Rohacze
słow. Roháče
Po wtorkowych wyczynach na Kieżmarskim zrobiliśmy sobie dwa dni przerwy od hardkorowych wypraw. We środę spacerowaliśmy po Dolinie Olczyskiej by finalnie zdobyć Wielki Kopieniec, natomiast we czwartek przyjechali do nas znajomi ze Szczyrku i wspólnie udaliśmy się na Kasprowy Wierch i Beskid. 🙂
Na piątek mieliśmy zaplanowaną ambitną trasę, która przedstawiała się następująco: Parking u wylotu Doliny Wąskiej – Dolina Jamnicka – Jamnicka Przełęcz – Rohacz Ostry – Rohacz Płaczliwy – Przełęcz Żarska – Smrek – Baraniec – Mały Baraniec – Klinowate – Parking u wylotu Doliny Wąskiej
Piątkowy poranek znów rozpoczęliśmy dosyć wcześnie bo już przed 4 rano. Do Przybyliny jechaliśmy przez Łysą Polanę, Ždiar, Tatranską Lomnice i przez Štrbské Pleso. Trasa się ciągła bardzo długo, ale i tak myślę, że tędy było szybciej aniżej przez Tvrdošín, Zuberec i Liptovský Mikuláš.
Po dojechaniu na miejsce trochę się zdziwiliśmy, że nie ma tam takiego oficjalnego parkingu, stanęliśmy więc przy drodze w pobliżu węzła szlaków. Po dojściu do niego minęła nas dosyć spora grupa Polaków, którzy na szczęście szli w stronę Doliny Raczkowej. Wreszcie mogliśmy w pełni rozkoszować się przyrodą i brakiem ludzi.
Już na samym początku bardzo spodobała mi się Dolina Jamnicka, a z każdym kolejnym krokiem podobała mi się jeszcze bardziej. Wspaniała roślinność, cisza spokój i piękne widoki. Na odcinku do Jamnickiej Przełęczy spotkaliśmy tylko kilka osób, z których tylko jedna szła w tym samym kierunku co my. 🙂
Po drodzę minęliśmy ludzi, którzy ściągali drzewo ze zbocza Smreka. Właśnie tylko w tym miejscu mieliśmy problem z odnalezieniem szlaku, ale pan który siedział przy maszynie ściągającej nam go wskazał. 🙂 Nieopodal niego znajdowała się pani zbierająca borówki, która była tak sprytnie schowana, że można było się jej wystraszyć. 😀
Szlak w kolejnych metrach prowadził to do góry, to na dół, to przez gęsty las, to przez polanę. Było wszystko, potoki, mostki, ostre stromizny, łagodne zejścia… to wszystko wpływało na korzyść tej doliny i sprawiało, że jeszcze bardziej mi się podobała. 🙂
Po minięciu rozstai pod Smrekiem szlak zaczął gwałtowniej nabierać wysokości i trzeba było się nieźle nasapać, by w 15 minut (bo tyle pokazywała tablica) dojść do kolejnych rozstajów – pod Jarząbczym Wierchem.
Po minięciu tego ostatniego skrzyżowania szlaków, dolina zaczęła się przed nami otwierać, bo drzewa zaczęły ustępować pięknej kosodrzewinie. Od razu naszym oczom ukazały się Rohacze, które od tej strony wyglądały na łagodne górki. Mniej więcej w tych okolicach dogoniliśmy pana, który szedł sobie spokojnie w stronę przełęczy.
Wnet osiągnęliśmy próg Jamnickiego Stawu Niżnego i tam zrobiliśmy krótki odpoczynek. Asia próbowała nad nim oswoić kaczkę, ale ta mimo początkowego zainteresowania, w końcu odpłynęła. Z nad stawu ciekawie prezentował się szczyt Rohacza Ostrego.
