Pelister
W niedzielę 10 września ponownie spod hotelu pod Ochrydą udaliśmy się autokarem w góry. Tym razem czekała nas dłuższa przejażdżka licząca około 85 km, bo musieliśmy objechać kilka pasm górskich, by dostać się w okolice Bitoli. Naszym drogowym celem był hotel Molika, do którego prowadziła ostra i kręta górska droga. Przy hotelu był parking, na którym zakończyliśmy naszą dosyć długą podróż. Jeśli zaś chodzi o cel górski to tego dnia był nim Pelister, który położony jest w Parku Narodowym o tej samej nazwie, a pasmo górskie nazywa się Baba. 🙂
Tego dnia nasza trasa zapowiadała się na ponad 2 razu dłuższą od dnia poprzedniego kiedy to zdobywaliśmy Magaro. Alek wycieczkę tę wycenił w swoim programie na 8-9 godzin. Rozpoczęliśmy ją jednak podobnie jak poprzednią, bo rano około godziny 9:30 czyli mniej więcej wtedy kiedy dotarliśmy naszym autokarem pod hotel Molika.
Początkowo czekało nas około kilometrowe leśne podejście do ruin nieczynnego schroniska Kopanki, przy którym znajdowała się goprówka i wyciąg narciarski. Idąc tam pokonaliśmy niecałe 200 metrów przewyższenia, co było niewielką wartością w stosunku do całości. W drodze od hotelu Molika do Pelisteru całkowita różnica wysokości miała nas wynieść ok. 1161 m.
Kolejne metry to znów dosyć długi (ok. 1,5 km) łagodny trawers, a potem ok. 200 metrowa wspinaczka na północne ramię Stiva. Po zdobyciu grani Alek zarządził przerwę, by nacieszyć się cieniem i nabrać sił przed „skalną drogą”, która miała się lada moment rozpocząć. W cieniu drzew odpoczywało się bardzo przyjemnie i nawet nie za bardzo chciało nam się ruszać w dalszą drogę.
Kawałek dalej mieliśmy namiastkę skałek, kiedy to zdobywaliśmy punkt widokowy na naszej trasie. Kijkowcy musieli mieć się na baczności, bo kijki solidnie przeszkadzały w chodzeniu po takich głazach. A to był dopiero początek, za 300 metrów skały stały się podstawową nawierzchnią szlaku i w zasadzie miały nas już nie opuścić aż do szczytu.
My bardzo lubimy chodzić po takim terenie i nam to nie przeszkadzało, ale osoby które średnio lubią takie klimaty komfort poczuły dopiero kiedy zdobyliśmy szczyt Stiva, bo właśnie tam zarysowała się lepsza szlakowa ścieżka i można było już zaniechać wspinaczki po wielkich głazach.
Już z podejścia na Stiva po jego prawej stronie otwierał się widok na Pelister, ale dopiero w jego wierzchołka wspaniale było widać zarówno nasz cel, jak i położony tuż przez nim Ilinden. Na Stivie mieliśmy dużo dłuższą przerwę, bo grupa musiała odpocząć po tym głazowym podejściu. Poza tym do szczytu już nie było daleko (ok. 2 km), a do tego różnica wysokość do pokonania również byłą znośna, bo wynosiła jedynie 200 metrów.
Z racje, że pod koniec wyjścia na Stiva trochę pocisnęliśmy do przodu, Alek powiedział, że jak chcemy to możemy iść granią w kierunku Ilinden i Pelistera. Była to fajna sprawa, bo szlak nieco omijał wierzchołek tego pierwszego od północy. Tym samym pół godziny po wyruszeniu ze Stiva staliśmy już na najwyższym punkcie z tabliczką Ilinden. Po drodze na tę górę minęliśmy ruiny jakichś budowli, głaz z napisem: „Zmija” oraz bardzo przydatny w tym miejscu kamienny schron turystyczny.
Z dalszą kontynuacją grani był lekki problem bo pojawiły się tam wielkie glazy, z których ciężko było zejść. Asia gdzieś tam wyszła, zrobiłem jej fotkę, ale potem musiała się podobnie jak ja wrócić na oficjalną ścieżkę. Niektórzy z naszych wycieczkowych kolegów również poszło na szczyt Ilindena, ale Alkowi się do nie do końca spodobało.
20 minut potem byliśmy już na Pelisterze, z którego rozciągały się ciekawe widoki na wszystkie strony świata. Na zachodzie pośród gór widoczne było Jezioro Prespańskie (Prespa). Na południe największa cześć Parku Narodowego Pelister, które ciągnie się tu aż po samą granicę z Grecją (do której w tego miejsca jest niecałe 14 km). Na szczycie był kamienny kopiec, przy której wszyscy sobie robili zdjęcia, było tam też kółko z opisywanymi szczytami, które są w okolicy – takie rzeczy są bardziej znane ze Słowacji oraz dwa duże szlakowskazy informujące o szlaku prowadzącym w kierunku jezior: „Malo Ezero 1h i Golemo Ezero 2h”.
Na szczycie spędziliśmy około pół godziny, ale tam w porównaniu do Magaro można by i siedzieć parę godzin, bo było ciepło i nie wiem żaden zimny wiatr. Toteż może i trochę niechętnie go opuszczaliśmy, ale była już godzina 15:30, a droga zejściowa też liczyła sobie około 10 km (do pokonania w dół było aż 1238 m). Dobrze, że tego wtedy nie wiedziały nasze kolana, bo mogłyby mocno zaprotestować. 🙂
Początkowo tuż pod Pelisterem musieliśmy pokonać sporej wielkości piarżysko, ale potem ścieżka stała się coraz bardziej wygodna i można było całkiem szybko obniżać naszą wysokość. To właśnie mniej więcej w tym miejscu Alek opowiadał nam o tym, że lepiej do Macedonii Północnej jeździć jednak we wrześniu, a nie w październiku, bo w tym późniejszym miesiącu już czasami potrafi sypnąć śnieg – dlatego cieszyliśmy się, że chodzimy po tych górach w odpowiednim miesiącu, w którym jest jeszcze całkiem ciepło. 🙂
Tuż przed godziną 17 zeszliśmy na solidne wypłaszczenie terenu, na którym zaczęły coraz gęściej pojawiać się choinki, ale dodawało one tylko uroku widokowi na Pelister. Nieco niżej weszliśmy już w las i widoki się skończyły. Została za to standardowa najpierw ścieżka, a potem droga, która przypominała nam nasze beskidzkie klimaty. Ona zaprowadziła nas na parking przy którym stał nasz autokar.
Było to miejsce trochę niżej położone od tego, na którym wysiadaliśmy rano, ale dzięki temu kierowcy oszczędzili nam dymania prawie kilometra pod górą w stronę hotelu Molika.
Zanim wszyscy uczestnicy dotarli i mogliśmy wyruszać w drogę powrotną zdążyliśmy jeszcze wypić zasłużone piwo i pooddychać świeżym, górskim wieczornym powietrzem. 🙂