Šerák, Keprník, Červená hora, Vozka
Kolejny górski dzień naszego pobytu w Głuchołazach ponownie spędziliśmy w czeskich górach. Jesioniki bardzo przypadły nam do gustu, więc musieliśmy koniecznie pojechać w nie jeszcze jeden raz, tym bardziej że na poniedziałek 1 maja zapowiadała się piękna pogoda.
Bogatsi o nasze drogowe doświadczenie pojechaliśmy do Ostružnej, przez którą poprzedniego dnia przejeżdżaliśmy w drodze do Koutów. W centrum miejscowości zaparkowaliśmy na bezpłatnym parkingu tuż obok tamtejszego urzędu gminy.
Tego dnia mieliśmy ambitny plan by zaliczyć aż cztery szczyty zaliczane do prawdziwej elity pasma Wysokiego Jesionika. Wśród nich były m.in. Šerák, Keprník, Červená hora i Vozka.
Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od przejścia krótkiego fragmentu czerwonego szlaku prowadzącego z Ostružnej do Brannej. Niecałe 600 metrów to dystans który pokonaliśmy szlakiem, by wejść na trasę rowerową, za pomocą której chcieliśmy dotrzeć do niebieskiego traktu. Mimo lekkich obaw o rowerowe rozjechanie niebieską drogę osiągnęliśmy w około 20 minut.
Na skrzyżowaniu drogi rowerowej z niebieskim szlakiem zmieniliśmy nieco trasę i zamiast nim udaliśmy się do góry w stronę południowo-zachodniego grzbietu Černavy. Kawałek dalej natrafiliśmy na linię bunkrów, które pewnie wchodziły w skład jakiejś linii obronnej. Weszliśmy chyba do trzech z nich, były one bardzo dobrze zachowane, ale nie aż tak duże, jak te z Węgierskiej Górki.
Gdy zdobyliśmy grzbiet natrafiliśmy na ciekawe skałki, ukryte pod grubą warstwą roślinności. Tym samym dodatkowo cieszyliśmy się że poszliśmy tą dziką drogą leśną zamiast tradycyjnym szlakiem. Następnie dotarliśmy do bardzo ładnie utrzymanej drewnianej chatki (Ramzovská chata), który wyglądała na obiekt prywatny.
Teraz czekało nas około 700 metrowe podejście na Černave, które odbywało się przyjemnie szeroką i wygodną drogę leśną. Gdy przeszliśmy przez tę górę znaleźliśmy się przy stacji pośredniej kolejki na Šeráka. Tuż obok budynku znajdował się bardzo ciekawy pomnik kozy, przy którym Asia zrobiła sobie zdjęcie.
Patrząc na kolejkę to wbrew pozorom sporo ludzi z niej korzystało i wyjeżdżali na poziom 1325 metrów, skąd do szczytu Šeráka zostawało im niecałe 30 metrów różnicy wysokości. My jednak zamierzaliśmy tę drogę pokonać na własnych nogach. Co prawda na dystansie prawie 3 km mieliśmy do przejścia prawie 300 metrów różnicy wysokości, ale my po górach chodzimy właśnie dla takiego przyjemnego wysiłku. 🙂
Wracając ze szczytu wstąpiliśmy jeszcze do prywatnej chaty turystycznej na Šeráku – co było bardzo dobrą (pyszną) decyzją. Kawka i wyborne ciasto borówkowe, które było chyba jeszcze lepsze niż pod Pradziadem dały nam dużo sił na dalszą wędrówkę.
Pół godziny regeneracji w zupełności załatwiło sprawę i mogliśmy ruszać w kierunku naszego drugiego tego dnia celu – Keprníka. Oczywiście najpierw należało zejść (ok. 40 metrów) z Šeráka na coś co wyglądało jak przełęcz, by potem ponownie wspiąć się (ok. 140 metrów) na kolejny z naszej listy szczyt Jesioników. W drodze na Šerák spotkaliśmy się w większymi płatami śniegu na szlaku – tutaj było go jednak zdecydowanie więcej i niemalże całe podejście na Keprník było usłane dobrze ubitą, ale roztapiającą się białą mazią. 🙂
Wkrótce jednak mogliśmy o niej zapomnieć i zacząć raczyć się pięknymi krajobrazami z wierzchołka Keprníka, który nieco przypomina mikro zamek, bo chodzi się tam po podniesieniu, które utworzone jest ze skał. Najlepiej ze szczytu było widać górującego Pradziada ze swoją wieżą nadajnika. Z bliższych szczytów widoczne były te po których niedawno szliśmy – Černava, Šerák – jak również te które nas jeszcze tego dnia czekały – Červená hora, Vozka.