Próg kolejnego stawu – Jamnickiego Stawu Wyżniego znajdował się już dużo wyżej i z tego miejsca Rohacz wygląda już całkiem dziwnie. 🙂
Na Jamnickiej Przełęczy znaleźliśmy się około 11:30 czyli po około 3 godzina od wyjścia z auta. Niestety trochę pogorszyła się pogoda i obawiałem się że zaraz zacznie padać. Na szczęście tak się nie stało i pomimo dosyć mocnego zachmurzenia nie lunęło. 🙂 Z przełęczy otworzył się rozległy widok na Dolinę Smutną i położone w niej Rohackie Stawy.
Na przełęczy chwilę odpoczywaliśmy przed decydującym podejściem na Rohacz Ostry. Było tutaj już sporo ludzi, większość z nich schodziła na przełęcz od strony Wołowca. Wielu z nich było naszymi rodakami, o czym się szybko przekonaliśmy. 🙂
Na początku szlak na Rohacz Ostry prowadził lekko do góry, ale szybko stał się bardziej stromy. Widać to było dobrze, bo zmniejszającym się Wołowcu 🙂 Początkowo szło się bardzo dobrze, aż do momentu gdzie pojawiły się pierwsze łańcuchy i szlak się trochę zakorkował. Mianowicie spotkaliśmy grupę 4-5 chłopaków z Polski, którzy nie do końca czuli się pewnie na łańcuchach. Na poniższym zdjęciu właśnie widać jednego z nich jak pokonuje trudności na pierwszym łańcuchu. Szedł dosyć wolno i nie czuł się pewnie. Potem była taka sytuacja, że dwóch było już na górze, a reszta czekała na dole. Ci na górze wychylając się ponad tę skałę (gdzie na zdjęciu siedzą ludzie), zobaczyli konia i w ogóle byli już lekko przerażeni. Asia im wtedy powiedziała, że jak się nie czują na siłach, to żeby tam nie szli, bo tam jest Rohacki Koń i mogę mieć trudność w jego pokonaniu. Posłuchali jej i zawrócili. 🙂
O dziwo gdy te chłopaki zawróciły, zrobiło się pusto i mogliśmy w spokoju dosiadać konia. 🙂 Asia zanim na niego wlazła, testowała wytrzymałość słowackich łańcuchów.
Ja poszedłem na pierwszy ogień. O dziwo szło mi się bardzo dobrze, bo nie miałem problemu dosięgnąć łańcuchów. Osoba o niższym wzroście musi się na koniu trochę nagimnastykować. Przeszedłem go w miarę szybko i dokumentowałem fotograficznie jazdę Asi. 🙂 Ona już nie mogła iść w okolicy tych trawek (poniższe zdjęcie), bo jest trochę za mała. Musiała więc wychodzić na górę skały, ale to też nie stanowiło problemu, bo jest ona nadzwyczaj szeroka. 🙂
Rohacz Ostry składa się jakby z dwóch wierzchołków. Koń znajduje się na tym pierwszym od Jamnickiej Przełęczy. Potem trzeba kawałek zejść, by finalnie stanąć u podnóża dosyć ciekawego kominka, prowadzącego już na właściwy wierzchołek.
Tam też wyszliśmy i cieszyliśmy się ze zdobycia pierwszego z naszych dzisiejszych szczytów. Siedząc na szczycie widzieliśmy panią chyba ze Słowacji, która zdobywała Rohacza w stroju kąpielowym. 🙂
Następnie rozpoczęliśmy zejście nieco poszarpaną granią opadającą w kierunku Rohackiej Przełęczy. Po drodze był kominek, którym trzeba było schodzić tyłem i wiele innych wspinaczkowych elementów.
Tuż przed zdobyciem Rohacza Płaczliwego zaczęło jakby trochę kropić, ale szybko przestało. Na szczycie drugiego Rohacza zrobiliśmy dłuższą przerwę. Nawet mocno tam wiało, więc pierwszy raz byłem zmuszony do ubrania softshella. Asia uszkodziła na szczycie puszkę Kustosza (biedronkowy radler), tak że szczyt przez chwilę zdobiła fontanna. 🙂
Po pamiątkowych zdjęciach ruszyliśmy w dół w kierunku Przełęczy Żarskiej. Szło się przyjemnie chociaż te małe, podstępne kamyczki, próbowały nas przewrócić. 🙂 Na wspomnianej przełęczy jest ciekawe skrzyżowanie szlaków i śmiałem się, że powinni tam zrobić rondo.
