Lysec
Trzy tygodnie po naszych czarnogórskich wojażach przyszedł czas na kolejne, nieco mniejsze górskie wyzwanie w postaci Wielkiej Fatry. Góry te są poza tymi bałkańskimi jednymi z ulubionych, w które zawsze chętnie jeżdżę. Cechuje je duża różnorodność szlaków, ciekawe formacje skalne, bujna flora i fauna oraz niewielka ilość turystów.
W niedzielę 13 sierpnia wybraliśmy się do miejscowości Belá-Dulice, z której to zamierzaliśmy wyjść na Lysec. Po prawie trzygodzinnej podróży z Bielska dojechaliśmy do dużego parkingu przy ośrodku rekreacyjnym Kašová w tej miejscowości. Można tam było za darmo zostawić samochód i ruszyć w wielkofatrzańskie góry.
Na początku przeszliśmy koło niedużego ośrodka narciarskiego, który oparty był na wyciągach prowadzących na górę o nazwie Babia hora. Jednak nie była ona tak wybitna jak Królowa Beskidów i miała zaledwie 680 metrów wysokości. Nasz początkowy szlak prowadził od niej jednak nieco bardziej na wschód, więc nie chciało nam się jej zdobywać. Za to przy naszej drodze znajdowały się bardzo kwieciste łąki, które nieco przypominały nam te z Czarnogóry.
Tuż przy szlaku Asia znalazła dużą wypożyczalnie patyków, w której zaopatrzyła się w jeden z produktów. Chwilę potem dotarliśmy do grzbietu, który rozpostarty był pomiędzy wspomnianą wcześniej Babią horą, a Medzijarkami. Tuż pod tym drugim szczytem był węzeł szlakowy o tej samej nazwie, przy którym nasz czerwony szlak się kończył, a dalsza droga znakowana była na żółto.
Tego dnia szlak ten był już nieco zaludniony, bo już przy tym skrzyżowaniu spotkaliśmy pierwszych turystów. Następnie idąc żółtym szlakiem przez ponad 2 km wędrowaliśmy niewiele pod górą, bo na tym dystansie zwiększyliśmy naszą wysokość o jedyne 244 metry. Za to końcowy etap wyjścia na Poľke, który miał 443 metrów dystansu wzniósł nas już o 126 metrów – tutaj więc był już ostrzejszy schodek. 🙂
Osiągając Poľke wróciliśmy ponownie na grań, która w tym miejscu stanowiła już zachodnią grań Lysca. Teraz czekało nas prawie 300 metrów różnicy wysokości, która się miała zmienić na dystansie nieco ponad półtorakilometrowym. Niewątpliwym plusem tej ciekawej wyrypki w mocnym słońcu, było to że zaczęły się pokazywać bardzo ładne widoki.
Mniej więcej po około 600 metrów marszu natrafiliśmy na trochę ukryty w trawie całkiem nieźle zachowany szałas, z którego można korzystać np. w przypadku załamania się pogody. Z tego co jednak czytałem nie jest on w pełni udostępniony dla turystów tylko jego zewnętrzna część. Ale dobre i to, bo w części udostępnionej i tak jest sporo miejsca do schronienia przed jakąś burzą, albo inną zadymką. 🙂
Ostatni etap zdobywania Lysca upłynął na mozolnej wspinaczce okraszonej cudownymi widokami w kierunku głównych gwiazd Wielkiej Fatry, takich jak: Tlstá, Lubená, Kozia skala, Čierny kameň, Ploská, Borišov i Minčol. Wiele już z tych szczytów mamy zaliczonych, ale Kozia skala cały czas czeka jeszcze na zdobycie. 🙂
Lysca osiągnęliśmy o godzinie 11:20. Było na nim trochę ludzi, ale porównując z innymi szczytami w bardziej znanych górach, to można powiedzieć, że nie było ich wcale. 🙂 20 minutowa przerwa w zupełności wystarczyła, by zaspokoić pragnienie, głód i by nabrać sił na dalszą wędrówkę, bo ta szykowała się na dosyć długą – wszak w tym miejscu mieliśmy dopiero 25% zdobionej trasy.
Schodząc ze szczytu natrafiliśmy na rosnące przy szlaku kanie. Nie znam się na grzybach, więc nie wiem na sto procent czy to były czubajki kanie, ale na takie na pierwszy rzut oka wyglądały.
Ogólnie to szczyt Lysca od południowego-wschodu wygląda jeszcze lepiej niż od tej strony, od której na niego wychodziliśmy. Prowadzi tym grzbietem niebieski szlak, który jednak wygląda bardzo niepozornie, bo jest to tylko bardzo wąską ścieżynką. Jednak dzikość takich miejsc jest jedną z zalet tego pasma górskiego.
