Łysa Góra
cz. Lysá hora
To był nasz pierwszy wyjazd w te rejony własnym środkiem transportu. Wcześniej byliśmy tam na wycieczce zorganizowanej przez bielski oddział Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, ale to było już dawno temu. Nie wyjeżdżaliśmy z domu za wcześnie ponieważ droga nie była daleka, jedynie na co trzeba było uważać to na omijanie płatnych tras w Czechach.
Wyjechaliśmy z domu przed 8 rano i pojechaliśmy po Marcina do Wapienicy. Stamtąd pojechaliśmy ekspresówką do Cieszyna.
Po przekroczeniu granicy z Czechami przejechaliśmy bokiem Czeskiego Cieszyna i skierowaliśmy się w stronę Frydka-Mistka.
We Frydku skręciliśmy w stronę Beskidu Morawsko-Śląskiego i przed 10 dojechaliśmy do Ostrawicy.
Trochę więcej problemów przysporzyło nam szukanie miejsca parkingowego, bo wiele z nich było zajętych. W końcu znaleźliśmy je pod Urzędem Gminy.
Liczna ilość samochodów wiązała się zapewne z odbywającym się pod Łysą Górą rajdem Czarownic i Straszydeł. 🙂
Ruszyliśmy więc w sporym tłumie ludzi w kierunku Łysej Góry. Początkowo szlak biegł wzdłuż asfaltowej drogi, po której bardzo często jeździły samochody, więc nie za ciekawie się maszerowało.
Po jakimś czasie zaczęliśmy mijać parkingi mocno przeładowane autami, aż w końcu znaleźliśmy się w lesie. Ruch turystyczny był jednak dalej wzmożony, to też gdy tylko nadarzała się okazja, to korzystaliśmy z obejść szlakowych, by choć na chwilę odpocząć od ludzkiego zgiełku.
Gdy doszliśmy do pierwszej większej polany Marcin zaproponował postój. Była to dobra pora na odpoczynek i posilenie się kurczakami z kubełka KFC, którego od niego dostałem. 🙂
Z polany, na której siedzieliśmy roztaczał się piękny widok w kierunku Smreków i Kněhyni. Na szczęście na polanie było trochę cienia, bo słońce już mnie strasznie męczyło.
W pewnym momencie pojawiła się druga droga, którą poszliśmy ponieważ szukaliśmy idealnego miejsca przeznaczonego na ubikację. Tym samym znaleźliśmy się na szlaku niebieskim prowadzącym z ostrawickiej dzielnicy Mazák do węzła szlaków w rejonie Butořanki.
W dalszej mozolnej wspinaczce do kolejnego węzła szlakowego Lukšinec towarzyszyło nam upalne słońce, przed którym trzeba było się chować w cieniu drzew. Lukšinec był kolejnym węzłem szlakowym w naszej drodze na szczyt. Tam dowiedzieliśmy się, że do wierzchołka zostały nam jeszcze 3 km. Po drodze były skróty, z których skorzystaliśmy więc nie przeszliśmy pełnego dystansu. Pod koniec zbocza natrafiliśmy jeszcze na symboliczny cmentarz ludzi gór.
Muszę szczerze przyznać, że wyjście na Łysą Górę dało mi solidnie popalić. Wszystko przez to mocne słońce i temperaturę, którą ja już nazywam upalną. Odetchnąłem więc z ulgą, kiedy nagle szeroki szlak przestał prowadzić w górę i naszym oczom ukazały się zabudowania na szczycie.
W restauracji na górze o dziwo nie było mojego ulubionego napoju, którego uwielbiam spożywać, kiedy jestem na Słowacji lub w Czechach. Mowa o pysznej Kofoli. 🙂 Musiałem więc zadowolić się zwykłą Coca-Colą, która jednak doskonale pasowała do kurczaków. 😉 Po dosyć długim odpoczynku udaliśmy się jeszcze w okolice obiektu z przekaźnikiem telewizyjnym. Znajdował się tam taras widokowy, z którego nawet daleko we mgle majaczyły sylwetki Tatr.
Poniżej tarasu znajdowała się asfaltowa droga, która stanowiła początek naszego szlaku zejściowego. Prowadziły na nią bardzo ciekawe schody, których stopnie wykonane były z małych kamyczków. Drogą szliśmy tylko kawałek, bo potem nasz żółty szlak prowadził nas cały czas lasem. Momentami można było poczuć się trochę jak w jakiejś dolinie w Tatrach, bo charakterystyka szlaku bardzo ją przypominała. Tutaj już nie było tylu turystów, jak w przypadku szlaku wejściowego. Spotkaliśmy raptem kilkanaście osób.
Im byliśmy niżej, tym bardziej przez las przebijała się tafla wody na zbiorniku wodnym Šance. Gdy w końcu doszliśmy do asfaltowej drogi biegnącej przy zbiorniku, postanowiliśmy podejść nad jego brzeg. Była to wędrówka przez las na dystansie około 150 metrów. Powiem tylko tyle, że warto było tam zejść, ponieważ z brzegu jezioro prezentuje się bardzo ładnie. Chwilę posiedzieliśmy nad wodą po czym wróciliśmy na szlak. Na zaporze trwają jakieś prace remontowe i było tam paru robotników… aż dziw, że nie dostaliśmy opieprzu, za przebywanie na terenie zbiornika, bo jest ono oczywiście wzbronione. Wynika to zapewne z faktu, że zbiornik jest rezerwuarem wody pitnej.
Potem czekała nas asfaltowa droga do centrum Ostrawicy. Na szczęście drogi, którymi się poruszaliśmy nie jeździło wiele aut, a tam gdzie ich było więcej, można było iść chodnikiem.
Gdy znaleźliśmy się w centrum miejscowości to znów ujrzeliśmy dużą grupę ludzi, głównie dzieci, które podziwiały nową atrakcję. Mianowicie na kolejowej stacji stał pociąg, któremu przewodziła ciuchcia z wielką czerwoną gwiazdą na przedzie. 🙂