Za przełęczą kierowaliśmy się w stronę Barańca, który gdzieś tam majaczył na horyzoncie. Na mapie wydawało się to blisko, ale w rzeczywistości trochę trwało zanim wygramoliliśmy się na Smreka. Z niego dopiero w pełni ukazał się trzeci co do wysokości szczyt Tatr Zachodnich.
Ciekawa również była grańka pomiędzy Smrekiem i Barańcem, a na poniższym zdjęciu wygląda tak niepozornie. 🙂 Samo wyjście to już spory wysiłek, okupiony litrami wylanego potu i wielkimi chramami much, goniącymi za słonym przysmakiem. 🙂
Z Barańca dosłownie uciekaliśmy przed tymi muchami, a byliśmy na nim praktycznie sami. Podczas zejścia Asia przeżywała kryzys, bo liczyła że zejście będzie tylko w dół, a tymczasem musieliśmy wyłazić jeszcze na 3 góry. 🙂
Gdy minęliśmy Mały Baraniec dosłownie zagłębiliśmy się w głębokiej kosodrzewinie, która się ciągnęła i ciągnęła. Nie było widać jej końca, a wysokość na której się ciągle znajdowaliśmy, mało co spadała.
W końcu doszliśmy do upragnionego lasu, w którym z kolei królowały borowiny. Widać było, że mało kto tędy wędruje, bo ścieżka była niewielka i bardziej przypominała jakiś nielegal, aniżeli szlak. Były momenty że myślałem, że się już zgubiliśmy, gdyż dawno nie widzieliśmy żadnego szlakowego oznaczenia. Wszystko kończyło się jednak dobrze. 🙂
Gdy dotarliśmy do polanki z małym szałasikiem myśleliśmy, że już jesteśmy blisko drogi, gdzie zostawiliśmy auto. Nic bardziej mylnego… ta kartka (poniższe zdjęcie) utwierdziła nas w przekonaniu, że jeszcze jesteśmy głęboko w lesie. 🙂
Trochę jeszcze minęło czasu zanim doszliśmy do zbocza, gdzie pomiędzy drzewami ujrzeliśmy centrum Przybyliny. Zygzakując pomiędzy trawami, malinami i innymi wysokimi chaszczami, po wielu zakosach dotarliśmy do żlebu, w którym płynęła rzeczka. Stamtąd leśną drogą dotarliśmy do drogi asfaltowej, ale ja i tak nie wiedziałem, w którą stronę iść. Asia miała za to głowę na karku i wiedziała którędy mamy się kierować, by dotrzeć do auta.
Przy aucie byliśmy około 18:30 więc trochę zajęło nam zrobienie tego kółeczka, ale warto było, bo trasa była przepiękna.
Wracając autem do Zakopanego niesamowity wygląd przybrał Krywań. Na tym zdjęcie tak tego nie widać, ale wydawał się jakby był pokryty śniegiem. Chyba to dzięki tym chmurom górującym nad nim. 🙂
No no, Rohacze i Barańce w jeden dzień, podziwiam, mnie by nogi chyba odpadły 🙂
Dzięki za inspirację ! Fantastyczna wycieczka, choć dla mojego sponiewieranego kolana końcówka zejścia z Barańca, (nie zapamiętałem fragmentu „…polanki z małym szałasikiem myśleliśmy, że już jesteśmy blisko drogi” :P) była mordercza..
Dzięki, cieszę się, że trasa się podobała. 🙂 Końcówka jest rzeczywiście ostra i może rozgrzać kolana do czerwoności. Jak jeszcze kiedyś tam pójdę, to będę koniecznie chciał tamtędy wychodzić. 🙂