czujnych, w których należało zachować więcej koncentracji.
Przez chwilę cieszyliśmy się wraz z grupą ze zdobycia szczytu, choć pewnie większość z nich nie wie, że nie byli na tym wyższym o 2 metry wierzchołku północnym, który zwie się Veliki Međed (Sjeverni vrh). No ale pomimo, iż są one oddalone od siebie w linii prostej o 125 metrów, to żeby przejść z jednego na drugi, trzeba się trochę nagimnastykować i pokonać niewielką lecz skalistą przełączkę.
Jak się chwilę potem okazało zejście z wierzchołka południowego jest również wymagające. Lufa to z jednej, to i drugiej strony – dobrze że górą była znana nam lina, którą można było traktować jak poręcz. Pomimo jej obecności i tak trzeba było się nieco skoncentrować, by przejść ten odcinek i dotrzeć w okolicę przełęczy Velika previja. Na tym siodle mieliśmy prawie godzinną przerwę, na odetchnięcie po tych nieco emocjonalnych odcinkach szlakowych. Wcześniej jeszcze z Asią myśleliśmy, by wytargać na szybko na położony po drugiej stronie przełęczy Terzin bogaz, ale po zejściu z Wielkiego Niedźwiedzia zrezygnowaliśmy z tego ambitnego pomysłu.
Kiedy w końcu ruszyliśmy na dół było już trochę po piętnastej. Kolejne metry naszego szlaku prowadziły najpierw pod południowymi, a potem zachodnimi zboczami Wielkiego Niedźwiedzia. Patrząc w górę mogliśmy podziwiać przeróżne formacje skalne, z których składa się ta góra.
Kawałek niżej doszliśmy do bardzo sypiącego się żlebu, którym już wiedziałem jak się będzie schodzić – będzie jeden wielki zjazd. Powiedziałem o tym Adamowi, że ja wszystko na innych strące, więc jak mogę, to chciałbym iść pierwszy. Pozwolił, to poszedłem, a w zasadzie zbiegłem tym żlebem ślizgiem prostym. 🙂
Oczywiście gdy się zatrzymałem i odwróciłem w stronę grupy, to okazało się że gdzieś tam obok, jest jednak ścieżka, którą można przyjemnie zejść – ale co se pojeździłem to moje. 🙂
Kawałek niżej ktoś zawiadomił Adama, że jedna z koleżanek zrobiła sobie coś w kolano i nasz marsz został wstrzymany. Adam się wrócił w górę zbocza, a my czekaliśmy na rozwój wypadków. Jak się potem na szczęście okazało – Kasia – bo tak nazywała się poszkodowana koleżanka nie ucierpiała aż tak bardzo – powoli, ale sama schodziła o własnych siłach.
Około 16:10 dotarliśmy do Katuna Lokvice, w którym można było się zaopatrzyć w piwo, colę i jeszcze jakiejś inne niewielkie pyszności. Po około 20 minutach, gdy już wszystko wypiliśmy, chcieliśmy już ruszać w stronę Jeziora Czarnego – bo pragnęliśmy się w nim wykąpać. Po otrzymaniu zezwolenia ruszyliśmy w dół w cztery osoby.
O siedemnastej dotarliśmy do skrzyżowania dróg, z których jedna biegła w stronę Grani Niedźwiedzi. Nazywała się Grebenska Tura i to było właśnie to drugie zejście z grani, którym zeszli spotkani na Małym Niedźwiedziu – Niemcy. Oj nie chce nawet mówić, jak mnie ta ścieżka kusi, by kiedyś nią tam wyjść, albo za jej pomocą z grani schodzić – może jeszcze kiedyś się uda. 🙂
O tego miejsca do jeziora było już nieco ponad 2 km, ale i tak nam się ta trasa dłużyła. Obchodziła ona prawie całe jezioro od zachodu, by dopiero od południa zaprowadzić nas nad jego wody.
Ale gdy już wszedłem rozgrzany po całodziennej wycieczce do przyjemnych wód Jeziora Czarnego poczułem duże orzeźwienie i dumę, że udało nam się przejść Grań Niedźwiedzi. Patrzący na nas z góry masyw Małego Niedźwiedzia przypominał nam o tym, że jeszcze 5 godzin temu siedzieliśmy tam w oddali na małej przełączce pod jednym w wierzchołków Małego Niedźwiedzia. 🙂
Piękna graniówka! Najbardziej podoba mi się gimnastyka przed wyjściem. Już to kiedyś praktykowaliście czyżby ten sam przewodnik? Poprawiłem adres .pozdro.
Noo graniówka była rzeczywiście ciekawa. Dokładnie ten sam, byliśmy z nim już w Górach Przeklętych w 2019 roku i tam też ćwiczyliśmy przed wyruszeniem na szlak. W tym też z nim jedziemy, więc znów będą rozgrzewki. 🙂 Dzięki, pozdro 😉