Kieżmarski Szczyt
słow. Kežmarský štít
Z Tomkiem, który musiał dojechać do nas z naszych rodzinnych stron, umówiliśmy się o 4:30 na parkingu w Tatranskiej Javorinie. Stamtąd już jego autem dojechaliśmy do Tatranskiej Lomnicy. Po zjedzeniu kanapek ruszyliśmy drogą asfaltową do stacji kolejki linowej nazwanej START. 🙂
W okolicach Łomnickiego Stawy byliśmy około 7:30, więc czas mieliśmy nie najgorszy. Potem jednak trochę się pogubiliśmy i zamiast iść do Doliny Łomnickiej i stamtąd żlebem na Huncowską Przełęcz, poszliśmy szlakiem w kierunku Rakuskiej Czuby.
Tuż przed zejściem ze szlaku stanęliśmy na chwilę na pożywienie i toaletę. Wtedy to Tomkowi zepsuł się aparat… 🙁 Stanęliśmy w środku Doliny Huncowskiej i przed nami malowała się jej górna część. Tam właśnie mieliśmy iść, aż do osiągnięcia Huncowskiej Przełęczy. Tak też zrobiliśmy. 🙂
Tomek odpalił jak szalony, a my turlaliśmy się powoli za nim. Z czasem Rakuska Czuba stawała się coraz to mniejsza, a Mała Rakuska Czuba prawie niewidocznym pagórkiem.
A co do samego żlebu, bo sporo się o nim naczytaliśmy, to ogólnie nie był aż taki straszny. Może trochę było luźnych kamieni, ale można było iść częściowo skałami i omijać te najmniej przyjemne skupiska.
Około 10:20 zdobyliśmy Przełęcz Huncowską. Naszym oczom ukazała się bliska Łomnica oraz widzieliśmy też górę naszego żlebu, którym pierwotnie mieliśmy tutaj wchodzić.
Z przełęczy nasz cel już nie wyglądał na taki odległy jak z parkingu. 🙂 Pogoda była idealna na tego typu wycieczki, więc szybko ruszyliśmy do góry. Nie szliśmy ściśle granią, tylko ją omijaliśmy od strony Doliny Huncowskiej.
Przed osiągnięciem Wyżniej Kieżmarskiej Przełęczy dogonił nas turysta, który okazał się być Polakiem z Rycerki. 🙂 Wspólnie z nim udaliśmy się na szczyt, gdzie jak się okazało przebywali turyści z przewodnikiem – przynajmniej tak byli powiązani liną jakby szli z przewodnikiem. 🙂
Gdy tylko osiągnęliśmy właściwy wierzchołek, oni się z niego skutecznie ewakuowali. 🙂 Noo i się zaczęło… setki zdjęć z różnych stron, w różnych pozach… Tomek szalał niesamowicie. 🙂 Sam wierzchołek Kieżmarskiego trochę mały, sporo konkretnych luf i widoki nieco okrojone przez Łomnicę i Durne.
Dużo lepiej sytuacja wyglądała w przypadku Małego Kieżmarskiego: widoki lepsze, bo lepsza perspektywa, jako przykład to poniższe zdjęcie, dużo więcej miejsca, więc można było się wylegiwać do woli, noo i ta ściana, ponoć jedna z najwyższych w Tatrach – 900 metrów, albo nawet i więcej.
Trochę tam zabawiliśmy, aż mi się zrobiło nieprzyjemnie ciepło i chciałem jak najszybciej opuścić ten mocno nasłoneczniony rejon.
I teraz najlepsze: temat zejścia przewijał się już w naszych rozmowach podczas wspinaczki na szczyt. Najpierw miał być trawers Huncowskiego Szczytu, potem ten żleb, którym mieliśmy wchodzić na Huncowską Przełęcz i była jeszcze jedna opcja: zejście granią z Małego Kieżmarskiego Szczytu w kierunku Rakuskiej Przełęczy. Tomek wybrał oczywiście tę ostatnią. Namówił naszego nowo poznanego kolegę, by szedł razem z nami, a ja na swoje nieszczęście niosłem tę nieszczęsną linę w plecaku (jak się potem okazało gdybym jej nie miał schodzilibyśmy inną drogą). Nie byłoby w niej nic strasznego, gdyby nie pewna płyta (I), przez którą jakoś nie miałem ochoty tego dnia przechodzić, tym bardziej w dół. No ale po kolei…
Na początku grań była szeroka jak boisko do koszykówki i szło się po niej lepiej niż dobrze. Jednak idąc nią wolno traciliśmy wysokość więc musiało nadejść takie miejsce w grani, w którym znajdzie się uskok.
