Bobotov Kuk
czyli wejście na najwyższy szczyt Durmitoru
We wtorek 18 lipca przyszła pora na wyjście na najwyższy szczyt Durmitoru – Bobotov Kuk. Tego dnia po w miarę szybkim śniadaniu podjechaliśmy autokarem do doliny Dobri Do. Tam na poboczu drogi wysiedliśmy, a nasz autokar pojechał w miejsce, w którym mógł spokojnie przeczekać czas naszej górskiej wędrówki. Wyszliśmy z niego około godziny 9 rano, więc trzeba przyznać, że tym razem wycieczkę rozpoczęliśmy rzeczywiście wcześnie.
Kawałek od słynnej już durmitorskiej drogi przewodnik Adam zrobił, jak zwykle wskazaną, rozgrzewkę. W tym miejscu było również już widać nasz dzisiejszy cel – Bobotov Kuk, który górował nad trawiastymi wzniesieniami doliny Urdeni Do. Po jego lewej stronie bliżej nas stał teraz potężnie pasiak (Šareni Pasovi), na którym jednak od tej strony nie było widać charakterystycznych pasków.
Pół godziny później rozpoczęliśmy marsz w górę doliny. Szlak stanowiła wąska ścieżka, która wiła się głównie wśród traw, gdzieniegdzie tylko pokrytych niewielkimi skupiskami kamieni. Pogoda tego dnia po raz kolejny była wyśmienita – świeciło mocno słońce, a na niebie było tylko trochę chmur piętra wysokiego.
W miarę jak pokonywaliśmy kolejne metry naszej zielonej doliny, to nasz szczyt robił się coraz to wyraźniejszy i coraz mniej dostępny. Na wysokości pasiaka, którego warstwy wreszcie się pokazały, ujrzeliśmy też bardzo ciekawą przełęcz zlokalizowaną pomiędzy nim, a Đevojką, która to przylegała bezpośrednio do Bobotov Kuka. Adam nam zaraz wyjaśnił, że owa przełęcz nazywa się: Samar i że można przez nią przejść do doliny w której jest położone Veliko Škrčko Jezero. Ostatnio jezioro to widzieliśmy z innej przełęczy – kiedy to zdobywaliśmy Prutaša.
Około godziny 10 znaleźliśmy się w dolinie Mliječni do. Stamtąd tak blisko jak na wyciągnięcie ręki malowały się szczyty pasiaka, Đevojki, oraz przełęcze Samar i Velika previja. Jeśli chodzi o te miejsca, to tego dnia mieliśmy zawitać tylko na tej ostatniej przełeczy. Zarówno Šareni Pasovi, jak i Đevojka były dla nas niedostępne. Natomiast Velika previja to przełęcz położona pomiędzy Bobotov Kukiem, a Lučin vrhem przez którą miał nas poprowadzić nasz szlak.
Teraz jednak szliśmy do jeziora Zeleni vir, w którego to okolicy był ważny dla nas węzeł szlakowy. Osiągnęliśmy go około 30 minut później i tak mieliśmy większą przerwę służącą na zgromadzenie sił przed ostatecznym atakiem szczytowym. Dodatkowo ten kto nie chciał iść na przełęcz i na szczyt mógł tutaj zostać i spędzić miło czas nad jeziorkiem. 🙂
Można powiedzieć, że w tym miejscu krzyżowały się dwa ważne szlaki. Jednym z nich wędrowaliśmy na wspomnianą wcześniej przełęcz, a następnie prowadził on na wierzchołek Bobotov Kuka. Natomiast ten drugi wiódł z doliny z jeziorem (Veliko Škrčko Jezero) na siodło czyli główną przełęcz na drodze R-16, którą tutaj dojeżdżaliśmy. Tym drugim właśnie mieliśmy wracać do autokaru.
Pół godziny przerwy zleciało jak z bicza strzelił i teraz czekało nas prawie 300 metrowe podejście na przełęcz Velika previja jeśli chodzi o różnicę wysokości. A na sam szczyt kolejne 140 metrów różnicy poziomów – więc jeszcze trochę do góry było, choć i tak od drogi pokonaliśmy już prawe 400 metrów różnicy poziomów. Do szczytu została więc trochę większa połowa. 🙂
Samo wyjście na przełęcz przypominało lekką wspinaczkę, podczas której od czasu do czasu trzeba było użyć rąk. Ale teren był bardzo bezpieczny i nie było tam żadnych miejsc z których można by było spaść.
