Oszus
czyli nieco zapomniana część Worka Raczańskiego
Beskid Żywiecki to jedno z najbardziej popularnych pasm górskich w Polsce. Babia Góra – najwyższy szczyt Beskidów Zachodnich oraz Pilsko przyciągają turystów jak magnez. Również w innych miejscach, głównie w okolicach schronisk panuje duży ruch turystyczny. Niekiedy popularność tych lokalizacji staje się przeszkodą i blokadą przed ponownym ich odwiedzeniem. Dla wędrowców którzy nie potrzebują żadnych przybytków na swojej drodze idealnie wpisuje się trasa, którą przybliżę w tej relacji.
Jej początek nastąpił w Soblówce na przykościelnym parkingu. Oczywiście znów kiepsko trafiliśmy, ponieważ akurat w kościele odbywała się msza i nie było za bardzo gdzie zaparkować. Na szczęście jeden z panów odjeżdżał, co idealnie wykorzystaliśmy. 🙂 Potem mieliśmy jeszcze incydent wyborczy polegający na wręczeniu nam ulotki jednego z kandydatów, ale na temat polityki nie będę się tutaj rozpisywał.
Następnie po spożyciu śniadania wyruszyliśmy wiejskimi drogami w kierunku dzielnicy Soblówki – Smereków Wielki. Droga była dosyć kręta i wiodła wąskim asfaltem, nie panował na niej jednak duży ruch samochodowy.
Z drogi ciekawie prezentował się Muńcuł, jak również wielkie stado owiec zlokalizowane na dolnym zboczu Kotarza. Pogoda nie była za dobra – co prawda nie padało, ale było pochmurnie.
Gdy w końcu skończył się asfalt i droga zrobiła się typowo polna, to za bardzo nie wiedzieliśmy gdzie mamy iść. Tzn. iść wiedzieliśmy gdzie mamy, bo Smereków widoczny był nam nami, ale nie wiedzieliśmy, którędy możemy legalnie to zrobić. Wszak praktycznie wszędzie były działki te ogrodzone i te bez jakiegokolwiek płotu.
W pewnym momencie Asia się zapytała jednego z górali o ścieżkę na szczyt i ten wytłumaczył nam jak mamy dalej iść, gdzie skręcić, itd. Co więcej pozwolił nam przejść przez swoją łąkę.
Chwilę potem szliśmy wąską, błotnistą ścieżką i znów nie wiedzieliśmy czy dobrze idziemy. Gdy jednak dotarliśmy do prowadzącej ostro pod górę szerokiej drogi stwierdziliśmy, że gdzieś tam powyżej znajduje się wierzchołek Smerekowa Wielkiego.
Podejście było bardzo strome, a i przyczepność na gliniastym trakcie nie była idealna. Ale udało się nie wywrócić, ani mnie, ani Asi, która na dodatek taszczyła ze sobą torbę na grzyby. 🙂
Po około 20 minutach zdobyliśmy wierzchołek Smerekowa Wielkiego. Nieduże choinki rosnące na szczycie nie ograniczały aż tak widoków, jak się tego spodziewaliśmy. Mogliśmy więc podziwiać Muńcuł, Kotarz, Rycerzowe oraz Oszusa, który znajdował się najbliżej od wcześniej wymienionych.
Ruszając dalej natrafiliśmy na grupę rowerzystów, którzy przesiadywali w trawie. Trochę nas to zdziwiło, bo myśleliśmy że jesteśmy tam sami. Teraz wędrowaliśmy szeroką drogą w kierunku granicy ze Słowacją. Trakt był oznaczony czarną kropką, która dosyć często pojawiała się na drzewach. Gdy wreszcie ujrzeliśmy czerwono-białe słupki graniczne wiedzieliśmy, że udało nam się dostać na niebieski szlak graniczny pomiędzy Jaworzyną, a Kaniówką.
Niecałą godzinę zajął nam marsz do źródła Dzielonej Wody. Może bylibyśmy tam szybciej, ale Asia szukała grzybów po obu stronach granicy – a tak poza tym to nigdzie się nie śpieszyliśmy. 🙂
Jak zwykle nie udało mi się zrobić dobrego zdjęcia studni Dzielonej Wody, więc nie będę mógł jej tutaj zaprezentować. Woda jak woda, z tym, że ta z północnych zboczy spływa do Wisły – a ta do Bałtyku, a ta z południowych do Dunaju, który wpada do Morza Czarnego.