Było już prawie południe kiedy przy mocno świecącym słońcu rozpoczęliśmy marsz w kierunku przełęczy (cz. Sedlo pod Vřesovkou) łączącej Keprník z Červená hora. Osiągnęliśmy ją dopiero godzinę później, ale to dlatego że gdzieś pomiędzy zrobiliśmy sobie większą przerwę.
Na przełęczy zdecydowaliśmy się na wyjście bardziej stromym żółtym szlakiem prowadzącego na szczyt przez Kamenné okno – skały ułożone w taki sposób, że znajduję się pomiędzy nimi prześwit tworząc okno (coś podobnego jest na Baranich Rogach w Tatrach Słowackich).
Kawałek dalej zdobyliśmy najwyższy, legalny punkt tej góry z którego na wierzchołek było jeszcze 200 metrów. Z tym, że był on pokryty gęstymi połaciami choinek, kosodrzewiny i nawet nie próbowaliśmy myśleć o jego zdobyciu.
Szykując się do zejścia kierując się w stronę czerwonego szlaku natrafiliśmy na ołtarz z ławkami oraz na dużą kapliczkę położoną koło Wrzosowej studni (cz. Vřesová studánka). Niestety było tam trochę ludzi, więc nie mogłem zrobić zdjęcia z bliska.
Czerwony szlak sprowadził nas zachodnim zboczem góry na przełęcz (cz. Sedlo pod Vřesovkou), którą zdobywaliśmy niecałą godzinę temu. Można powiedzieć, że na niej rozpoczęliśmy przedostatni etap naszej wycieczki, której kolejnym celem była Vozka. Tym razem to zielony szlak miał nas zaprowadzić na ten szczyt, który za daleka wyglądał na bardzo niepozorny.
Marsz na Vozka wcale nie należał do łatwym, bo po początkowych błotnych walkach, pojawił się poważny problem ze śniegiem, którego na wschodnich zboczach tej góry nie brakowało. Nawet był powiedział, że było go bardzo dużo i nie dość, że czasami się zapadaliśmy, to jeszcze ciężko było niekiedy odnaleźć szlak. Z pomocą przychodziły wyraźne ślady, które czasami niknęły co jakiś czas w przebijającej się wytopniałej roślinności.
Vozke zdobyliśmy w okolicy godziny 14:30 i od razu ta góra zrobiła na nas wielkie wrażenie, ze względu na ogromne skały, które się na niej znajdowały. Trochę mi przypominały skały Słonecznika z Karkonoszy, z tym że na te można było wejść, co od razu uczyniliśmy.
Widoki były podobne do tych z Keprníka, więc nie ma co ich znowu opisywać. Jednak te skałki dodawały kolorytu niektórym zdjęciom np. Pradziada. Po około 30 minutach przeznaczonych na odpoczynek i zjedzenia resztki zapasów ruszyliśmy dalej.
Następnie ruszyliśmy wzdłuż żółtego szlaku na zachód w stronę miejscowości Branná, w której co prawda nie mieliśmy auta, ale ten szlak do niej prowadził. Było to zejście które liczyło przeszło 6 km, na których to straciliśmy ponad 700 metrów wysokości – więc trochę nasze kolana to odczuły. O tym że jesteśmy już naprawdę blisko przekonaliśmy się kiedy ujrzeliśmy wielkie wiatraki górujące nad Ostružną. Dojście do szlaku prowadzącego do tej miejscowości zajęło nam około 1,5 godziny – co było średnim czasem, ale nigdzie się nie spieszyliśmy.
Jeśli chodzi o ruch turystyczny to można powiedzieć, że w okolicach Šeráka i Keprníka był na poziomie średnio-dużym, natomiast w okolicy Červenej hory był już zdecydowanie mniejszy. Kolejne większe skupisko ludzi mijaliśmy podchodząc pod Vozke, ale to już było ostatnie miejsce z ludźmi na szlaku. Później do samej doliny nikogo nie spotkaliśmy, a na dole tylko kilka osób.
Na koniec musieliśmy jeszcze pokonać ponad 2,6 kilometrowy odcinek na linii Branná – Ostružná, który stanowił dla nas okazję do zrelaksowania się po tej bardzo ciekawej wyprawie. Po powrocie do Głuchołazów uświadomiliśmy sobie, że była to już niestety ostatnia nasza wycieczka do tej okolicy.
Następnego dnia próbowaliśmy jeszcze raz odczarować Biskupią Kopę, ale i tym razem nas zlało i nie ma ani co opisywać, a już tym bardziej pokazywać. 🙂
Jeśli jednak chodzi o cały ten wypad, to wg mnie był bardzo udany – szczególnie jego czeska część – i tak sobie myślę, że jeszcze będę chciał tutaj kiedyś wrócić – zobaczymy czy się uda… 🙂