Tuż przed południem dotarliśmy do przełęczy Velika previja. Było tam trochę innych turystów, ale i tak nasza grupa była najliczniejsza. Ale jak na najwyższy szczyt to i tak ruch był znikomy. Część ludzi już schodziło, ale byli też tacy, którzy podobnie jak my jeszcze nie zdobyli tego dnia Bobotov Kuka.
Na przełęczy znów mieliśmy pół godzinną przerwę podczas której można było się zachwycać widokami praktycznie na wszystkie strony świata. Choć najlepszym widokiem i tak była ogromna ściana Bobotov Kuka górująca nad przełęczą. Z drugiej strony położony był łatwo dostępny Lučin vrh – kiedy go zobaczyliśmy od razu zapragnęliśmy na niego wyjść, ale Adam powiedział, żebyśmy to zrobili w drodze powrotnej. Najlepszy widok był na północ w stronę doliny Valoviti Do – z tej strony również można iść na najwyższy szczyt Durmitoru, bo prowadzi tam normalny szlak turystyczny.
Pół godziny później ubrani w kaski ruszyliśmy w stronę szczytu. Na początku droga nie była trudna, ale strasznie sypka, więc miejscami szedłem na czterech łapach. Kawałek wyżej doszliśmy do niewielkiej przełączki – to tutaj od głównego wierzchołka Bobotov Kuka szła średnio wąska grań w kierunku Đevojki, która z tego miejsca prezentowała się dosyć ambitnie.
Kawałek dalej był trawers zawieszony nad konkretną przepaścią, ale był on dosyć szeroki – spodziewałem się że będzie dużo węższy, więc nie stwarzał on za dużych problemów i z tego co wiem wszyscy go pokonali. Kawałek dalej doszliśmy do miejsca w którym szlak piął się wysoko pod górę. Wspinaczka była ubezpieczona znanymi nam już stalowymi linkami, które jak zwykle były jak najbardziej na miejscu.
Przewodnik nas podzielił na 8 osobowe zespoły i uformowały się trzy takie grupy. My z Asią znaleźliśmy się w pierwszej z nich i to nasza ekipa pierwsza zdobyła wierzchołek Bobotov Kuka. Podział na grupy był spowodowany tym, że w miejscu gdzie były linki, było miejscami bardzo krucho i można było strącić kamienie innym na głowę.
Ze szczytu roztaczały się podobne widoki, do tych które wcześniej widzieliśmy tyle że bardziej rozległe – w końcu nic nie miało prawa zasłaniać panoram z najwyższego szczytu. Po zdobieniu kilku zdjęć ze wszystkich stron ustawiłem się w pobliżu ścieżki wychodzenia i robiłem ujęcia kolejnej ósemce wspinającej się na szczyt.
Gdy już wszyscy byli na górze, podczas krótkiej przerwy, robiliśmy sobie zdjęcia grupowe, a potem kolejno tak jak wychodziliśmy, tak schodziliśmy – czyli nasza ósemka znów była pierwsza.
Podczas zejście zauważyliśmy, że pod naszym żlebem stoją jakieś osoby posługujące się językiem zza naszej wschodniej granicy. Nie wiem czy to byli Rosjanie, Białorusini czy Ukraińcy, ale stali centralnie w miejscu gdzie mogli od nas dostać kamieniem. Coś tam do nich zaczęliśmy krzyczeć, ale jakoś kiepsko rozumieli, na szczęście w końcu się wycofali w bezpieczniejsze miejsce, bo inaczej mogłoby być nie za ciekawie.
Mając świadomość i chęć wejścia jeszcze na Lučin vrh schodziliśmy z Asią bardzo żwawo. Przez przełęcz to z zasadzie przebiegliśmy i od razu zaczęliśmy się piąć wśród skał i traw na sąsiedni szczyt. Wyjście na górę od przełęczy zajęło nam poniżej 10 minut. Ale od razu wiedzieliśmy, że dobrze zrobiliśmy pojawiając się w tym miejscu.
Może i widoki były podobne, a nawet i gorsze niż z Bobotov Kuka, ale za to jak on się prezentował to nie da się tego opisać – to trzeba zobaczyć. Oprócz tego wychodząc tutaj ukazała się nam ciekawa grań w kierunku Minin bogaza, ale ona chyba była tylko dla orłów.
