Wielka i Mała Rawka
czyli pierwszy dzień urlopowej niepogody w Bieszczadach
Poniedziałek to był niestety już nasz ostatni dzień pobytu w Ustrzykach Górnych. Co prawda wyjeżdżaliśmy dopiero nazajutrz, ale to był ostatni dzień, w którym można było zrobić jeszcze konkretną trasę. Ta na poniedziałek wyglądała następująco: Ustrzyki Górne – Wielka Rawka – Krzemieniec – Wielka Rawka – Mała Rawka – Bacówka pod Małą Rawką – Przełęcz Wyżniańska – Ustrzyki Górne. Krzemieniec czy inaczej trójstyk czyli skrzyżowanie granic Polski, Słowacji i Ukrainy był naszym głównym celem.
Już rano w Ustrzykach niebo było spowite dużą ilością chmur. Na początku czekał nas około 2 kilometrowy marsz drogą w kierunku Wetliny. 🙂
W końcu dotarliśmy to niewielkiego parkingu i tutaj nasz szlak odbijał w lewo wchodząc od razu w las. Na początku sporo było drewnianych barierek. 🙂
Mimo iż ten odcinek szlaku zapowiadał się jako bardzo długi, bardzo szybko dotarliśmy do pierwszej i jak się potem okazało ostatniej wiatki.
Kawałek drogi za wiatką, tam gdzie szlak zaczął już mocniej nabierać wysokości zaczęło bardzo mocno wiać z południowego-wschodu. Poruszaliśmy się jakby takim garbem i momentami kiedy szlak się za niego chował, szło się nawet przyjemnie.
Wkrótce też spotkaliśmy pierwszych turystów schodzących z Wielkiej Rawki. Informowali nas, że jeszcze 30-40 min nam pozostało do szczytu i że na nim jeszcze bardziej wieje. 😀
Gdy doszliśmy do tej polany było już wiadomo, że Wielka Rawka jest tuż tuż. Było też wiadomo, że raczej z niej nic nie zobaczymy. Powoli więc upadał plan pójścia na Krzemieniec.
Gdy minęliśmy tablicę z lawinami i przeszliśmy przez niewielki las, stopniowo drzewa zaczęła ustępować miejsca krzakom. To było już ostateczne podejście na szczyt Wielkiej Rawki. Asia na nim ubierała swoje raczki, a ja próbowałem przetrwać przy mega wiejącym wietrze.
Na szczycie przy tablicy zrobiłem jej szybkie zdjęcie i odwróciłem się na pięcie. 🙂 Tu nie było w ogóle mowy, by iść w stronę Krzemieńca. Prawdę mówiąc chciałem stamtąd uciekać, ale rozum podpowiadał by się za bardzo nie spieszyć, a uważnie obserwować, to coś co przypominało lekko przedeptany szlak. Niby coś tam pamiętałem, bo to była już moja druga wizyta na Rawkach (wcześniej w listopadzie 2013), ale trzeba było być bardzo czujnym by się tam nie zgubić.
Gdy w końcu zeszliśmy ze szczytu tej wyższej z Rawek zapanował nagle błogi spokój, taki że aż mi się ciepło zaczęło robić. Niestety na Małej Rawce było podobnie, jednak szybko ją przeszliśmy i zaczęliśmy równie szybko schodzić zielonym szlakiem w stronę bacówki.
Tuż przed nią w okolicach Wetliny przebłyskiwało nawet słońce. My jednak się cieszyliśmy z innego powodu, mianowicie z tego, że za chwilę będziemy mogli usiąść w ciepłej bacówce, bo ja byłem bardzo zmarznięty. 🙂
W bacówce okazało się że jej właściciele bardzo lubią koty, bo naliczyliśmy ich chyba z 5. Jeden nawet mi nie chciał zejść z kolan 🙂
Po lekkim zagrzaniu się ruszyliśmy w dalszą drogę, bo do „domu” było jeszcze jej kawał. W drodze na przełęcz znów dawał o sobie znać mocny wiatr, ale na szczęście Przełęcz Wyżniańska jest stosunkowo blisko bacówki, więc szybko na nią zeszliśmy.
Na parkingu na przełęczy, jak gdyby nic, hasał sobie lis. 🙂 Chyba był bardzo głodny, bo podchodził nawet do skutera z pustymi butelkami po wodzie…
Po tym lisim spektaklu i 5 km litego asfaltu, ponownie znaleźliśmy się w Ustrzykach Górnych na kwaterze. 🙂