Około pół godziny zajęło nam dotarcie do sedla Žlebiny, od którego to na wierzchołek Malego Lysca została tylko nieco ponad godzina drogi. Zrobiliśmy go tylko nieco szybciej, bo w około 50 minut. Szlak prawie cały czas prowadził lasem, więc można było trochę odpocząć od słońca.
Kawałek przed szczytem (Malý Lysec rázcestie) kiedy nasz szlak połączył się z Wielkofatrzańską Magistralą (szlakiem czerwonym) spotkaliśmy dwie Polki, które robiły jakąś wielką fatrzańską wyrypę. Mówiły, że spały gdzieś w szałasie w okolicy Liptovskich Revúcy i że teraz idą w stronę Kľaka i też gdzieś tam w okolicy zamierzają spać. Za długo z nimi nie rozmawialiśmy, ale pamiętam, że jedna z nich miała do plecaka przyczepiony dzwonek, który cały czas wydawał dźwięki. Początkowo wydawało nam się to trochę dziwne, jednak potem okazało się, że to wcale nie taki głupi pomysł, bo ta magistrala magistralą jest tylko z nazwy. Tak naprawdę to bardzo wąski i niekiedy mocno zarośnięty szlak, na którym nie ma dużego ruchu turystycznego, więc może i dobrze jest sygnalizować misiom, że się do nich ktoś zbliża – przynajmniej nie zostaną zaskoczone, bo z daleka usłyszą dźwięk szalonego dzwonka. 🙂
Z Malego Lysca jeszcze lepiej widoczny był Rakytov, a konkretnie cała linia od Tanečnicy przez Rakytov i Minčol, po Čierny kameň, niż z tego wyższego z Lysców. Ale tak poza tym jednym widokiem i widokiem w kierunku samwgo Lysca, to innych za wiele nie było, bo szczyt Malego Lysca jest trochę bardziej zalesiony od tego wcześniejszego.
Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej w kierunku Jarabiny. Od czasu do czasu zdawało nam się że gdzieś tam w oddali słyszymy dźwięk dzwonka. 😉 Około 40 minut zeszło nam na dojście do sedla pod Kopou, z którego już był kawałek na szczyt Jarabiny. Szczerze to Jarabinę zdobyliśmy dopiero pół godziny później, ale to dlatego, że po drodze czekały nas przygody w postaci powalonych drzew i dużej ilości borówek. Mniam, mniam…
Nasze dzwonkowe koleżanki najwyraźniej skręciły na odbočce k prameňu, pewnie by uzupełnić zapasy wody. Dlatego też w pewnym momencie dźwięk dzwonka przestał był już całkowicie przez nas słyszalny. My natomiast ruszyliśmy na szczyt, na którym było zatrzęsienie borówek. Nie mogłem przestać ich pożerać – tak ich było wiele i do tego były ogromne. 🙂
Gdy wyruszyliśmy ze szczytu to musieliśmy mocno chłodzić hamulce, bo czekało nas ponad 300 metrowe zejście na Sedlo za Kečkou. Schodziło się nam w miarę przyjemnie, gorzej było z wyjściem na Kečkę. Asia się w ogóle tego nie spodziewała i trochę marudziła, że mimo iż mieliśmy schodzić z gór, musimy teraz wychodzić na Kečkę (ponad 130 metrów pod górę). No ale takie są góry i to w nich najbardziej kochamy.
Z Kečki szlak prowadził nas już miłym terenem, którego jednak zostało do Mažiarek sporo, bo aż prawie 5 km. Pierwsza część wędrówki była na pewno gorsza, bo prowadziła rozległymi polanami, na których mocno dopiekało nam słońce. Potem jednak trafiliśmy do lasu, w którym można było nieco od niego odetchnąć.
Na Mažiarkach zameldowaliśmy się dopiero o godzinie 16:30 i niemal od razu rozpoczęliśmy zejście żółtym szlakiem w kierunku Jasenskiej doliny, przy której na parkingu stało nasze auto.
Podczas zejścia na rozległej polanie w pobliżu niskiej ambony również znaleźliśmy grzyby przypominające kanie, ale ich nie zbieraliśmy.
Po dotarcie do drogi i obmyciu się w potoku (Vôdky), przy której moczyło się sporo dzieci, pozostało nam tylko 1,5 km asfaltowej drogi do naszego parkingu. Dotarliśmy do niego o godzinie 17 i ruszyliśmy w podróż powrotną do domu. 🙂
Pięknie i profesjonalmie prowadzony blog Górska Zawierucha ????Gratulacje !Pozdrawiam❤
Dzięki Aniu, pozdrawiam 🙂