Pilsko z Mutnego

Długo czekaliśmy na moment kiedy znów bez żadnych obaw będzie można pojechać w góry na Słowację. Co prawda nie miała to być czysto słowacka wycieczka, bo Pilsko położone jest na polsko-słowackiej granicy, ale tego dnia zamierzaliśmy na niego wejść ze słowackiej wsi Mútne. Tym razem stanowiliśmy liczniejszą ekipę, bo pojechał z nami Marcin.
Zwiedzanie wsi Mutne
Zaparkowaliśmy koło urzędu gminy w Mutnem ok. godziny 9. Słowacy akurat zjeżdżali się do kościoła na poranną mszę, ale na szczęście udało nam się znaleźć miejsce parkingowe. Kolejnym etapem było wędrowanie wzdłuż jednej z głównym ulic tej miejscowości do momentu dotarcia do żółtego szlaku. Tam na niego skręciliśmy i rozpoczęliśmy zwiedzanie tej przygranicznej wsi.

Obszar, na którym położone jest Mútne, odznacza się ciekawą rzeźbą terenu. Zabudowania gminy rozlokowane są w formie pierścienia, w środku którego płynie potok Mútnik. Niecka którą płynie rzeka obniżona jest od zabudowań o około 40 metrów. Obniżeniem terenu ciągnie się droga, którą biegnie żółty szlak. Na dnie doliny oprócz rozmaitych łąk i pól znajduje się również boisko miejscowego klubu piłkarskiego.

Wędrując żółtym szlakiem właśnie mieliśmy okazję przechodzić tym obniżeniem terenu, by znaleźć się na drugim krańcu wsi (Druhá Strana). Na drugiej stronie wsi szybko zeszliśmy z drogi asfaltowej i znaleźliśmy się na ostatniej prostej prowadzącej w stronę górującego nad całą okolicą szczytu Mechów. Widok ogromnych, zielonym łąk na których pasły się krowy oraz ciągnących się wyżej gęstych lasów, robił na mnie mocne wrażenie. 🙂

Zatłoczony szlak na Pilsko
Około godziny zajęło nam przejście przez Mútne i okalające je łąki i pola, by znaleźć się pośród drzew. Pogoda była idealna, świeciło mocno słońce, chociaż dosyć szybko na niebie zaczęły pojawiać się białe obłoki. Po osiągnięciu linii lasu urządziliśmy sobie popas, by naładować baterię po tym niekończącym się łąkowaniu. 🙂
Około pół godziny trwał nasz pierwszy odpoczynek podczas tej wycieczki. Po nim ruszyliśmy wzdłuż dobrze utrzymanej leśnej drogi, którą również podążał nasz szlak. Po około 1,5 km doszliśmy do miejsca, w którym znajdowała się wiatka i budynki (chata Randová) od których odchodziła na północ ścieżka zwana: „Leśna Ścieżka Dydaktyczna PILSKO (słow. Lesnícky náučný chodník Pilsko)”.

W tym miejscu postanowiliśmy za pomocą tej ścieżki skrócić sobie drogę, by od razu znaleźć się w okolicy góry Dudová. Ścieżka dydaktyczna była trochę stroma, ale była to szybka alternatywa wobec żółtego szlaku na dostanie się do wiatki w okolicy Dudovej. Szliśmy tam ok. 30 minut, szlakiem wyszłoby zdecydowanie dłużej i to nie tylko ze względu na większy dystans, ale również z powodu nieoczekiwanego w tym miejscu ruchu samochodów.
Na placyku koło wiatki pod szczytem Dudovej był istny armaggedon jeśli chodzi o ilość dziko parkujących tam aut. Myślałem, że takie rzeczy można zobaczyć tylko w Polsce, ale jak widać na Słowacji jest podobnie. Nie wiem jak dużo było tam zaparkowanych pojazdów, ale stawiam, że około 50 sztuk by się znalazło. Niektórzy kierowcy próbowali znaleźć miejsce nawet na szczycie Dudovej. 🙂

Także w tym momencie wiedzieliśmy już, że nasza nadzieja na wędrówkę w ciszy i spokoju zielonym szlakiem, została bezpowrotnie utracona. Wybrany przez nas wcześniej wariant trasy prowadzący z Orawskiego Wesela na szczyt Pilska przypominał nam trakt nad Morskie Oko. 🙂
To było bardzo ciężkie 45 minut wędrówki… właśnie tyle szliśmy do węzła szlakowego – Skalisko. Po drodze było dużo wyprzedzania i uciekania przed wyprzedzonymi – prawdziwy górski wyścig szczurów. 🙂 Jak ja „uwielbiam” takie szlaki. 🙂 Z plusów mogę wymienić ciekawy widok na Babią Górę i panoramę słowackich wzniesień.


Ze Skaliska trasa na szczyt zajęła nam dokładnie tyle samo czasu co pokazywały tabliczki czyli 25 minut. Dobrze, że na Pilsku jest tyle miejsca, bo inaczej byśmy się tam wszyscy nie pomieścili. 🙂

Odpoczywaliśmy tylko 20 minut i to nie dlatego, że nie mogliśmy znieść znacznej ilości ludzi na szczycie, tylko ze względu na pogarszającą się pogodę. W trakcie naszej 4-godzinnej wędrówki pogoda uległa zdecydowanej zmianie na niekorzyść. Na niebie nie było już błękitu – jego miejsce zajęły potężne chmury, które ciemniały z każdą chwilą.