Tym miejscem była właśnie płyta, której się tak obawiałem… Poniższe zdjęcie przedstawia Asię, która już po niej przeszła, więc nie widać dokładnie jak ona wygląda. Ogólnie się trochę przeliczyliśmy, bo miał być hak do zjazdów, a go nie było. Trudno powiedzieć czy to lepiej czy gorzej, ale musieliśmy trochę improwizować, szczególnie ostatnia dwójka, która schodziła po płycie. Piotr, bo tak nazywał się nasz współtowarzysz i Tomek schodzili jako ostatni i musieli sobie nawzajem pomagać. Ja schodził jako pierwszy, bo najsłabiej się czułem jeśli chodzi o psychikę. Chciałbym tutaj bardzo podziękować Piotrowi za pomoc w wyszukiwaniu punktów oparcia, bo bez niego chyba byłby autentyczny zjazd. 🙂 Piotr zszedł do połowy płyty i nam pomagał.
Początek był chyba najgorszy… obwiązałem się liną 3 razy w pasie, a Tomek z Asią zaczepili linę o skałę, by to ona ewentualnie wzięła na siebie największe obciążenie. Co parę kroków ją trochę popuszczali, a Piotr pokazywał gdzie się trzeba chwycić i gdzie postawić nogę. Wg przewodników płytka ma 3 metry, mnie się wydawało większa, ale być może to kwestia stresu. Być może też te pierwsze 3 metry było najbardziej czujne, potem w szczelinie skalnej, przez którą się schodziło, były jakby takie duże stopnie i tak się już schodziło elegancko. Dopiero to tych stopniach było to miejsce gdzie jest Asia uwieczniona na zdjęciu.
Po zejściu siadłem na trawiastej półce i trochę ze mnie zszedł stres. Potem schodziła Asia, która jak mi potem mówiła, się w ogóle nie bała, potem Piotr, a na końcu Tomek który to linę zahaczył o skałę i trzymał za dwa końce. 🙂
Siedząc tak zobaczyłem, że kolejny szczyt na naszej grani znów wygląda na trochę nieciekawy i zamiast się uspokoić cały czas myślałem, co będzie dalej i czy to była naprawdę ta płyta czy może ta właściwa czeka na nas tuż za rogiem. 🙂
Za rogiem czekała nas taka jakby turniczka, która w rzeczywistości też nie była łatwa. Piotr przeszedł nią do strzału, Tomek tak samo, ale Asia już miała problem, a ja nawet nie widziałem tej lufy, której ona się przestraszyła. Na szczęście od strony Doliny Kieżmarskiej dało się nią obejść, bo znów byłby problem jak z płytą… 🙂
Wreszcie mogliśmy się cieszyć, bo dalsze zejście było już samą przyjemnością. 🙂 Pod Rakuską Czubą pożegnaliśmy się z Piotrem, który chciał jeszcze zdobyć ten szczyt i ruszyliśmy w stronę Schroniska Łomnickiego.
Tam napiliśmy się Kofoli i rozpoczęliśmy zejście tym samym szlakiem, który pokonywaliśmy rano. Przy Starcie Tomek rozważał zjazd na jakimś pojeździe, ale w końcu porzucił ten pomysł. Zeszliśmy więc drogą włączając w to skróty. Kieżmarski na nas spoglądał przez całą drogę zejściową jakby chciał się z nami pożegnać. 🙂
Dość przerażająco brzmi opis zejścia przez to jedynkowe miejsce. Ta lina w pasie, brrr… To w czasie lotu mogło zadziałać tak, jak byś się nawet nie spodziewał. Są różne kursy turystyki kwalifikowanej, warto na taki pójść, nauczyć się zasad asekuracji itp. Wtedy przejście płytek o tej trudności nie będzie już problemem.
Tam się da zejść bez liny, tylko mieliśmy taką prowizorkę na wszelki wypadek. Wiadomo, że kursik by się przydał 🙂
Zastanawiam się jak to będzie wyglądać w realu, gdyż nieźle to opisałeś 😀 dowiem się przy najbliższej okazji 😀 brawo za odwagę i kolejny szczyt do Wielkiej Korony Tatr. Pogodę mieliście malina 🙂 pozazdrościć 🙂
Jak pójdziesz tam do góry to spokojnie tam wytargasz, w dół zawsze gorzej takie coś wygląda. 🙂 Dzięki, choć do zdobycia WKT jeszcze daleka droga. 😉
Cześć, czy myślisz, że płyta o której piszesz jest dużo łatwiejsza przy podchodzeniu? Myślę o identycznej trasie jak Wy, tylko w drugą stronę 🙂
Cześć, zdecydowanie tak. Gdybym miał tam iść jeszcze raz, to poszedłbym w odwrotnym kierunku – tak jak Ty chcesz. 🙂
Super, dzięki!