Stąd mieliśmy około 30 minut na szczyt Oszusa. I rzeczywiście tyle czasu nas kosztowało wyjście na pierwszy wierzchołek góry i na ten właściwy. Na tym pierwszym mogliśmy podziwiać ciekawą panoramę, trochę jednak ograniczoną przez rosnące nieopodal drzewa.
Na Oszusie znajdują się ławeczki, ołtarz i krzyż więc bardzo możliwe, że odbywają się tutaj msze. My ławeczki wykorzystaliśmy do celów odpoczynkowych. Na szczycie był z nami jeszcze jeden pan z psem, na szczęście czworonóg był do nas mile nastawiony. Z niemałym niepokojem natomiast zerkaliśmy na strome, północno-zachodnie zbocze, które nas teraz czekało.
W zejściu pomogły nam drzewa i inne rośliny, dzięki którym można było utrzymać równowagę. Schodząc trzymaliśmy się z daleka od szlaku, bo ten jest bardzo śliski o czym przekonałem się w październiku 2015 roku kiedy zjechałem nim na tyłku parę metrów. Ogólnie schodząc z Oszusa lepiej zygzakować szlakowym poboczem, aniżeli iść ściśle stromą ścieżką, po której się bardzo ciężko idzie – szczególnie gdy jest mokro. A szedłem tamtędy już kilka razy i nigdy na niej nie było sucho. 🙂
Człowiek jest bardzo szczęśliwy gdy pokona tą stromiznę, więc na Przełęczy pod Oszusem (słow. Podúšust) byliśmy w szampańskich nastrojach. Nie zmartwiła nas nawet tabliczka informująca, że do Bukowiny (słow. Talapkov Beskid) mamy aż 1,5 godziny. Stwierdziliśmy, że z pewnością mykniemy to szybciej i za niecałą godzinkę będziemy zdobywać ten przedostatni szczyt naszej wyprawy.
Kolejne metry szlaku to w miarę wyrównana droga bez większych podejść i zejść. Mnie od niej bardziej zaciekawił szczyt Wysokiej Magury (Vysoká Magura), który położony jest już na Słowacji, ale blisko naszej granicy.
Wyrównana droga skończyła się w momencie pojawienia się Pańskiego Kamienia (słow. Panski Kopec). Kamień umieszczony na tej przełęczy jest hołdem dla budowniczych Zamku Orawskiego. W okolicy przełęczy pomiędzy drzewami można było dostrzec kawałek Małej Fatry z Wielkim Rozsutcem na czele.
Zejście z Pańskiego Kamienia było dużo bardziej agresywne, co wejście na niego. I kiedy już myśleliśmy, że lada chwila pojawi się oczekiwany Talapkov Beskid, pojawiło się ale długie i uciążliwe podejście na Beskid Bednarów (słow. Bednárová).
Dopiero kawałek po zejściu z Bednarovej znaleźliśmy się na Bukowinie. Szczyt może i mało atrakcyjny, ale znajduje się na nim połączenie szlakowe z Zazrivą, którą odwiedzaliśmy zaledwie tydzień wcześniej.
Po 20 minutach marszu zdobyliśmy Świtkową (słow. Svitková). Z niej roztaczały się wspaniałe widoki na południe i na północny zachód (w kierunku Rycerzowych). Świtkowa ma jedną cechą wspólną z Oszusem – mianowicie oba szczyty mają bardzo strome zejścia (lub wyjścia w zależności od której strony się idzie). To może jest bardziej suche, ale i tak nachylenie jest wybitne.
Po 10 minutach dynamicznego wytracania wysokości znaleźliśmy się na rozświetlonej promieniami wrześniowego słońca, Przełęczy Przysłop (słow. Sedlo Príslop). Tam też zrobiliśmy ostatni postój.
Zejście zielonym szlakiem do Soblówki sprawiło, że mogliśmy podziwiać z dołu ostatnio zdobywane przez nasz szczyty takie jak: Beskid Bednarów i Bukowinę.
Ponad godzinę zajęło nam zejście z Przełęczy Przysłop do centrum Soblówki. Auto stało na miejscu, więc można było ruszać do domu na zasłużony odpoczynek. 🙂
Podsumowując to cieszę się z faktu, że w Beskidzie Żywieckim znajdują się jeszcze takie miejsca jak wschodnia część Worka Raczańskiego z Oszusem na czele, w których można zaznać ciszy i czystego obcowania z naturą. A spotkanie tam człowieka, szczególnie podczas kiepskiej pogody, rodzi szacunek i uznanie.