Z tego co wiem to na tę górę wychodzi się z drugiej strony. Podobno też nie jest tam za łatwo i też są ubezpieczenia, ale z tej strony ona była mocno niedostępna. Po krótkim odpoczynku, podczas którego mieliśmy również doskonały widok na naszą grupę schodzącą ze szczytu, ruszyliśmy w ich stronę.
Po powrocie z Lučin vrhu od razu skierowaliśmy się w stronę jeziora Zeleni vir, nad którym pozostała niewielka część naszej grupy. Zejście trochę zajęło nam czasu, bo dopiero około godziny 15 dotarliśmy do – no właśnie – nie do końca niezmąconych wód jeziora – bo niektórzy z naszej grupy już sobie w nim pływali. 🙂 Mnie też namawiali, ale jakoś nie miałem ochoty na kąpiel, jak tu trzeba było jeszcze kawał schodzić szlakiem do drogowej przełęczy. Ja marzyłem o wieczornej kąpieli w „naszym” Jeziorze Czarnym. :))
Gdy się już wszyscy wykąpali z tych co się mieli wykąpać ruszyliśmy w dalszą drogę. Niby miała być zejściowa, ale z racji że jeziorko jest położone w dolinie, to trzeba było jakoś z niej wyjść. Więc początkowo szlak wiódł nas nieco do góry w stronę szczytów zębów (Zupci).
Po nabraniu odpowiedniej wysokości nieco się wypłaszczyło i przechodziliśmy koło ciekawej skałki, na którą wyszedł Adam. Namawiał też Asię żeby się tam wspięła, ale ona obawiając się zejście nie poszła za jego namową i została na zielonej trawce. Tu również mieliśmy krótką przerwę, ale to dlatego, że już daleko do końca nie było.
Kolejne metry to poruszanie się bardziej w terenie trawiastym, aniżeli skalnym oraz mijanie po lewej takich szczytów jak: Bandijerna, Milošev tok czy Surdup. Wtedy nie wiedziałem, ale teraz już wiem, że na Bandijerna jest ścieżka, więc wyleźć tam można. Milošev tok mieliśmy sami zdobywać podczas ostatniego dnia pobytu tutaj, a Surdupa do teraz nie mogę zlokalizować. 🙂
Jednak prawdziwa przygoda czekała nas na końcu – nazywała się Uvita Greda i przypominała płetwę rekina. Mi się w sumie już tak średnio chciało tam wychodzić, ale w końcu dałem się Asi przekonać. Grupa zasiadła sobie na trawie w cieniu pod innym niewielkim wzniesieniem, a my ruszyliśmy na ostro pod górę.
Początkowo szło się niewielkimi serpentynami pośród kwitnących traw. Potem jednak kiedy zaczęły się skały pojawiła się linka – bo jak się potem okazało to jest ferrata. I my po niej na szybko dostaliśmy się na szczyt. Widoki z niego były ciekawe, szczególnie ładnie było widać Sedleną gredę, położoną po drugiej stronie drogowej przełęczy. Za naszymi plecami z kolei pięknie w popołudniowym słońcu prezentował się szeroki na prawie kilometr masyw Surdupa.
Podczas zejścia musieliśmy nieco uważać, bo ferrata poprowadzona jest tuż nad szlakiem i baliśmy się że zrzucimy komuś z grupy kamienie na głowę. Więc powolutku, krok po kroku wróciliśmy na szlak, a chwilę potem dogoniliśmy ostatnich uczestników naszej wycieczki.
Na koniec musieliśmy przejść jeszcze ciekawy trawers pod Uvita Greda i ostry kominek, by po chwili znaleźć się na docelowej przełęczy. Okazało się, że z przełęczy musieliśmy zejść jeszcze około 500 metrów i tam koło bufetu stał nasz transport. Oczywiście nie obyło się bez piwka, na które z pewności zasłużyliśmy – tego dnia poza Bobotov Kukiem zdobyliśmy jeszcze dwie ponadprogramowe górki. :))
Cześć Michał super opisujesz i pokazujesz te Bałkany.Zazdroszczę każdej zdobytej góry. Dzięki twojemu blogowi zwiedziłem wszystkie ciekawe miejsca więc nie muszę tam jechać????.Pozdrawiam Was i czekam na następne opisy.
Cześć, dzięki. 🙂 No jeszcze ich trochę jest, ale staramy się by w każdym roku pojechać w jakieś ciekawe górki.. 🙂 Dzięki, Pozdrawiam. ps. Napiszę do Ciebie maila, co prawda myślę że w Twoim adresie mailowym jest błąd, ale myślę, że sobie poradzę. 🙂