Miziowa bezpieczna przystań
Po 25 minutach byliśmy już w schronisku, które „niektórzy” prześmiewczo nazywają hotelem. 🙂 Kiedyś i ja tak go nazywałem, ale jakiś czas temu zmieniłem o nim zdanie. Powiem tylko tak: W tym schronisku jest bardzo dużo miejsca i może ono naraz pomieścić wielką ilość turystów, czego nie można powiedzieć o obiektach takich jak np. Przegibek, Krawców, Rycerzowa czy Racza. Można oczywiście narzekać, że nie ma „klimatu”, ale jak na zewnątrz jest np. -10 stopni mrozu i wiatr, to ja osobiście wolę być na Hali Miziowej, aniżeli w tych pozostałych miejscach. 🙂

Ale to tylko taka dygresja. Wracając do tematu, to tutaj wzmocniliśmy się kawą, którą piliśmy na zewnątrz pod szerokim dachem obiektu. W międzyczasie zaczęło konkretnie padać – na szczęście burzy jeszcze nie było. Zgodnie stwierdziliśmy, że ten deszcz przyszedł w idealnym momencie.

Zarośnięty Munczolik i brak ścieżki na Słowację
Pół godziny przeczekiwaliśmy niekorzystne warunki atmosferyczne. Kiedy ruszyliśmy jeszcze trochę siąpiło, ale główna ulewa nas ominęła. Około godziny 13:30 wyruszyliśmy w kierunku mojego ulubionego szczytu w Beskidzie Żywieckim – Munczolika :). Początkowo mieliśmy iść przez Halę Cebulową, ale widząc duże ilości mokradeł, wybraliśmy jednak tradycyjny czerwony szlak.
Pierwotnie chcieliśmy w okolicy Sypurzenia zejść na Słowację. Wg aplikacji mapy.cz, istniały tam teoretycznie dwie drogi to umożliwiające. Jedna odchodziła na południe przed wierzchołkiem Munczolika, a kolejna dopiero na Hali Cudzichowej. Tyle że czasami teoria ma niewiele wspólnego z praktyką toteż ani jednej, ani drugiej z dróg nie odnaleźliśmy. Pozostała nam dłuższa wersja wycieczki, która zmuszała nas do dojścia do przełęczy Bory Orawskie (słow. Mútňanske sedlo).

Na domiar złego wąskie i krzaczaste przejście przez Munczolik spowodowało, że byliśmy trochę przemoczeni. Najbardziej na tym ucierpiał Marcin, który miał na sobie długie spodnie. Był on wyraźnie poirytowany zaistniałą sytuacją, na szczęście szybko mu przeszło. 🙂

Na Hali Cudzichowej przy szałasie zrobiliśmy sobie krótki postój (10 min), bo wiedzieliśmy, że jeszcze przed nami całkiem spory kawałek szlaku granicznego.

Szczęśliwe burz ominięcie
Podejście pod Palenicę od strony Hali Cudzichowej jest naprawdę przyjemne aniżeli z drugiej strony. Równie szybko osiągamy mega płaskie od ten strony – Trzy Kopce i kierujemy się mocno na południe. Przed nami ostatni fragment polsko-słowackiego szlaku granicznego prowadzącego w stronę Krawców Wiercha i dalej w stronę Worka Raczańskiego.

Podczas schodzenia z Kopców w miejscach gdzie przerzedza się las, mogliśmy nieco pooglądać sobie sklepienie niebieskie. Nie wyglądało ono za bezpiecznie – wszędzie malowały się jeszcze potężniejsze i bardziej szczelne chmury, od tych które pływały nad naszymi głowami na Pilsku.
W końcu w pobliżu Borów Orawskich usłyszałem dźwięk, który zawsze w górach budzi u mnie mocne emocje – był to odgłos grzmotu. Dochodził co prawda ze strony Babiej Góry, od której się oddalaliśmy, ale z Borów Orawskich do samochodu mieliśmy jeszcze około 9,5 km.

Bardziej się obawiałem tych słowackich burz – powstają one bardzo często nad górzystymi obszarami Słowacji i wędrują na północ w stronę naszego kraju. Jak się potem okazało były takie dwie, które znajdowały się w pobliżu i które mogły przeciąć naszą trasę zejściową. Na całe szczęście, że „pozdychały”, bo się już właśnie zastanawiałem, co bym zrobił, gdyby nadeszły. 🙂
Kawałek od Borów Orawskich po stronie słowackiej znajduje się bardzo dobrze zachowana wiatka turystyczna, koło której przebiega zielony szlak. Ponad 9-kilometrowa trasa od tej wiatki wiodła szeroką drogą, po której spokojnie można by poruszać się samochodem. Zresztą było tam kilka aut, które zaparkowane były w pobliżu tej przełęczy.

Po ponad 3-kilometrowej wędrówce dotarliśmy do jeszcze lepszej – tym razem już asfaltowej szosy, na której był już spory ruch zarówno samochodów, jak i rowerów.



Do Mútňanskiej Píly dotarliśmy o 17:10 i rozpoczęliśmy konkretne, bo około 60-metrowe podejście do górnej części miejscowości, w której to zaparkowane było nasze auto. Nabierając wysokości fantastycznie prezentowały się chmury burzowe zawieszone nad naszymi, polskimi Beskidami. Oj jak dobrze, że udało nam się ominąć tą nawałnicę. 🙂 O 17:40 doszliśmy do samochodu i mogliśmy wyruszyć w podróż powrotną do Bielska-Białej.

