Medenica, Govedarnik
W końcu nadszedł dzień, w którym musieliśmy opuścić Ochrydę i przenieść się na północny-zachód kraju. Naszą kolejną bazą wypadową miała być Popova Shapka i to do niej musieliśmy tego dnia dojechać. Rano po śniadaniu wyruszyliśmy na dosyć długą autokarową przejażdżkę, podczas której minęliśmy takie miasta jak Struga czy Debar, by wreszcie wylądować w Parku Narodowym Mavrovo. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Monastyr Sveti Jovan Bigorski, przy którym spotkaliśmy objazdową grupę z Biura Podróży PTTK Rzeszów. 🙂 Z monastyru były widoki na pasmo gór Korab, w które niestety się nie udawaliśmy, ale tutaj również było bardzo ładnie.
Dopiero około południa dotarliśmy w pobliże Galicznika, która podobno jest jedną z najwyżej położonych miejscowości w byłej Jugosławii. Chwilę potem byliśmy już na szlaku, który na ten dzień nie przedstawiał jako bardzo długi – mieliśmy raptem przejść tylko niecałe 9 km. Dla nas to było trochę mało, więc już na początku pytaliśmy Alka o możliwość wyjścia jeszcze na Govedarnik – co pierwotnie było podstawowym planem tej wycieczki, ale z racji że było już trochę późno to głównym i jedynym celem została tylko Medenica, która wznosi się na wysokość 2163 m n.p.m.
Alek bez problemu nas puścił zarówno na Govedarnik, ale również i już na podejściu na Medenice, co było dobre, bo mogliśmy szybciej na nią wyleźć i dzięki temu mieć więcej czasu na Govedarnik. 🙂
Wracając jeszcze do terenu, w którym się znajdowaliśmy… to mnie on przypominał trochę jakieś takie meksykańskie klimaty – przynajmniej tak sobie zawsze wyobrażałem tamte amerykańskie tereny. Skąpa roślinność rosnąca w licznych, ale niedużych skupiskach, do tego dużo trawy, kamieni i nieco mniej skałek. Od razu było widać, że z wodą w takim terenie może być kiepsko.
Pół godziny od momentu opuszczenia grupy byliśmy już na szczycie Medenicy, na której spotkaliśmy kilka osób, z których większość to byli Polacy. 😉 Ale jakoś to nas strasznie nie zdziwiło, bo Macedonia Północna jest często odwiedzana przez naszych rodaków. Głównym powodem są pewnie ceny, bo dinar macedoński to nie to samo co choćby czarnogórskie euro. 🙂
Wierzchołek Medenicy przypominał mi trochę wierzchołek Zlej Kolaty, albo Kom Vasojevickiego – z jednej strony większa stromizna, a z drugiej pastwisko dla krów. Ogólnie to było tam mnóstwo miejsca – tyle że możnaby w piłę spokojnie zagrać. 🙂
Na szczycie posiedzieliśmy z 10 minut, pooglądaliśmy widoki – stąd również jak z monastyru było widać pasmo gór Korab wraz z jego najwyższym szczytem Golem Korabem. Na górze pojedliśmy, popiliśmy i trzeba było ruszać, bo widzieliśmy już że grupa na czele z Alkiem powoli się do nas zbliża. Prawie się z nimi spotkaliśmy, ale jednak minęliśmy się kilkadziesiąt metrów od siebie, bo my kierowaliśmy się teraz na południe, a oni na północ.
Początkowo nie mogliśmy sobie wyobrazić gdzie jest ten nasz Govedarnik, ale po jakimś czasie go zlokalizowaliśmy. Jedynym problemem było to, że musieliśmy solidnie wytracić naszą wysokość – bo z Medenicy musieliśmy zejść aż 360 metrów, by potem wyjść 210 metrów. Jednak poza tym zarówno trasa zejściowa, jak i wyjściowa nie przedstawiała żadnych problemów – no może poza obawą nadepnięcia na jakiegoś gada. 🙂
Drugą, większą różnicą było to, że schodząc z Medenicy poruszaliśmy się mocno wyrobioną ścieżką, natomiast wychodząc na Govedarnik szliśmy po dosyć wysokiej trawie. Nie trwało to może długo, bo góra jest niższa od tej poprzedniej o 152 metry, ale jednak przez chwilę trzeba było się trochę postresować – w takich momentach naprawdę żałujemy że nie nosimy ze sobą kijów trekkingowych.
20 minut później byliśmy już na rozległym wierzchołku, który w zasadzie składał się z kilku różnych wzniesień. Mieliśmy z niego podobne widoki jak z Medenicy. Ona ównież widoczna była, jak na dłoni, co było dobre, bo widzieliśmy kiedy nasza grupa ruszyła w kierunku zejścia. Zanim to się jednak stało posiedzieliśmy na szczycie około pół godziny.
Następnie nie wracaliśmy tę samą drogą, którą wychodziliśmy tylko skierowaliśmy się bardziej na południe by przejść jeszcze przez południową grań Govedarnika. Droga ta była dużo bardziej ciekawa od tej wejściowej. Były tutaj więcej skałek były też urwiska oraz ciekawe widoki w kierunku Galicznika. Oprócz tego udało nam się spotkać kozicę górską, co podobno w tych rejonach nie jest takie oczywiste. Alek nam potem mówił, że one się bardzo boją człowieka, bo przez lata ludzie do nich strzelali.
Po przejściu grani skierowaliśmy się w kierunku szlaku, którym podążała nasza grupa. Niemal idealnie się na nim spotkaliśmy i kontynuowaliśmy zejście wraz zresztą towarzystwa. Godzinę później byliśmy już w Galiczniku.
Z okolic miejscowości bardzo okazale prezentowały się formacje skalne, który podążaliśmy jeszcze przed chwilą. W centrum Galicznika znajdowała się przyjemna knajpka, w której można było się napić piwa, z czego chętnie skorzystaliśmy.
Tego dnia mieliśmy jeszcze to przejechania trochę kilometrów, ale wszystko pięknie się udało i wieczorem zawitaliśmy do Popovej Shapki położonej wysoko w górach Szar Płanina – to tutaj miała być nasza kolejna górska baza wypadowa. 🙂